[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wartych zaprzedania duszy diabłu.
- Wyśmienicie - pochwaliła Charlotte, zamykając teczkę z projektem menu na bal. - Wprost nie mogę uwierzyć,
że Robertowi udało się nie tylko zmieścić w przewidzianym budżecie, ale nawet odrobinę zaoszczędzić.
- Trochę nad nim popracowałam - przyznała Julie. Niektórym pomysłom musiała się stanowczo przeciwstawić.
%7ładnych krabów królewskich z Alaski, zwykłe krewetki wystarczą. %7ładnych minibabeczek nadziewanych truflami.
Przekonała Roberta, że z pewnością wymyśli interesujące nadzienie z grzybów portobello.
- Nikt nie wyjdzie z balu głodny - ciągnęła Charlotte. - To najważniejsze. Mama mówi, że sale są już prawie
gotowe. Kwiaty dostarczą jutro rano. Sama je poukłada w wazonach i porozstawia. - Westchnęła. - Mogłabyś jej w tym
pomóc? Jeśli spędzi cały dzień, biegając, będzie wykończona.
Julie z przyjemnością chwyciła się okazji skoncentrowania uwagi na kwiatach i zdrowiu Anne Marchand.
Pozwalało jej to przestać myśleć o Macu. Rozmyślanie o nim zamieniało jej mózg w błocko, a resztę ciała w lawę, ciekłą
i rozżarzoną.
- Odnoszę wrażenie, że twoja matka jest w lepszej formie, niż sądzisz - rzekła. - Jeśli chcesz, żebym jutro
pomogła jej przy układaniu kwiatów, oczywiście to zrobię. Ale i ty, i twoje siostry musicie przestać się tak o nią
martwić.
- Skąd wiesz? Zeszłej jesieni ...
- Wiem, wiem. Miała zawał. Ale dzisiaj tryska zdrowiem i energią. Nigdy nie wyglądała lepiej.
- To jest silniejsze ode mnie. TydzieÅ„ temu sama siÄ™ denerwowaÅ‚aÅ›, kiedy twój ojciec zachorowaÅ‚ na grypÄ™·
Julie przytaknęła ruchem głowy.
- Ojciec już wyzdrowiał, tak jak twoja matka.
- Obyś miała rację. - Charlotte przekrzywiła lekko głowę. - Wiesz, znowu masz taki dziwny wyraz twarzy ...
- Jaki? - Julie dyskretnie zakryła wargi dłonią, jak gdyby chciała ukryć wszelkie ślady tego, co kilka chwil
przedtem zaszło w jej gabinecie.
- Zwiadczący o tym, że myślisz o Macu.
Julie wzięła głęboki oddech. Przypomniała sobie w myśli, że Mac przyszedł do jej gabinetu, włamał się do jej
komputera, a potem całował ją do utraty tchu zapewne po to, by nie gniewała się, że skopiował jej maile. To jeszcze
bardziej ją rozzłościło. Gniew jest lepszy od beznadziejnej tęsknoty, zdecydowała.
- Działa mi na nerwy.
- Obawiam się, że wykonuje swoje obowiązki. Dobry szef ochrony czasami musi robić rzeczy, które innych
krępują.
Ale nie w taki sposób, pomyślała Julie.
- Możliwe - przyznała bez entuzjazmu.
- Podczas jutrzejszego balu - ciągnęła Charlotte
- Mac i jego ludzie mają wolną rękę. Dopilnuj, żeby wszyscy o tym wiedzieli. Nie życzymy sobie żadnych
kłopotliwych sytuacji. Co Mac powie, tak ma być.
- ZawiadomiÄ™ wszystkich.
Julie wzdrygnęła się na myśl o tym, że Mac ma wolną rękę, a ona musi zastosować się do każdego jego
polecenia. A jeśli każe się znowu pocałować? Będzie musiała wykonać rozkaz? Będzie potrafiła się powstrzymać?
- Bal będzie ogromnym sukcesem, a dokonamy tego bez pomocy żadnego specjalisty - rzekła Charlotte
stanowczo. - Założę się, że nawet ten zrzęda z 307 nie będzie mógł się do niczego przyczepić. Zakładając, że się dowie,
jakie nazwisko nosi jego breloczek, pomyślała Julie.
- Mogłabyś przejść się na dół i zobaczyć, na jakim etapie są przygotowania w salach? - poprosiła Charlotte. -
Jeśli moja matka wygląda na zmęczoną, dopilnuj, żeby zrobiła sobie małą przerwę.
- Jeśli stwierdzę, że istotnie tego potrzebuje - odparła Julie, doskonale wiedząc, że Anne będzie wyglądała jak
maratończyk światowej klasy, który kończąc bieg, ma na czole zaledwie kilka kropli potu.
Wyszła z gabinetu Charlotte i skręciła na boczne schody. Zastanawiała się, czy nie powinna zamknąć gabinetu
na klucz. Ale nawet gdyby to zrobiła, Mac może przecież posłużyć się kluczem uniwersalnym. Nikt go nie powstrzyma.
Zajrzała do pierwszej sali. Ogromna praca została już wykonana, lecz do zrobienia pozostawało znacznie więcej.
Kilku mężczyzn z ekipy konserwatorskiej stało na drabinach i pod kierunkiem Anne podwieszało pod sufitem pasma
przezroczystej kolorowej tkaniny. Przynajmniej sama nie weszła na drabinę, pomyślała Julie.
- Fantastyczny efekt - rzekła, stając u boku Anne.
- Zobaczysz, jak skończymy - odparła Anne. - Oprócz tych draperii mamy do zawieszenia kilometry złotych i
srebrnych korali., Chciałbym, żeby to sprawiało wrażenie luznej inspiracji namiotem karnawałowym, żeby wyglądało
zabawnie, ale stylowo. Będą jeszcze świece pływające w misach z wodą, efektowne, a zarazem praktyczne. Jeśli ktoś
przewróci świecę, w wodzie zgaśnie. No i kwiaty, oczywiście.
- Oczywiście.
- Kapela będzie grała w drugiej sali. Tam będą tańce, a tu bufet i bar. Zobaczysz, to będzie najlepszy bal, jaki
kiedykolwiek urządzaliśmy.
Julie podobał się optymizm Anne.
- Może mogłabym się na coś przydać?
- Charlotte znowu kazała ci mnie pilnować, tak? - Uśmiech Anne zdradzał irytację. - Czuję się doskonale ... Nie!
Nie! Zielona! - krzyknęła do mężczyzny, który właśnie zamierzał przymocować żółtą draperię do sufitu. - I około
trzydziestu centymetrów bliżej okna - dorzuciła.
- Zrobione, szefowo! - odkrzyknął mężczyzna.
- W każdym razie - Anne zwróciła się z powrotem do Julie - cieszę się z twojego towarzystwa, ale nie chcę, żeby
ktoś mnie pilnował, jakbym była inwalidką.
- Wiem. Dokładnie to samo powiedziałam Charlotte.
Anne uśmiechnęła się do niej porozumiewawczo.
- Moje córki zachowują się tak, jak gdybym miała się zaraz przewrócić. Nie znoszę, jak ktoś się tak nade mną
trzęsie.
- Ani ja - odparła Julie, myśląc o Macu. - Ale przynajmniej wiesz, że córki tak się o ciebie troszczą z miłości, a
nie dlatego, że chcą rządzić.
- To prawda. Kochają mnie. I ja też je kocham.
Zadziwiające, jak ludzie mogą się kochać i jednocześnie do tego stopnia działać sobie na nerwy. Jeśli naprawdę
chcesz mi pomóc, dowiedz się od Nadine, czy dotarły już obrusy. Zamówiłam takie, które będą podkreślać tęczowe
barwy tych draperii. I kolorowe serwetki. Powinni je już dostarczyć.
- Nie ma sprawy - odparła Julie, modląc się w duchu, by Maca nie było w biurze ochrony sąsiadującym z
pokojem Nadine. Nawet gdyby był tak samo zajęty jak ona, nawet jeśli nie było najmniejszej szansy, żeby znowu jej
dotknął, nie czuła się gotowa na spotkanie z nim.
Mimo że Mac oszalał na punkcie Julie Sullivan, kwadrans po czwartej był do szaleństwa zakochany w niskiego
wzrostu czarodziejce, która praktykowała swoją magię na zapleczu biura Crescent City Security Services.
Siedział w rogu patia, nie zwracając uwagi na parę popijającą kolorowe drinki nad brzegiem basenu, jak gdyby
spędzali wakacje na jakiejś tropikalnej wyspie, a nie w nowoorleańskiej Dzielnicy Francuskiej na początku stycznia.
Temperatura nie była tropikalna, nie było tu piaszczystej plaży ani palm kołyszących się na wietrze, lecz oni radowali się
basenem i błękitnym niebem.
Gdy tylko otrzymał wiadomość, że ma zadzwonić do Louise, wysłał Carlosa, by sobie zapalił, a kiedy chłopak
zaspokoił nikotynowy głód, zostawił go na posterunku, a sam przyszedł na patio. Cokolwiek Louise ma mu do
zakomunikowania, chciał to usłyszeć w samotności, bez migającego obrazu z kamer telewizji przemysłowej.
- W tym jest coś dziwnego, Mac - zaczęła Louise. - Domyślam się, że Sullivan dostała wszystkie pięć maili w
jednej poczcie, chociaż nie wszystkie wysłano jednocześnie.
- Ale z Nowego Jorku?
- Też nie. Złą wiadomość zostawiłam na koniec - odrzekła. - Wysłano je z rozmaitych lotnisk. Dzisiaj na
większości lotnisk jest bezprzewodowy Internet. Pierwszy wysłano z LaGuardii, drugi i trzeci z Detroit, czwarty i piąty z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]