[ Pobierz całość w formacie PDF ]
śmy, że obserwowany ma wrócić po sześciu dniach nieobecności, wzmogliśmy
czujność. Deville pokazał Maynardowi obłą kapsułkę wielkości tabletki aspi-
ryny. To jest tak zwany T-Dec. Identyczne urządzenia tkwią w podeszwach
jego wszystkich butów, w tym butów do biegania, więc jeśli tylko nie jest na
bosaka, zawsze wiemy, gdzie aktualnie przebywa. Pod naciskiem stopy T-Dec
emituje sygnał o zasięgu dwustu metrów. Po ustaniu nacisku sygnał wygasa do-
piero po piętnastu minutach. Ogłosiliśmy alarm i znalezliśmy go na M Street. Był
w czapce i w dresach. Złapał taksówkę. Pojechaliśmy za nim dwoma samocho-
dami. Taksówka przystanęła w pasażu handlowym w Chevy Chase. Obserwowa-
ny wysiadł i wbiegł do gmachu Mailbox America. To jedno z tych nowych biur
pocztowych niezależnych od poczty państwowej; niektóre z nich są otwarte dwa-
dzieścia cztery godziny na dobę. Obserwowany przebywał tam niecałą minutę:
otworzył skrytkę kluczykiem, wyjął kilka listów i wracając do taksówki, wyrzu-
cił wszystkie do kosza na śmieci. Jeden wóz pojechał za nim na M Street, gdzie
obserwowany wysiadł i wślizgnął się do domu. Drugi wóz został przed Mailbox
America. Przejrzeliśmy zawartość kosza i znalezliśmy sześć przesyłek, reklamó-
wek i katalogów. Przyszły na adres niejakiego Ala Konyersa, Mailbox America,
trzydzieści dziewięć trzysta osiemdziesiąt Western Avenue, Chevy Chase skrytka
pocztowa numer czterysta pięćdziesiąt pięć.
A więc nie znalazł tego, czego szukał? spytał Teddy.
Chyba nie odparł Deville. Wrzucił do kosza dokładnie wszystko.
Mamy to na kasecie.
Z sufitu opadł ekran, przygasły światła. Usytuowana w samochodzie kamera
filmowała z drugiego końca parkingu. Zbliżenie. Ubrany w obszerny dres Lake
skręca za róg i wbiega do gmachu Mailbox America. Wychodzi kilkanaście se-
kund pózniej, szybko przeglądając listy, które trzyma w prawej ręce. Przystaje
w drzwiach i wrzuca wszystkie do wysokiego kosza na śmieci.
Czego on, do diabła, szuka? wymamrotał do siebie Teddy.
Lake wsiada do taksówki. Koniec nagrania. Rozbłysły światła.
Deville odchrząknął.
Jesteśmy absolutnie pewni, że są to jego listy. Sprawdziliśmy kosz kilka
sekund po odjezdzie taksówki, a w tym czasie nikt inny stamtąd nie wychodził.
Było to dokładnie za dwie pierwsza. Godzinę pózniej weszliśmy tam ponownie
i dorobiliśmy klucz do skrytki. W każdej chwili możemy do niej zajrzeć.
Zaglądajcie codziennie rozkazał Teddy. Chcę mieć pełny spis jego
korespondencji. Reklamówek i katalogów nie uwzględniajcie, ale jeśli przyjdzie
coś innego, niezwłocznie chcę o tym wiedzieć.
98
Tak jest odparł Deville. Obserwowany wszedł do domu przez okno
w piwnicy o pierwszej dwadzieścia dwie. Potem już nie wychodził. Teraz pewnie
śpi.
To wszystko mruknął Maynard i Deville wyszedł.
Mijały sekundy. Teddy mieszał kawę.
Ile on ma adresów?
York spodziewał się tego pytania. Zajrzał do notatek.
Większość korespondencji przychodzi do jego domu w Georgetown. Ma
co najmniej dwa adresy na Kapitolu: jeden to biuro, drugi to Komitet do spraw
Służb Wojskowych. W Arizonie ma trzy biura. W sumie sześć. Sześć, o których
wiemy.
Po co mu siódmy?
Nie wiem, ale coś tu śmierdzi. Człowiek nie mający nic do ukrycia nie
potrzebuje tajnego adresu czy fałszywego nazwiska.
Kiedy tę skrytkę wynajął?
Wciąż nad tym pracujemy.
Może po rozpoczęciu kampanii? Myślimy za niego, więc podejrzewa, że
cały czas go śledzimy. Chciał prywatności i wynajął skrytkę. Może ma przyjaciół-
kę, którą jakimś cudem przeoczyliśmy. Może lubi świerszczyki, pornosy, coś, co
da się przesłać pocztą. . .
York długo milczał.
Możliwe odrzekł w końcu. A jeśli wynajął tę skrytkę na wiele mie-
sięcy przed rozpoczęciem kampanii?
Jeśli tak, to nie przed nami się ukrywa. Ma jakąś straszną tajemnicę i ukry-
wa się przed światem.
Straszna tajemnica kontemplowali to w milczeniu, nie mając odwagi snuć
żadnych domysłów. Postanowili wzmóc obserwację i zaglądać do skrytki dwa
razy dziennie. Za kilkanaście godzin Lake miał wyjechać z miasta na podbój ko-
lejnych stanów i nikt im nie będzie przeszkadzał.
Chyba że ktoś odbiera pocztę w jego imieniu.
Aaron Lake był człowiekiem dnia. W swoim biurze na Kapitolu hojnie udzielił
wywiadu na żywo reporterom porannego dziennika telewizyjnego. Potem przyjął
kilku senatorów, członków Izby Reprezentantów, przyjaciół i dawnych przeciw-
ników, którzy przyszli mu pogratulować. Zjadł lunch z pracownikami kwatery
wyborczej i odbył z nimi szereg długich narad. Po szybkiej kolacji z Elaine Tyner,
która przyniosła mu cudowne wiadomości o tonach pieniędzy napływających do
KOSZ-u, poleciał do Syracuse, żeby opracować strategię prawyborów w Nowym
Jorku.
99
Na lotnisku witał go wielki tłum. Cóż, ostatecznie był teraz kandydatem numer
jeden.
Rozdział 14
Kac zdarzał mu się coraz częściej, dlatego kiedy Trevor otworzył rankiem
oczy, postanowił wziąć się w garść. Przecież nie mógł przesiadywać U Pete a
wieczór w wieczór, chlejąc tanie piwsko, gadając ze studentami i oglądając bez-
nadziejne mecze tylko dlatego, że postawił tysiąc dolców na jakąś drużynę. Wczo-
raj grali ci z Logan State. Logan State przeciwko bandzie palantów w zielonych
koszulkach. Chryste, kogo to obchodziło?
Kogo? Na przykład Spicera. Postawił na nich pięćset dolarów, Trevor dorzucił
jeszcze tysiąc i Logan State dała im zarobić. W ciągu ostatniego tygodnia sędzia
wytypował dziesięciu zwycięzców. Dziesięciu zwycięzców na dwanaście biorą-
cych w rozgrywkach drużyn. On zgarnął trzy tysiące, a Trevor pięć i pół. Wyszło
na to, że hazard opłaca mu się bardziej niż praca adwokata. W dodatku nie musiał
nawet typować!
Wszedł do łazienki i nie patrząc do lustra, spryskał twarz zimną wodą. Ki-
bel był wciąż zatkany i kiedy snuł się po swoim małym, zapuszczonym domku,
szukając przetykacza, zaterkotał telefon. Dzwoniła jego eksżona, baba, której nie-
nawidził i która nienawidziła jego, więc kiedy tylko usłyszał jej głos, od razu
wyczuł, że chce pieniędzy. Warknął, że jest spłukany, i poszedł wziąć prysznic.
W kancelarii było jeszcze gorzej. Osobnymi samochodami przyjechało do nie-
go rozwodzące się małżeństwo; mieli dokończyć negocjacje w sprawie podziału
majątku. %7łarli się o duperele, o garnki, patelnie i toster, ale ponieważ nic nie mie-
li, musieli się o coś żreć. Najgorsze awantury wybuchały wtedy, gdy szło o niską
stawkę.
Ponieważ ich adwokat spóznił się prawie godzinę, mieli czas, żeby się na sobie
wyżyć i gdyby nie Jan musiała ich rozdzielić pewnie by się pozabijali. Kiedy
Trevor wszedł chwiejnie tylnymi drzwiami, żona czekała w gabinecie.
Gdzie się pan, do diabła, podziewał? spytała na tyle głośno, że usłyszał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]