[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie mieściła się w drzwiach.
Amy pamiętała, że tamtego dnia Peter siedział na skrzyni: walił ręką w wieko i śmiał się z
głuchego echa. Zażartował, że byłoby to dobre miejsce do ukrycia ciała... a nawet kilku ciał. Amy
poczuła wtedy ciarki, które przebiegły po kręgosłupie i z niespodziewaną siłą szarpnęły ją za kark.
Inżynier zauważył, że się wzdrygnęła, i uprzejmie powiedział, że niezamieszkane domy zawsze
przyprawiają go o dreszcz.
Po przeprowadzce Amy wkręciła na podeście najjaśniejszą żarówkę i kazała synowi założyć taką
samą w schowku. (Co dziwne, dzieciom nie przeszkadzała niepokojąca atmosfera i uwielbiały się
tu bawić). Wieczorem zapaliła obie żarówki i stała przez chwilę w progu, patrząc na ciemny kontur
rzezbionej drewnianej skrzyni.
Kufer stał na swoim miejscu. Rzezby nawet nie drgnęły. W powietrzu unosiła się lekka woń
lawendy i cynamonu, zmieszana z zapachem starej skóry, wełny i kamfory: domowe zapachy,
pasujące do tego miejsca. Nie poruszył się ani jeden cień.
Amy szybkim krokiem podeszła do kufra i podniosła wieko. Tak jak myślała. Na wierzchu leżały
dwa starannie złożone podarte prześcieradła, a pod nimi jej długie spódnice. Jedna w kratę, druga
czarna. Gdzie królewski błękit czy czerwień albo to coś zielonego z futrzanym kołnierzem?
Przysiadła na krawędzi kufra i podniosła jeden stos ubrań: swetry i spódniczki, z których wyrosła
Patricia, koszule i bielizna Petera, skarpety. Odwróciła się w drugą stronę i obejrzała garnitury,
kamizelki, fartuchy, swoje koktajlowe suknie z krepy i wełny. Na dnie leżały dwa komplety starych
zasłon i białe firanki. Ani śladu niebieskiego muślinu. %7ładnych ozdobnych nakryć głowy czy
pasków. Dokopała się do samego dna, znajdując tylko to, czego się spodziewała.
Frań nie rzucała słów na wiatr: skoro powiedziała, że była ubrana w zielone bez guzików i z
futrzanym kołnierzem, to znaczy, że tak było.
Zaintrygowana Amy powiodła wzrokiem po półkach: ozdoby choinkowe, gry w pudełkach, klosze
od lamp, puste słoiki, namiot i plecak młodego Petera, zdekompletowana zastawa przeznaczona na
wyprzedaż. Po drugiej stronie drzwi drewniane skrzynki po herbacie z papierami Petera i
książkami, rodzinne walizki leżące tutaj od dnia przyjazdu z Londynu.
A jednak Sally Merrion była ubrana w królewski błękit... kolor królowej... i muśliny!
Błysk koloru przyciągnął jej oko i odwróciła się do skrzyni, mrugając. Mogłaby przysiąc, że leżące
na wierzchu prześcieradło przez chwile miało niebieskawy odcień.
Na wszelki wypadek pogładziła materiał i przez palce poczuła, że to nie aksamit, tylko
podniszczony len. Wstała i zamknęła skrzynię. Mało brakowało, a ciężkie drewniane wieko
wymknęłoby się z jej palców i opadło z hukiem.
Rano zapyta Frań, skąd wzięła te kostiumy. Najpewniej zaszło jakieś nieporozumienie.
Ciarki przeszły jej po karku, zanim dotarła do bezpiecznych drzwi. Poczuła coś, jakby niewidzialną
rękę, która ciągnęła ją z powrotem.
Wbrew własnej woli Amy wróciła do schowka i rozejrzała się dokoła. Zapach lawendy i cynamonu
ustąpił innemu, cierpkiemu, a potem powietrze przesyciła słodkawa, znajoma, ale niedająca się
określić woń. Była równie ostra jak wcześniejszy bezgłośny nakaz powrotu. Sztywnym krokiem
Amy podeszła do skrzyni, położyła rękę na wieku, wyobrażając sobie, jak być może wyobrażała
sobie Sally, cudowne kostiumy średniowiecznych dam dworu... i królowej. Podarte prześcieradła i
wełniane swetry zniknęły. W kufrze leżał aksamit w kolorze królewskiego błękitu,
ciemnoczerwona wełniana suknia, zielona pelerynka lamowana futrem i pasy ze zmatowiałych
złotych ogniw, wysadzane z grubsza oszlifowanymi kamieniami. Amy opuściła wieko. Powietrze
pachniało potem, ludzmi i końmi, spleśniałym jedzeniem i skwaśniałym winem, piżmem i kamforą.
Amy osunęła się na kamienną podłogę, nieczuła na jej chłód.
Alderdyce'owie się dorobili..." przyszły jej na myśl słowa pana Suttle.
Czyżby jakieś dziecko albo dorosły marzył o skarbie ukrytym w starej twierdzy? I znalazł go w
skrzyni?
Amy pokręciła głową, starając się myśleć racjonalnie.
Czyżby skrzynia spełniała życzenia? Daj Boże, żeby było tylko jedno, żeby Frań wykorzystała
normę dla nich wszystkich i żeby na tym się skończyło.
Pomyślała o złocie i klejnotach, o bogatych tkaninach, wschodnich jedwabiach i muślinie, o
ozdobnych arabskich, skórzanych pantoflach. I otworzyła skrzynię. Serce jej załomotało, gdy
opuściła wieko, zakrywając te wyobrażone skarby.
Pani Mallett? Mieszkała w Tower Cottage przez lata, sprawna do dnia śmierci. Czy nie tak mówił
pan Suttle?
Niczego nie pragnęła, dom i ziemia zaspokajały jej potrzeby.
Amy zaśmiała się, chrapliwie i z przymusem, ze swojej łatwowierności. Po co owdowiała pani
Mallett miałaby podnosić wieko? Co chciałaby znalezć w kufrze? Zwłoki, jak zażartował Peter?
Słodkawy zapach, znajomy, ale nie dający się zidentyfikować, wypełnił schowek.
Amy krzyknęła - był to cichy udręczony krzyk, zduszony rękami, żeby nie zbudzić dzieci. Ten sam
słodkawy zapach wypełnił jej nozdrza, gdy uklękła przed trumną Petera w kościele. Czy ten dom
mógł zabić Petera? Nie...
Bzdura! Dziś tak bardzo za nim tęskniła...
- NIE! - Przeczenie było niskie i pewne. Rozpostarła ręce, położyła dłonie płasko na wieku kufra,
nie godząc się z tym, co może się stać, jeśli pomyśli życzenie. - Nie!
Przyciskała ręce do wieka w akcie wyparcia, błagania, modlitwy. To tylko skrzynia ze starymi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]