[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Z czasów, kiedy byÅ‚eÅ› w jednostkach specjal­
nych? - podchwyciła.
- OczywiÅ›cie - mruknÄ…Å‚, wymieniajÄ…c przeciÄ…g­
łe spojrzenie z Laremosem, który odezwał się nagle:
- Miny też chciałeś?
- Nie. Mieliśmy pod ręką kilka claymore'ów,
ale są za ciężkie. Wystarczą te RPG, zresztą od
czego mamy Draca, skleci prowizorycznÄ… minÄ™,
gdyby zaszÅ‚a taka potrzeba. Zależy mi na bÅ‚ys­
kawicznym wypadzie.
- Dobre jest to, że pora deszczowa jeszcze się
nie zaczęła - zauważył Laremos. - Zawsze to jakieś
ułatwienie.
- Racja. Masz mojÄ… kuszÄ™?
- Wisi nad kominkiem w moim gabinecie. - La­
remos uśmiechnął się. - Pytają o nią wszyscy moi
goście.
- Pal licho gości, sprawna chociaż?
- Jasne.
- Kusza? - Gabby parsknęła Å›miechem. - Pew­
nie antyk?
- Niezupełnie - odparł uprzejmie J.D., kręcąc
głową.
- Aatwiej się z niej strzela niż z łuku? - drążyła
temat.
- To tylko taka pamiÄ…tka - mruknÄ…Å‚ J.D., ale
minę miał niewyrazną. - Gabby, wzięłaś dżinsy
i wygodne buty?
- Owszem, miałeś okazję je oglądać, kiedy
ZBUNTOWANA KOCHANKA
62
byliÅ›my we WÅ‚oszech. - Westchnęła; sytuacja za­
czynaÅ‚a jÄ… powoli denerwować. - Jak dÅ‚ugo zo­
staniemy w Gwatemali?
- Przypuszczam, że nie więcej niż trzy dni, o ile
wszystko dobrze pójdzie - wyjaÅ›niÅ‚. - Potrzebuje­
my trochÄ™ czasu na przeprowadzenie zwiadu i za­
planowanie akcji.
- Mój dom jest do waszej dyspozycji - zapewnił
natychmiast Laremos. - Może nawet udałoby się
nam znalezć wolną chwilę i pokazać Gabby ruiny
miasta Majów.
- Naprawdę? - Oczy jej zabłysły.
- Nie wspominaj przy niej o wykopaliskach,
proszÄ™ ciÄ™ - mruknÄ…Å‚ J.D. - KiedyÅ› przez niÄ…
zwariujÄ™.
- Cóż, lubię różne starocie - odparła wesoło.
- Jak sÄ…dzisz, czemu u ciebie pracujÄ™?
- Ja jestem stary? - spytał ze zgrozą.
Przyjrzała się jego twarzy, w skupieniu ściągając
brwi. Co prawda nie doliczyÅ‚a siÄ™ zbyt wielu zmar­
szczek, ale wÅ‚osy na skroniach miaÅ‚ raczej szpako­
wate niż czarne. Jeszcze niedawno bez wahania
oceniłaby go na jakieś czterdzieści lat, teraz jednak
zaczynała mieć wątpliwości.
- Ile ty właściwie masz lat, J.D.? - spytała prosto
z mostu.
- Trzydzieści sześć.
Zrobiła wielkie oczy.
- Zaskoczona? - spytał pogodnie.
- Wyglądasz... na więcej.
Diana Palmer 63
- Wyobrażam sobie. - Pokiwał głową. - Jestem
od ciebie starszy o trzynaście lat.
- Nie miej takiej zadowolonej miny-oznajmiła.
- Kiedy będę po pięćdziesiątce, różnica wieku
zacznie ci porządnie przeszkadzać.
- Tak sądzisz? - spytał z lubieżnym uśmiechem.
Natychmiast odwróciła od niego oczy.
- Senor Laremos, proszę mi opowiedzieć
o Gwatemali - poprosiła.
- Proszę, mów mi Diego. Co cię interesuje?
- Wszystko.
Wzruszył ramionami.
- Mamy nowego przywódcÄ™ i nadzieje na lep­
szą przyszłość, seńońta. Mimo to rebelianci nadal
walczą przeciwko reżimowi, a nieszczęśni cywile
jak zwykle tkwią między młotem a kowadłem.
Dochodzi do wyjÄ…tkowo brutalnych starć - wy­
znał ze smutkiem, po czym zmienił temat.
- Gwatemala jest przede wszystkim krajem rol­
niczym, gospodarka opiera siÄ™ na eksporcie bana­
nów i kawy. Panuje powszechny niedostatek.
Brakuje nawet najpotrzebniejszych rzeczy. Bieżą­
ca woda, Å›rodki komunikacji miejskiej, podstawo­
wa opieka medyczna, wszystko to majÄ… do dys­
pozycji twoi rodacy, i nawet w głowach im nie
postanie myśl, że mogłoby być inaczej, ale tutaj...
WiedziaÅ‚aÅ›, seÅ„oÅ„ta, że w mojej ojczyznie spo­
dziewana dÅ‚ugość życia wynosi zaledwie pięć­
dziesiÄ…t lat?
Gabby wpatrzyła się w niego, wstrząśnięta.
ZBUNTOWANA KOCHANKA
64
- Ale z czasem sytuacja się poprawi? - spytała.
- Przecież wojna musi się kiedyś skończyć.
- Wszyscy mamy taką nadzieję - odparł Lare-
mos. - Ale dopóki to nie nastąpi, każdy, kto ma
ziemię i nie chce jej stracić, musi zatrudniać
ochronę. Moja jest znakomita, niestety mało kogo
stać na taki luksus. Mam sąsiada, który dzień
w dzieÅ„ czeka na rzÄ…dowÄ… obstawÄ™, która eskor­
tuje go podczas obchodu gospodarstwa. Boi się iść
sam.
- Nigdy więcej nie będę się skarżyć, że podatki
sÄ… zbyt wysokie - oznajmiÅ‚a Gabby z westchnie­
niem. - Może faktycznie uważamy za coÅ› oczywis­
tego fakt, że nie musimy sięgać po broń, aby
ochronić swoje mienie.
- Obym mógł kiedyś to samo powiedzieć
o Gwatemali.
Przez resztę drogi już się nie odzywała. J.D.
i Laremos dyskutowali o sprawach, o których nie
miaÅ‚a pojÄ™cia. PadaÅ‚y wojskowe terminy. Logis­
tyczne. Gabby zaczęła patrzeć na swojego skrytego
chlebodawcÄ™ w zupeÅ‚nie innym Å›wietle. ByÅ‚a prze­
konana, że nie powiedział jej wszystkiego.
Ukrywa przed niÄ… coÅ›, co ma zwiÄ…zek z jego
przeszłością, i najwyrazniej nie zamierza zdradzać
jej swoich tajemnic. Znowu kwestia zaufania. Gab­
by pocieszała się myślą, iż ufa jej na tyle, aby
powierzyć jej Å‚Ä…czność radiowÄ… podczas tej wariac­
kiej próby odbicia Martiny z rąk terrorystów. Gdyby
tylko zamiast iść do dżungli, został z nią na farmie.
Diana Palmer
65
Może jeszcze zdąży mu wytłumaczyć, że to misja
dla żołnierza zawodowego, a nie prawnika.
Przymknęła oczy i zaczęła się zastanawiać, co
mu powie, mimo iż w głębi serca przeczuwała, że
nie ma słów zdolnych sprawić, by J.D. zmienił
zdanie.
ROZDZIAA CZWARTY
Wbrew sekretnym obawom Gabby, odprawÄ™ cel­
ną przeszli bez problemów. Kilka minut pózniej
spotkali siÄ™ z kolejnym znajomym J.D.
Był to niski mężczyzna o włosach w odcieniu
piasku, dość drobny, z twarzą pokrytą szramami.
Wyglądał na znacznie starszego od J.D. i Laremo-
sa, był może pod pięćdziesiątkę. Miał na sobie
mundur maskujÄ…cy i sznurowane buty z cholewa­
mi, do pasa przytroczonÄ… kaburÄ™ z pistoletem, na
ramieniu kołysał mu się nieprzyjemnie wyglądający
karabin.
- Aucznik! - ZarechotaÅ‚ rubasznie i krótko uÅ›ci­
skaÅ‚ J.D. - Cholera, ależ dobrze znowu ciÄ™ zoba­
czyć, nawet w takich okolicznościach. Nie pękaj,
Diana Palmer
67
amigo, wyciągniemy Martinę. Apollo leciał tu jak
na skrzydłach, kiedy mu opowiedziałem, że szykuje
siÄ™ akcja.
- Jak żyjesz, Sierżant? Widzę, że straciłeś parę
kilo - odparł J.D.
- To nie jest fach, w którym można siÄ™ roz­
leniwić. Co nie, szefie? - zwrócił się do Laremosa,
który przytaknął energicznie.
- Laremos mówił, że Apollo i Drago już są na
miejscu. A co z Chenem? - wtrącił J.D.
Sierżant westchnął.
- Oberwał kulkę w Libanie, amigo. - Wzruszył
ramionami, ale posmutniał, a jego oczy nabrały
nieobecnego wyrazu. - Tak to już bywa. Ale przy­
najmniej odszedł tak, jak chciał.
- Przykra sprawa - przyznaÅ‚ J.D. i szybko zmie­
nił temat: - Mapy i krótkofalówki, Sierżant, oto
czego nam trzeba.
- Dawno załatwione. Plus wsparcie dwudziestu
vaqueros. Ludzie szefa, osobiÅ›cie przeze mnie prze­
szkoleni - dodaÅ‚ z cichÄ… dumÄ…. - Prawdziwi kow­
boje.
- Lepszej rekomendacji mi nie potrzeba.
- No to w drogÄ™? - ponagliÅ‚ Laremos, poma­
gając Gabby wsiąść do wielkiego kombi, puścił [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jagu93.xlx.pl
  •