[ Pobierz całość w formacie PDF ]

obciążała DeSouzę tak samo, jak Pallisera.
- Wiesz może, kto za to odpowiada?
Profesor wzruszył ramionami.
- Na pewno dwóch naszych. Przeszukaliśmy stację. Zdążyliśmy już odesłać ich do domu i
rozwiązać z nimi umowę. Ale bez pomocy miejscowych nie udałoby im się zajść tak daleko. -
Zacisnął usta. Sprawiał wrażenie rozżalonego.  Usunęliśmy rośliny i sprzęt. Dość prymitywny
zresztą, ale to pewnie żadna niespodzianka.
- Znalezliście jakieś wskazówki? - zapytał Derek.
DeSouza sięgnął do torby i wyjął z niej dużą, sfatygowaną, metalową butelkę.
- Znalazłem to między roślinami. Ktoś naprawiał szelki za pomocą sznurków z foczej
skóry. Trochę się wsypał, nie sądzisz? - Podał naczynie policjantowi.
Derek obrócił butelkę w dłoniach i poczuł, jak ktoś wbija mu nóż w serce. Nie było nawet
cienia wątpliwości. Był to termos z logo Nashville Predators, który podarował kilka lat temu
Joemu Inukpukowi. Nie zamierzał jednak mówić o tym DeSouzie. Lubił go, ale profesor był
jednak biały.
- Zobaczymy, co da się zrobić - oznajmił. - Dwóch ludzi to twoi pracownicy. Powiadomiłeś
policję na Południu?
Naukowiec pokręcił głową.
- Nie ma takiej potrzeby. Po naszej stronie sprawa jest zamknięta. Chcę tylko, żebyś
wiedział jedno - nie życzę sobie narkotyków na terenie stacji. Psują motywację, niweczą wysiłki.
Nie mogę na to pozwolić.
Palliser nie był pewien, czy ma to odebrać jako rozkaz. Nie podobało mu się zachowanie
DeSouzy. Nie powinien był pouczać policjanta, jak ma wykonywać swój zawód. Nie po tym, co
działo się ostatnio; i tych jego podszytych agresją wywodach o tym, że chciałby, by wszyscy dali
mu spokój i przestali się wtrącać w jego pracę. Zachowanie DeSouzy tłumaczył jednak stres.
Profesor miał sporo na głowie.
- Aha - mruknął niezobowiązująco. - Rozumiem.
Poczekał, aż naukowiec wyjdzie, po czym sam poszedł na spacer, żeby chwilę pomyśleć.
Czuł się rozdrażniony i poirytowany. Zciganie drobnych dealerów było poniżej jego kompetencji.
A poza tym żaden qalunaat nie będzie go pouczać, jak powinna wyglądać praca rdzennego
policjanta. Nie mógł po prostu aresztować kogo popadnie i odsyłać wszystkich na południe. To
tak nie działało. Derek miał zresztą dość solidne dowody na to, kto był odpowiedzialny za
szklarnię. I ta osoba na pewno nie będzie już sprawiać problemów.
Teraz, kiedy Joe Inukpuk nie żył, Derek dowiadywał się o nim wielu rzeczy, które wcześniej
nie przyszłyby mu nawet do głowy. Ale tak to już w życiu bywa; nie każdy jest tym, za kogo go
uważamy.
Postanowił sprawdzić stan moren na skraju niewielkiego lodowca, który wdzierał się w
morze na wschód od Kuujuaq. Zniegi stopniały lub rozwiał je wiatr, a skuwający powierzchnię
wody lód dawno rozpadł się już na kry. Lodowiec skurczył się tak bardzo, że na jego zboczach
leżały luzne, niebezpieczne składy. Większość Inuitów unikała zapuszczania się w takie rejony aż
do sierpnia, gdy po lodzie zostawało już tylko wspomnienie. Czasami jednak ktoś musiał udać się
w głąb lądu
- i wtedy często wybierano podróż przez lodowce aż do jednego z większych pól lodowych
lub przesmyków między wyspami. Jednak ten lodowiec był wyjątkowo zdradliwy, choć na razie
Derek nie mógł zrobić zbyt wiele poza rozwieszeniem ogłoszeń informujących, że tę okolicę
należy omijać szerokim łukiem, dopóki morena się nie ustabilizuje.
Policjant postanowił wspiąć się na płaskowyż, by sprawdzić, co dzieje się z populacją
lemingów. Misha pochłaniała tyle jego czasu i energii, że musiał na razie odłożyć na półkę plan
napisania artykułu dla jednego z południowych czasopism. Jego ukochana nie lubiła zostawać
sama w osadzie i nie chciała też wyjeżdżać w teren, więc był po prostu uziemiony.
Ostatnio zastanawiał się, czy dobrze zrobił, przyjmując ją z powrotem pod swój dach. Powoli
zaczął dochodzić do wniosku, że przez ostatnie lata w jego głowie ukształtowała się wizja ich
romansu, która nie do końca odpowiadała faktom. Z drugiej strony, Misha wciąż była
najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widział. Wystarczyło, by ją zobaczył, by znów czuć
nieodparte pragnienie posiadania jej na wyłączność.
Gdy dotarł na szczyt, spojrzał na wierzbę. Kilka zbłąkanych pardw poderwało się do lotu i
zatoczyło krąg nad zatoką. Gałęzie wydawały się niespokojne, ciągle drżały, a ziemia pod
krzewami pokryta była odchodami lemingów i charakterystycznymi resztkami liści turzycy,
którymi karmiły się gryzonie. Derek poczuł, jak znów odżywa w nim fascynacja migracją
lemingów. Postanowił, że już więcej nie da się rozproszyć. Musi wyprzedzić innych badaczy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jagu93.xlx.pl
  •