[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Po wejściu na pokład U-Boota Amerykanie odkryli tam rudę uranu i dwóch japońskich
oficerów, specjalistów od budownictwa okrętowego. Oprócz tego jakiegoś naukowca
związanego z programem rakiet V-2, trzech generałów Luftwaffe z Ulrichem Kesslerem na
czele oraz ładunek pięciu milionów dolarów.
- Tym naukowcem był Porter? - dopytywałem się.
- Pięć milionów dolarów... - sapał Olbrzym.
- Amerykanie milczą na ten temat. Powiedziałem wam tyle, ile można przeczytać w
fachowych periodykach.
- Rozumiem twój tok rozumowania - powiedziałem patrząc na Wernera. - Ale jaki to
wszystko ma związek z  Gustloffem oprócz tego, że prawdopodobnie było tam coś z
laboratorium czy biura projektowego Portera?
- Słyszałem, że jest ktoś w Gdańsku, Polak, który nurkował przy tym statku... - zaczął
Werner.
- Tak, to szef Klubu Nurków  Wieloryb , rozmawiałem z nim niedawno - wtrącił się
Olbrzym. - Opowiadał, jak skutecznie zablokowano wszelkie próby penetracji wraku...
- A teraz jakiś Sebedian organizuje tam wyprawę - skończył zdanie Werner.
Zamyśliłem się i wyszedłem na pokład. Zasłonięty od wiatru niską nadbudówką
zapaliłem papierosa. Obok mnie stanął Olbrzym.
- Niezły numer - rzucił dziennikarz.
- Będzie niezły, jeśli Sebedian szuka na  Gustloffie ładunku Portera -
odpowiedziałem. - Takie poszukiwania mogą być podejrzane. Jeśli chce tam odkryć na
przykład Bursztynową Komnatę, to zwykła eksploracja i niestety łamanie prawa.
- Tak czy siak, mamy go - Olbrzym cieszył się jak dziecko.
- Na razie nikogo nie mamy - uspokajałem go. - Mister Sebedian mógł dać takie
ogłoszenie, jakie chciał. To, że jego statek wpłynął na polskie wody, o niczym nie świadczy.
Poinformował polski rząd o planowanym przedsięwzięciu? I dobrze. Nawet jeśli udowodni,
że ma do tego prawo, Urząd Morski do spółki z Morskim Oddziałem Straży Granicznej
przegonią go bardzo szybko.
Wróciliśmy do sterówki. Werner przyglądał się nam uważnie.
- Wiem, że teraz palicie się do wykorzystania świeżo zdobytej wiedzy - mówił
uśmiechając się. - Odstawimy was do Gdańska. Zostanę w okolicy jeszcze przez jakiś czas,
więc jeśli będę wam potrzebny, to wywołacie mnie przez radio.
Zbliżał się wieczór, gdy Johann zawrócił. Werner zaprowadził nas pod pokład, do
mesy, gdzie wspólnie z Olbrzymem usnęliśmy. Czułem, że czekają nas pracowite dni.
Pierwsze szarpnięcie poczułem, gdy moje ciało znalazło się za korytarzem
powietrznym tworzonym przez samolot. Wydawało mi się, każda kończyna chce odfrunąć w
innym kierunku. Natychmiast rozłożyłem ręce jak skrzydła i złożyłem wyprostowane nogi,
żeby wyrównać lot. Pode mną, po prawej, widziałem równe kreski lotniska w Gdańsku, a
dalej, po lewej, lotniska w Gdyni. Zanurkowałem w kierunku zielonej plamy Lasów
Oliwskich. Na wysokości trzystu metrów włączył się automat wysokościomierza
uruchamiający wysunięcie się czaszy spadochronu. Znowu poczułem szarpnięcie. Napełniona
powietrzem czasza porwała mnie ku górze. Szybko chwyciłem za linki sterujące i
rozglądałem się za skrawkiem polany. Znalazłem całkiem dużą przestrzeń jakiejś stadniny.
Lądując złączyłem stopy i miękko wylądowałem na trawie. Stłumiłem i zwinąłem
spadochron. Ukryłem go na skraju lasu pod kupą chrustu.
Spojrzałem na zegarek. Minęła godzina od aresztowania Batury. Zbliżała się szósta.
Wbiegłem w las i kierując się wskazaniami kompasu biegłem w kierunku, gdzie
spodziewałem się znalezć hotel w Gdańsku-Oliwie, w którym wynająłem pokój.
Zapewniam, że poranny bieg przez las nie przypomina joggingu w parku, tym bardziej
że prawie nie spałem, a czekał mnie bardzo pracowity dzień. W hotelu znalazłem się przed
siódmą. Wpierw wziąłem prysznic, potem spakowałem swoje rzeczy i udałem się przed bank,
gdzie poprzedniego dnia realizowałem czek. Kręciłem się w jego okolicy wypatrując, czy nie
ma tajniaków. Przecież pan Tomasz mógł sobie przypomnieć o tym czeku i zaalarmować
wszystkie banki. Na szczęście wszystko było w porządku. Punktualnie o ósmej otwarto bank i
od razu skierowałem się do okienka, gdzie wynajmowano skrzynki depozytowe.
- Nazywam się Jerzy Batura - przedstawiłem się wysokiemu, szczupłemu bufonowi w
wielkich okularach. Gość pachniał najmodniejszą wodą kolońską, usta miał zaciśnięte tak, że
sprawiały wrażenie zamkniętych na zamek błyskawiczny. - Chcę u państwa zostawić parę
cennych dla mnie rzeczy.
- Dobrze, ale to kosztuje... - bankowiec wymownie spojrzał na moje nieco
przybrudzone ubranie.
- Zdaję sobie sprawę - rzekłem twardo.
Na blat wyłożyłem notebooka, skaner i kopertę z pieniędzmi ukradzionymi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jagu93.xlx.pl
  •