[ Pobierz całość w formacie PDF ]
romantykiem. Mama wiele dla niego znaczy. Ale strzelba do polowań też. Wątpię, żeby w
ogóle zdawał sobie sprawę, co to za sukienka. Po prostu uznał, że ma idealne wymiary, żeby
w nią zawinąć strzelbę i... No cóż, sama rozumiesz.
- O mój Boże! - wykrzykuję, a przerażenie chwyta mnie za serce. -A ja przesunęłam
zaszewki, żeby pasowała na Vicky!
- Jakoś - mówi Luke, obracając się za siebie, żeby zerknąć na rodziców, którzy nadal
obściskują się przy wszystkich obecnych na trawniku nie wydaje mi się, żeby mama miała
ci to za złe.
Stoimy tam, obserwując jego rodziców przez dobre pół minuty, zanim przypominam sobie, że
powinnam go przecież przeprosić. Mimo że kiedy próbowałam po raz ostatni, raczej mi się to
nie udało.
Otwieram usta, zastanawiając się, jak ja mam mu to powiedzieć - czy wystarczy zwyczajne
przepraszam"? Shari powiedziała, że mam się trochę przed nim popłaszczyć. Czy powinnam
paść przy tym na kolana?
Ale zanim zdążyłam odezwać się słowem, Luke pyta mnie głosem odbiegającym od tego
ostrego, którym kilka minut temu sugerował, żebym dała sobie spokój:
- Skąd wiedziałaś? %7łe masz nie wspominać o tym, w jakim stanie na-prawdę ją znalazłaś? To
znaczy, tę sukienkę?
- Och! - wzdycham, nagle niezdolna patrzeć mu dłużej w oczy. Opuszczam wzrok na swoje
pantofle retro na cienkich obcasikach, które tym głębiej zapadają się w trawę, im dłużej stoję
zupełnie bez ruchu. - No cóż, rozumiesz. Zorientowałam się, że ta sukienka musiała dla
twojej mamy dużo znaczyć, więc spróbowałam sobie wyobrazić, jak chciałabym, żeby
przechowywano moją suknię Givenchy...
W tym momencie Luke wyjmuje mi z rąk tacę z kieliszkami i odstawia ją na stół, którym
zajmują się madame Laurent i Agnes, i chwyta mnie za rękę.
- Lizzie... - mówi niskim głosem.
A ja muszę podnieść oczy znad własnego francuskiego pedikiuru. Muszę.
Tak, zaczynam rozumieć. On mi właśnie wybacza. Chyba żeby nie.
- Luke - zaczynam -ja cię prze...
Ale wtedy, zanim zdążyłam dopowiedzieć to słowo, kwartet smyczkowy, usadowiony w
cieniu pobliskiego dębu, nagle zaczyna grać te cztery znajome nuty:
Tam ta ta tam...
Koniec II wojny światowej przyniósł nowe style w modzie. Powróciła sylwetka w kształcie
klepsydry i nagle nawet najbardziej znani projektanci zaczęli produkować linie ubrań
gotowych - zwłaszcza dla nastolatek, które W czasie boomu ekonomicznego po wojnie zaczęły
dysponować wystarczającymi środkami finansowymi, żeby móc sobie wreszcie po2woiit na
samodzielne kupowanie strojów. Jak inaczej wyjaśnić popularność kloszowej spódnicy? Tak
jak w przypadku dzisiejszych dżinsów-rurek, urok tego ciucha przemawiał wyłącznie do oso-
by go noszącej.
Historia mody
Praca licencjacka Elizabeth Nichols
Rozdział 24
Miłość to tylko paplanina. Liczą się wyłącznie przyjaciele.
Gelett Burgess (1866-1951), amerykański artysta, krytyk i poeta
Zlub Vicky i Craiga jest uroczy. I to wcale nie dlatego, że jestem jedną z osób, które pomogły
go zor-ganizować, dbając o to, żeby panna młoda miała na sobie tak oszałamiająco piękną
kreację. Byłby uroczy, nawet gdyby Vicky wystąpiła we własnej sukni.
Tylko wiecie. Byłoby bardziej koronkowo.
Shari, Chaz, madame Laurent, Agnes i ja siedzimy sobie z tyłu i obserwujemy ceremonię
składania małżeńskiej przysięgi, przy czym madame Laurent i ja ocieramy wilgotne oczy, a
Chaz uśmiecha się złośliwie (co ci faceci mają z tymi ślubami?)
Przez cały czas ukradkiem zerkam na Luke'a, który siedzi w jednym z pierwszych rzędów
krzeseł, po stronie panny młodej (w sumie obie strony są stronami panny młodej, bo poza
rodzicami, siostrą i trzema kumpla-mi ze studiów, strona pana młodego była zupełnie pusta,
dopóki nie po-proszono gości panny młodej o zajęcie wolnych miejsc). Luke, jak widzę,
często spogląda w stronę rodziców, którzy zachowują się jak para zakochanych nastolatków.
Zauważam, że nie ma Dominique. Albo odmówiła zejścia na dół, albo już wyjechała z
chateau.
A potem nagle pastor mówi:
- Craig, możesz pocałować żonę.
Jeszcze pani Thibodaux wydaje z siebie głośny, radosny szloch i jest już po wszystkim.
- Chodz - mówi Shari, łapiąc mnie za ramię. - Znów musimy stanąć za barem.
Spoglądam tęsknie w stronę Luke'a. Czy kiedykolwiek będę miała szansę powiedzieć mu, że
go przepraszam? A nawet jeśli znajdę okazję pomówić z nim na osobności, czy on zechce
mnie wysłuchać?
Szybko idziemy zająć się tłumem zgrzanych, spragnionych gości weselnych i natychmiast
zaczynamy strzelać (w moim przypadku - ostrożnie pykać w serwetkę) korkami szampana.
Wszyscy zdają się w o wiele lepszym humorze teraz, kiedy ceremonia dobiegła końca.
Mężczyzni rozluzniają krawaty i zdejmują marynarki, a panie, bojąc się poplamić trawą kry-
te materiałem pantofle, chodzą boso. Papatouf i Minouche, miejscowe psy, kręcą się wśród
gości, wchodząc prosto pod nogi kelnerom, roznoszącym na tacach tartinki. Wszystko chyba
idzie zgodnie z planem...
.. .dopóki Luke, mijając nas, nie pyta cichym głosem:
- Czy ktoś z was widział Blaine'a?
Zerkam przez trawnik i widzę podium, wzniesione wczoraj dla kapeli. Baz i Kurt są już na
swoich miejscach przy perkusji i keyboardzie. Na scenie stoi basista (zapomniałam, jak ma na
imię) i dostraja gitarę. Nawet grupa przyjaciółek Vicky stoi na drewnianym parkiecie do
tańca i niecierpliwie oczekuje na koncert.
Ale przed mikrofonem na środku sceny nie stoi nikt.
- Cień Szatana chyba zgubił wokalistę - zauważa Shari.
W tej samej chwili nadbiega Agnes, która wygląda jak anioł w swojej najlepszej świątecznej
sukience z różowej organdyny, odpowiedniejszej raczej na bal maturalny niż na czyjś ślub.
Ale właśnie dlatego wygląda tak słodko.
Mówi coś zdyszaną, błyskawiczną francuszczyzną do Luke'a, który wysoko unosi brwi.
- Och! - wzdycha.
I szybkim krokiem rusza w stronę ciotki i wuja.
- Agnes - mówię, prędko napełniając podsuwane mi kieliszki. - Co się stało? Co powiedziałaś
Luke'owi?
- Och! - mówi Agnes, odgarniając z twarzy parę kosmyków włosów. - Tylko to, że pokój
Blaine'a jest pusty. Zniknęła jego walizka, wszystko...
I tak samo pokój Dominique. I nie ma furgonetki Cienia Szatana.
Zaczynam czuć na dłoni coś chłodnego i mokrego i kiedy opuszczam wzrok, widzę, że całą
rękę oblałam sobie szampanem.
- Cholera - mówi Chaz, który to podsłuchał. Czy on nie mógłby na chwilę przestać się śmiać?
- Cholera.
- Co? - Shari jest rozzłoszczona. Nigdy nie czuła się swobodnie, kiedy musiała serwować
jedzenie. - Co cię tak bawi?
- Blaine i Dominique - mówię wargami, które nagle mi zdrętwiały. Bo wspominam rozmowę,
którą odbyłam tamtego wieczoru w kuchni z Blaine'em. Kiedy go zapewniałam, że gdzieś na
świecie znajdzie się jakaś dziewczyna, której nie będzie przeszkadzał jego niedawno zdobyty
majątek.
I rozmowę z Dominique, wczorajszej nocy, o tym, że Blaine właśnie podpisał kontrakt na
płytę... Nie wspominając już o jego reklamie dla Lexusa.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]