[ Pobierz całość w formacie PDF ]

leżały roztrzaskane. Siedzenia kanapy i foteli były pocięte, wyściółka i gąbka porozrzucane
na wszystkie strony; ściągnięte dywany zalegały pod ścianami, na przewróconych meblach
leżały zerwane z okien zasłony.
Zobaczył teraz przyczynę brzęku. Duże okno w przeciwległej ścianie, wychodzące na
ulicę, było doszczętnie rozbite. Składało się z dwóch skrzydeł; pamiętał, że oba otworzył
przed wyjściem do Beesonów - lubił wiosenne powietrze. Nie było więc powodu do
rozbijania szyb. Parapet znajdował się jakieś półtora metra nad ziemią - dość wysoko, by
zniechęcić przypadkowego intruza i dość nisko, by umożliwić szybką ucieczkę spłoszonemu
włamywaczowi.
Okna nie zbito więc z konieczności. Zbito je naumyślnie. Ktoś go obserwował i dał
sygnał. Było to ostrzeżenie.
Matlock wiedział, iż nie może okazać, że to zrozumiał. Gdyby to zrobił, przyznałby
także, że to coś więcej niż włamanie rabunkowe; a na to nie był przygotowany.
Podszedł szybko do drzwi sypialni i zajrzał. Jeśli to możliwe, panował tam jeszcze
większy bałagan niż w bawialni. O ścianę stał oparty wybebeszony materac. Z biurka
wyrzucono na podłogę wszystkie szuflady, których zawartość poniewierała się teraz po całym
pokoju. Szafa przedstawiała się podobnie: garnitury i marynarki były ściągnięte z wieszaków,
buty porozrzucane.
Jeszcze zanim dotarł do kuchni, wiedział, czego się spodziewać. Produkty spożywcze
w puszkach i pudełkach nie były rzucone na podłogę, tylko poprzestawiane, ale miękkie
opakowania zostały rozerwane na strzępy. Matlock zrozumiał, dlaczego. Jeden czy drugi
stukot z pokojów mieścił się w granicach dopuszczalnego hałasu; dalsze bombardowanie z
kuchni mogłoby sprowadzić którąś z rodzin, zamieszkałych w budynku. Teraz też usłyszał
nad głową odgłos kroków. Końcowy brzęk tłuczonej szyby kogoś obudził.
Ostrzeżenie było wyrazne, a sam akt miał na celu przeszukanie mieszkania.
Matlock sądził, że wie, czego szukano i zrozumiał, że nie może tego po sobie pokazać.
Na podstawie jego zachowania wyciągano wnioski, tak jak przedtem u Beesonów; musi
najlepiej jak umie dać odpór wszelkim podejrzeniom. Wiedział to instynktownie.
Ale zanim zacznie swoją grę, musi przekonać się, czy poszukiwanie odniosło skutek.
Strząsnął z siebie senność i znużenie. Znów wszedł do bawialni, obejrzał ją dokładnie.
Wszystkie okna były gołe, a światło dość jasne, by ktoś stojący z lornetką w sąsiednim
budynku albo na pochyłym trawniku za ulicą mógł obserwować każdy jego ruch. Jeśli zgasi
światło, to czy taka nienaturalna reakcja przyczyni się do odsunięcia podejrzeń?
Z pewnością nie. Człowiek, który wszedł do splądrowanego mieszkania nie zabiera
się do gaszenia świateł.
Musiał jednak czym prędzej dostać się do łazienki, najważniejszego w tej chwili
pomieszczenia w domu. Musiał spędzić tam nie więcej niż pół minuty, żeby sprawdzić, czy
włamanie zakończyło się sukcesem. I musiał zrobić to w taki sposób, żeby nie okazać
żadnego szczególnego pośpiechu czy zaniepokojenia. W razie, gdyby ktoś go obserwował.
Była to kwestia odpowiedniego zachowania, odpowiednich ruchów. Zobaczył, że
gramofon stereofoniczny leży blisko drzwi łazienki, nie dalej niż półtora metra. Podszedł i
przyklęknął, biorąc do ręki jeden i drugi roztrzaskany kawałek, łącznie z metalowym
ramieniem. Spojrzał na nie i nagle je upuścił, podnosząc palec do ust, żeby wyssać rzekome
ukłucie. Zerwał się i poszedł do łazienki.
Otworzył apteczkę i chwycił ze szklanej półeczki pudełko plastrów. Potem schylił się
szybko, sięgając ręką do żółtej kuwety kota stojącej po lewej stronie muszli, i podniósł róg
gazety, którą była wyścielona. Pod spodem wyczuł szorstką powierzchnię dwóch warstw
brezentu - uniósł jeden koniec.
Zcięta ukośnie kartka nadal tam była. Srebrzysty korsykański papier listowy, który
kończył się złowrogim zwrotem:  Venerare Omerta , nie został znaleziony.
Matlock przykrył go ponownie brezentem i gazetą, rozrzucił leżące na niej kocie
bobki i wstał. Zobaczył, że małe matowe okienko nad klozetem jest lekko uchylone, i zaklął.
Nie było teraz czasu o tym myśleć.
Wszedł z powrotem do bawialni, zdzierając papierki z plastra. Przeszukanie się nie
udało. Teraz trzeba zignorować ostrzeżenie, odsunąć podejrzenia. Podszedł do telefonu i
zadzwonił na policję.
- Czy może mi pan powiedzieć, co zginęło?
Umundurowany sierżant stał na środku pobojowiska. Drugi policjant chodził po
mieszkaniu robiąc notatki.
- Nie jestem pewien. Jeszcze nie sprawdzałem.
- To zrozumiałe. Straszny tu bałagan. Ale lepiej niech pan się rozejrzy. Im szybciej
będziemy mieć spis skradzionych przedmiotów, tym lepiej.
- Nie sądzę, żeby cokolwiek zginęło, sierżancie. To znaczy, nie mam żadnych
szczególnie cennych rzeczy. Może oprócz gramofonu stereofonicznego... A ten został rozbity.
Jest jeszcze telewizor w sypialni, ale nikt go nie wziął. Niektóre z moich książek są dość
wartościowe, ale sam pan widzi, co z nich zostało.
- Nie miał pan pieniędzy, kosztowności, zegarków?
- Pieniądze trzymam w banku, a gotówkę w kieszeni. Mój jedyny zegarek jest na ręku,
kosztowności nie posiadam. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jagu93.xlx.pl
  •