[ Pobierz całość w formacie PDF ]

-
tutaj jest tak nudno, nie ma niczego, na co mona by popatrzeć, poza skała-
mi.
Stojąc cicho w korytarzu, Vane z łatwością mógł sobie wyobrazić
naburmuszoną twarz Angeli.
Sądziłam, e kiedy przyjedzie pan Cynster, będzie inaczej. Powiedziałaś, e
-
jest uwodzicielem.
Angela! Masz szesnaścielat. Pan Cynster jest całkowicie poza twoim
-
zasięgiem!
Wiem, jest za stary! I zbyt powany. Myślałam, e Edmond moe zostać
-
moim przyjacielem, ale ostatnimi dniami ciągle tylko bełkocze te swoje wer-
sy. Przewanie nie ma w nich odrobiny sensu! Co zaś do Gerrarda...
Ucieszony faktem, e nie będzie więcej zaszczycamy młodzieńczymi
awansami Angeli, Vane wszedł na piętro.
Z tego wniosek, e pani Chadwick trzymała Angelę blisko siebie; była to
niewątpliwie mądra decyzja. Skoro Angela nie siadywała ju przy stole podczas
śniadania, podejrzewał, e to znaczy, i take tym razem obie spędziły cały
ranek razem. Tylko jedna dama nie została jeszcze wzięta pod uwagę. Przecha-
dzając się po niekończących się korytarzach Hall, Vane się zorientował, e nie
ma pojęcia, jak Alice Colby spędza czas.
Tej nocy, której się zjawił w Hall, Alice powiedziała mu, e jej pokój
znajduje się na piętrze nad pokojem Agaty Chadwick. Vane zaczął sprawdzać
od końca skrzydła i pukał do kadych drzwi. Jeśli nie było odpowiedzi, naciskał
klamkę i zaglądał do pokoju. Większość z nich była pusta, z meblami skrytymi
w pokrowcach.
W połowie skrzydła, właśnie kiedy miał otworzyć kolejne drzwi, ktoś po ich
drugiej stronie silnie nacisnął klamkę i Vane spotkał się z lodowatym spojrze-
niem ciemnych oczu Alice. Wrogim spojrzeniem jej ciemnych oczu.
Co pan sobie wyobraa? Przeszkadzać bogobojnym ludziom w trakcie ich
-
modlitw! To skandaliczne! Nie wystarczy, e w tym domu nie ma nawet ka-
plicy czy przyzwoitego sanktuarium, to jeszcze muszę być naraona na
najścia takich jak pan.
Puszczając tę tyradę mimo uszu, Vane przyjrzał się dokładnie pokojowi.
Zasłony były dokładnie zaciągnięte. Ogień w kominku nie palił się, nie było w
nim nawet śladu osmalonych drewien. Panował chłód, jakby pokój nigdy nie był
ogrzewany, nigdy nie wpuszczano do niego świeego powietrza. Meble, które
widział, były bardzo proste. Tak jakby Alice Colby wzięła w posiadanie pokój i
wycisnęła na nim swoje piętno.
Przedmioty, które zauwaył, były to: wytarta Biblia, otwarta i umieszczona na
półce, oraz słoń z opowieści pani Henderson. Ten ostatni stał obok kominka,
jego metalowe boki mocno błyszczały w świetle wpadającym przez otwarte
drzwi.
Co ma pan na swoje wytłumaczenie? Dlaczego przeszkodził mi pan w
-
modlitwach? - Alice skrzyowała ręce na wychudzonych piersiach i
popatrzyła na niego ze złością.
Proszę wybaczyć, e pani przeszkodziłem, ale było to konieczne. Ktoś ukradł
-
perły Minnie. Chciałem się dowiedzieć, czy widziała lub słyszała pani coś
osobliwego.
Alice otworzyła szeroko oczy.
Nie, głupcze. Jak mogłam cokolwiek zobaczyć? Modliłam się!
-
Powiedziawszy to, cofnęła się i zamknęła drzwi.
Vane wpatrywał się w boazerię i walczył ze sobą, eby w nią nie uderzyć
pięścią. Jego charakter, charakter prawdziwego Cynstera, nigdy nie ułatwiał mu
znoszenia szturchanców. Teraz niemal poszukiwał zdobyczy, czuł się jak głodna
bestia węsząca krwi. Ktoś skrzywdził Minnie; to tak, jakby ktoś skrzywdził
jego. On, wojownik, skryty pod obrazem eleganckiego dentelmena,
natychmiast zareagował. Odpowiedział. Właściwie.
Głęboko oddychając, Vane zmusił się, by odejść od drzwi Alice. Nie miał
dowodu, e była zamieszana w tę sprawę bardziej ni ktokolwiek inny. Skiero-
wał się do bocznych drzwi. Wiedział, e do odnalezienia sprawcy nie wystarczy
zlokalizowanie wszystkich domowników, ale w obecnej chwili to było jedyne,
co mógł zrobić. Poszedł poszukać męczyzn.
Walcząc ze swoim instynktownym podejrzeniem, e złodziej to kobieta, miał
słabą nadzieję, e cała sprawa moe okazać się bardzo prosta: Edgar, Henry lub
Edmond byli zbyt słabi lub zbyt głupi, by opłacać swoje zobowiązania
pieniędzmi uzyskanymi ze sprzeday skradzionych dóbr. Perły Minnie nie były
warte a tyle. Ich złodziej, zakładając, e to była jedna i ta sama osoba, po
prostu zrobił krok dalej, do większej kradziey.
Ruiny zdawały się opustoszałe. Vane zobaczył sztalugę Gerrarda opartą o
ścianę, zwróconą na furię opactwa. Papier przyczepiony do sztalugi wyginał się
od wiatru. Pudełko z ołówkami leało poniej, a stołek jeszcze nieco dalej.
Młodzieńca nigdzie nie było widać. Zakładając, e mógł na chwilę pójść
pospacerować, by rozprostować nogi, Vane zawrócił. Nie było sensu pytać Ger-
rarda, czy cokolwiek widział. Opuścił salon z jedną myślą i bez wątpienia był
ślepy na wszystko inne.
Wracając do klasztoru, Vane usłyszał niesione przez wiatr niewyrazne
mamrotanie. Znalazł Edmonda w nawie przy zrujnowanej chrzcielnicy,
tworzącego na głos.
Kiedy sytuacja została mu wyjaśniona, Edmond powiedział:
Nie widziałem nikogo. Ale nie patrzyłem. Mogłaby tędy przemaszerować
-
cała kawaleria i nie zauwayłbym tego. - Zmarszczył brwi i spojrzał w dół;
Vane czekał, mając nadzieję na jakąś pomoc, choćby śladową.
Edmond podniósł głowę.
Naprawdę nie potrafię zdecydować, czy ta scena powinna się dziać w nawie
-
czy w klasztorze. Jak pan myśli?
Powstrzymując się od złośliwego komentarza, Vane nic nie odpowiedział.
Potrząsnął głową i poszedł z powrotem do domu.
Właśnie omijał spore kamienie, gdy usłyszał, jak ktoś go woła. Odwrócił się i
zobaczył Henry'ego i Generała idących od strony lasu. Kiedy się zbliyli,
zapytał:
Poszliście na spacer?
-
Nie, nie - zaprzeczy! Henry. - Natknąłem się na Generała w lesie.
-
Wyszedłem na przechadzkę w kierunku głównej drogi, jest tam ścieka
prowadząca z powrotem przez las.
Vane wiedział o niej. Spojrzał na sapiącego Generała opierającego się na
lasce.
Zawsze wychodzę pospacerować w ruinach, to takie pobudzające. I dobre na
-
serce. - Generał patrzył uwanie na Vane'a. - Ale dlaczego chce pan to
wiedzieć, hę? Przecie wiem, e nie po to, by się samemu przechadzać. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jagu93.xlx.pl
  •