[ Pobierz całość w formacie PDF ]

137
Douglasem, świtem przed bitwą została garstka.
 I do walki nie doszło?
 Walnej bitwy nie było, tylko trochę utarczek. Wieczorem poprzedniego dnia siły
Douglasa i Jakuba były mniej więcej równe, ale rankiem już nie. Po przejściu Hamiltona
na naszą stronę król miał ogromną przewagę. Doszło tylko do niewielkiego starcia nad
Esk pod Langholmem, gdzie zginął brat Douglasa, Moray. Drugi brat, Ormond, został
pojmany i stracony.
 A co z hrabią?
 Zbiegł do Anglii z lordem Balyanie.
 Opuścił własnych braci?  spytała Tess z niedowierzaniem.
 Ano tak, zbiegł, żeby ratować własną skórę, przeklęty zdrajca, ale nic więcej nie
uratował. Wszystko, co posiadał, przeszło na własność Korony.
 Tyle wysiłków i taki szybki koniec?  Tess spojrzała na Reyana.
 Też mi jakoś nieswojo. Jakby mnie ktoś oszukał.
 Już po wszystkim i król rozpuścił wojska?  zainteresowała się Meghan.
 Niezupełnie  odparł Silyio.  Dał nam dwa tygodnie na odpoczynek i musimy
wracać, a ojciec Reyana i jego ludzie jeszcze szybciej, bo już jutro. Król chce wyplenić
resztkę sojuszników Douglasa. Jeśli nie skończy w ciągu dwóch tygodni, wtedy także i
my mamy się stawić.
Zaległa cisza. Wojna jeszcze się nie skończyła. Mężczyzni znów będą musieli ruszyć i
znów zacznie się trwożne oczekiwanie na ich powrót. Tess zasępiła się. Nie ma kobiety,
która nie troskałaby się o swego rycerza. Na wojnie nigdy nic nie wiadomo. Nawet
najlepsi mogą zginąć. Zmierć nie wybiera.
Z zamyślenia wyrwała ją. Kirsten, dając znak jej i wszystkim kobietom, że czas sprzątać
ze stołu. Dziewczyna wzięła się więc za obowiązki, myśląc ze smutkiem, że przy tylu
gościach nie znajdzie się ani jedna chwila, by pobyć sam na sam z Reyanem. Ale może
to i lepiej, skoro i tak musiała się z nim rozstać.
Całkiem ładna ta mała Tess  mruknął Thane Halyard do synów i Simona, zlegając na
sianie. Przeznaczono im na noc poddasze z sianem w stodole.
 A i owszem, bardzo miła  odparł Reyan, zerkając, czy poza nimi jeszcze ktoś
szykuje się do snu na sianie.  Patrzcie, żadnego Delgada, żadnego Comyna! 
zawołał, szczerze zdumiony.  Chyba po raz pierwszy zostawiają mnie bez opieki.
 Mylisz się, synu.  Thane zaśmiał się.  Dwóch umościło się na dole przy drabinie,
czterech przy wrotach z obu stron stodoły i na podwórcu też ich nie brakuje.
Reyan zaklął z cicha.
 Niech ich diabli! Dałem im przecież słowo i to powinno wystarczyć.
 W takich sprawach, synu, mało kto polega na słowie. Ufają ci, oczywiście, ale wolą
dmuchać na zimne i będą cię pilnować do ostatniej chwili, aż usłyszą twoje  tak przy
ołtarzu. Tak to już jest, że nawet najbardziej słownymi szlachetnych przychodzi czasami
do głowy, żeby jednak uciec.  Thane ułożył się wygodnie, założył ręce pod głowę i
zerknął na syna.  A poza tym widać niestety, że perspektywa małżeństwa wcale cię nie
cieszy.
 No cóż, żaden mężczyzna nie lubi, gdy go ciągną do ołtarza  mruknął Reyan
138
ponuro. Złościło go, że ojciec bez trudu wyczuł jego wątpliwości.
 Skoro tak, to nie trzeba było się do niej dobierać.
Reyan znów zaklął, co tylko wywołało wesołość braci i Simona.
 Widzę, że nie znajdę u was współczucia.
 Współczucia, a niby dlaczego? Widać, że panna ci odpowiada i lubisz z nią
dokazywać, prawda? Jest ładna, a nawet więcej niż ładna, ma najwspanialsze oczy, jakie
w życiu dane mi było oglądać. Jest co prawda drobna, ale silna. Dała ci tego dowód, gdy
przez dwa tygodnie uciekaliście przed zbirami Thurkettle a i Douglasa. Jest mądra i
dowcipna, co docenisz, gdy z czasem opadną namiętności, a poza tym ma ziemię i
majątek, którego ja, synu, nie byłem w stanie ci dać  zakończył Thane szeptem.
 Nie mam o to żalu  odszepnął Reyan.
 Wiem, ale smuci mnie, że nic ci nie mogłem dać. Radowałem się, żeś wyrósł na
pięknego młodzieńca, myślałem sobie, że mając takie lico, i tak zdobędziesz to, czego
nie dostałeś od ojca.
 Miałeś nadzieję, że jakaś bogata panna zażyczy mnie sobie za męża, że mnie... kupi.
 Ty, synu, masz jakoś dziwnie poukładane w głowie. Chcesz, żeby ci współczuć bo
masz poślubić ładną i posażną pannę. Powiem ci, mój chłopcze, że niejeden chciałby
być na twoim miejscu. A teraz prześpij się i odpocznij. Wygląda na to, że zmęczenie
przyćmiło ci rozum.  Thane pokiwał głową i przymknął oczy.  Przykro mi tylko, że nikt
z nas nie będzie na ślubie, ale jak tylko wojna się skończy, urządzimy wielkie przyjęcie
dla ciebie i twojej pani.
Reyan nic już nie odpowiedział westchnął tylko ciężko. Czuł się opuszczony przez
wszystkich. Miał żal, że nikt z krewnych nawet słowem nie zganił Comynów Delgady, że
pilnują go jak więznia. To prawda że nie nałożono mu kajdan, nie trzymano miecza nad
głową, lecz nie spuszczano go z oka i nawet na stronę nie mógł się udać bez  opieki w
osobie któregoś z życzliwych krewniaków Tess. Uważał, że bracia albo ojciec powinni
coś w tej sprawie zrobić, a tymczasem zachowywali się tak, jakby już byli spowinowaceni
z Comynami Delgadami.
Westchnął jeszcze raz i się zamyślił. Nie powinien jednak przykładać aż takiej wagi do
drobiazgów. Nie zamierzał przecież wycofywać się z danego słowa. Rodzina Tess miała
wszelkie prawo tak postępować, a w rzeczy samej i tak odnosili się do niego lepiej, niż
można się było spodziewać w takich okolicznościach. Ale złościło go, że znalazł się w
sytuacji bez wyjścia. Postanowił jednak zwalczyć w sobie złość, żeby nie sprawiać
przykrości Tess.
Przysypiając, obiecał sobie jeszcze jedno, że uczyni wszystko, dołoży wysiłków i postara
się w jakiś sposób zdobyć majątek równy temu, który wniesie do małżeństwa Tess, a
wtedy nikt mu nie będzie mógł zarzucić, że żyje z posagu małżonki.
Tess wyślizgnęła się z posłania i na palcach, wstrzymując oddech, żeby nikogo nie
obudzić, zaczęła się skradać do drzwi. Musiała wreszcie rozmówić się z Reyanem,
jeszcze tej nocy, przed wyjazdem Halyardów. Powie mu, że zwraca mu słowo i niech
jedzie z nimi. Tylko oni bowiem mogli stawić czoło Silyiowi i całej reszcie. Stąpając
ostrożnie między śpiącymi
pokotem na podłodze krewniaczkami, powtarzała sobie w myślach przemowę, jaką za
139
chwilę uraczy Reyana. Jeszcze krok i wymknie się za drzwi.
 A gdzie ty się wybierasz po nocy, córeczko?  usłyszała. Koścista dłoń chwyciła ją
mocno za ramię.
 To ty, Isabell?
 Nie, król Jakub we własnej osobie.
Tess wsunęła się pod derkę obok wiekowej kuzynki, żeby nikt nie usłyszał. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jagu93.xlx.pl
  •