[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tak niewiele pragną, że mam wyrzuty sumienia, myśląc o bezsensow-
nym materializmie zachodniej kultury. Nie ma tu ani kalendarzy, ani
zegarów, dlatego chyba nawet nie zauważę, kiedy miną tegoroczne
święta.
(A zaległości zawsze możemy nadrobić w przyszłym roku, praw-
da?)
Bystra dziewczynka. Nora przeczytała list jeszcze raz i nagle poczuła się dum-
na nie tylko dlatego, że wychowała taką mądrą i inteligentną córkę, ale też dlatego,
że ostatecznie utwierdziła się w słuszności swojej decyzji: przynajmniej w tym ro-
ku ona i Luter nie ulegną bezsensownemu materializmowi zachodniej kultury.
Znowu zadzwoniła do męża i przeczytała mu list.
Piątek wieczorem w centrum handlowym! Centrum nie należało do jego ulu-
bionych miejsc, ale czuł, że Nora ma ochotę wyjść z domu. Zjedli kolację w niby-
-pubie na końcu pasażu, przebili się przez tłum na drugi koniec, do kina, w którym
grano romantyczną komedię w gwiazdorskiej obsadzie. Osiem dolarów za bilet:
szesnaście dolarów za dwie godziny nudy, dwie godziny oglądania bandy przepła-
canych, głupio chichoczących błaznów zmagających się z pseudoliterackim sce-
nariuszem. Ale cóż, Nora lubiła chodzić do kina, więc powlókł się za nią. Mimo
tłumu na ulicach, w kinie było zupełnie pusto i gdy pomyślał, że wszyscy ugania-
ją się po sklepach, przeszedł go miły dreszczyk. Rozsiadł się wygodnie z torebką
prażonej kukurydzy na kolanach i zasnął.
Nora obudziła go kuksańcem.
 Chrapiesz  syknęła.
 No to co? Nikogo tu nie ma.
 Och, zamknij się.
Wbił wzrok w ekran, ale po pięciu minutach miał dość.
 Zaraz wracam  szepnął i wyszedł z sali.
Oglądać te głupoty? Wolał już raczej, żeby stratowała go szalejąca w pasażu
gawiedz. Wjechał schodami na piętro, oparł się o barierkę i spojrzał na rozedrgany
36
chaos u swoich stóp. Na tronie siedział Zwięty Mikołaj, a przed nim wiła się długa
kolejka. Z rzężących głośników na lodowisku ryczała muzyka, a po lodzie, wo-
kół jakiegoś wielkiego, wypchanego stwora, pewnie renifera, krążyła setka dzieci
przebranych za elfy. Wszyscy rodzice obserwowali je przez wizjery kamer wideo.
Wszędzie snuli się znużeni ludzie, dzwigając ciężkie torby, wpadając na innych,
użerając się ze swymi pociechami.
Lutra ogarnęła jeszcze większa duma.
Po drugiej stronie przejścia dostrzegł sklep sportowy. Podszedł do okna
i stwierdził, że w środku roi się od klientów i że kasjerów jest stanowczo za mało.
Ale on niczego nie kupował, tylko oglądał. Na końcu sali znalazł maskę i fajkę
do nurkowania. Wybór był raczej mały, ale cóż, grudzień to grudzień. Kostiumy
kąpielowe były zatrważająco małe i obcisłe, jakby zaprojektowano je wyłącznie
dla nastoletnich członków pływackiej ekipy olimpijskiej. Przypominały worecz-
ki, a nie majtki. Luter bał się ich dotknąć. Postanowił wziąć katalog i dokonać
zakupu, siedząc bezpiecznie w domowym zaciszu.
Kiedy wychodził ze sklepu, przy kasie wybuchła dzika awantura, bo jednemu
z klientów zginęła torba z zakupami. Co za głupcy.
Kupił sobie odtłuszczony jogurt i ruszył pasażem, uśmiechając się złośliwie
na widok zaganianych nieszczęśników, szastających ciężko zapracowanymi pie-
niędzmi. Kilka kroków dalej przystanął, żeby popatrzeć na plakat ze wspania-
łą, cudownie opaloną dziewczyną w stringach: zapraszała go do salonu o nazwie
Wieczna Opalenizna. Luter rozejrzał się ukradkiem, jak przed drzwiami porno-
-shopu, po czym szybko wszedł do środka, gdzie czekała na niego pochłonięta
lekturą Daisy. Posłała mu wymuszony uśmiech. Zdawało się, że jej ciemnobrązo-
wa twarz pękła wzdłuż czoła i wokół oczu. Miała wybielone zęby i ciemnobrązo-
wą skórę. Luter zastanawiał się przez chwilę, jak wyglądała przed transformacją.
Nie zdziwił się, gdy powiedziała, że to najlepsza pora roku na opalanie. Na
święta oferowali dużą zniżkę: osiemnaście wizyt za dziewięćdziesiąt dolarów.
Tylko jedna wizyta dziennie: początkowo kwadrans, stopniowo coraz dłużej, mak-
symalnie do trzydziestu minut. Po osiemnastu wizytach Luter miał być wspaniale
opalony i mężnie stawić czoło karaibskiemu słońcu.
Szedł za nią korytarzem z drzwiami prowadzącymi do małych, nagich kabin,
w których stały łóżka do opalania i nic więcej. Właśnie otrzymali nowe wyposa-
żenie, najnowocześniejszy sprzęt: FX-2000 BronzeMat, prosto ze Szwecji. Jak-
by Szwedzi byli ekspertami od opalania. Na pierwszy rzut oka łóżka wyglądały
dość przerażająco. Daisy wyjaśniła, że trzeba się po prostu rozebrać  tak, tak,
do naga, zamruczała  położyć się i zamknąć górne wieko, które przypominało
Lutrowi żelazną formę do wypiekania wafli. Zamknąć wieko, smażyć się przez
dwadzieścia minut, wyjść na dzwięk dzwonka, ubrać się, i po wszystkim. Nic
trudnego.
 Bardzo się tam spocę?  spytał Luter, wyobrażając sobie, jak leży pod
37
rzędem osiemdziesięciu lamp, które przypiekają każdą część jego ciała.
Daisy odrzekła, że owszem, bardzo. Po wyjściu trzeba po prostu przemyć łóż-
ko sprayem i wytrzeć je do sucha papierowym ręcznikiem, tak żeby mógł położyć
się na nim następny klient.
Rak skóry? Daisy roześmiała się sztucznie. Wykluczone. Być może groził
opalającym się na starszych wersjach łóżka, ale w tych zastosowano najnowszą
technologię całkowicie eliminującą promienie ultrafioletowe. FX-2000 Bronze-
Mat były bezpieczniejsze od słońca. Ona opala się już od jedenastu lat.
I wyglądasz jak przypalona skóra wołowa, pomyślał Luter.
Wytargował dwa karnety za sto dwadzieścia dolarów i wyszedł z salonu
z mocnym postanowieniem, że opali się bez względu na to, ile trudu miałoby
go to kosztować. I zachichotał na myśl o Norze rozbierającej się do golasa za cie-
niutkim przepierzeniem i kładącej się na szwedzkim łóżku FX-2000 BronzeMat.
Rozdział 7
Policjant nazywał się Salino i przychodził do nich co roku. Był krępy i przy-
sadzisty, nie nosił ani broni, ani kamizelki, ani pałki, ani kajdanek, ani radia, ani
żadnych innych gadżetów, które jego koledzy po fachu uwielbiali przytraczać so-
bie do pasa i ciała. W mundurze wyglądał fatalnie, ale ponieważ prezentował się
tak od wielu lat, nikt nie zwracał na to uwagi. Patrolował południowo-wschodnią
część miasta, Hamlock Street i sąsiadujące z nią ulice, a więc rejon, w którym
jedynym przestępstwem bywała kradzież roweru czy przekroczenie dozwolonej
prędkości.
Tego wieczoru jego partnerem był młody, muskularny byczek o kurczowo za-
ciśniętych zębach i potężnie umięśnionej szyi w obcisłym kołnierzyku granatowej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jagu93.xlx.pl
  •