[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie miała ochoty na takie zabawy.
- Wydaje mi się, że powinniśmy porozmawiać. Może dziś wieczo-
rem?
Przez chwilę jakby się wahał.
- Czemu nie? Wybieramy się dziś w kilka osób do baru. Może pój-
dziesz z nami. Chodz, będzie fajnie!
Cassie pokręciła przecząco głową. Nie o to jej chodziło. Z wolna nara-
stały w niej rozgoryczenie i gniew. Starała się unikać Fran, bo wiedzia-
ła, że rozmowa w nieunikniony sposób zejdzie na Charliego. Już słysza-
ła jej triumfalne A nie mówiłam?". Była wystarczająco inteligentna, by
domyślić się, że przyczyny muszą być głębsze, niż mogłoby się zdawać.
To, co zaszło między nimi, nie było przypadkowe i powinno znalezć
prawdziwe wytłumaczenie. Długo biedziła się nad nim i nic jej nie
przychodziło do głowy. On jest tchórzem. - pomyślała sobie wreszcie
któregoś dnia. Tak, Charlie Whitman to po prostu tchórz!
Poradzi sobie i bez niego. Postanowiła więc unikać Charliego i nawet
umówiła się parokrotnie z Jeffem. Ale nie mogła nie przyznać sama
przed sobą, że jednak coś Charliemu zawdzięcza. Dzięki niemu dowie-
działa się czegoś o sobie. Miedzy innymi tego, że nigdy nie pokocha
Jeffa.
Charlie tymczasem chodził przygaszony i bez humoru. Powtarzał
sobie kilka razy dziennie, jaki powinien być szczęśliwy, że wykaraskał
się z trudnej sytuacji i znowu może prowadzić swój niczym nie skrę-
powany tryb życia. Rozumiał to doskonale, ale wcale nie czuł się przez
to szczęśliwszy. Starał się zagłuszyć w sobie smutek, rzucając się w wir
życia towarzyskiego, ale kończyło się to nieodmiennie zmęczeniem i
irytacją. Napatoczyła się wprawdzie pewna rudowłosa dziewczyna o
ciele, którego mogłaby jej pozazdrościć Miss Ameryki - cóż, miała za
to ptasi móżdżek. Mogłaby zagrać w Parku jurajskim", pomyślał Cha-
lie. Blondynka o niebieskim spojrzeniu ciągle nawiedzała jego myśli.
Próbował uciec w pracę, a nawet we własne pisanie. Zawsze prowa-
dził dziennik - robił to od dziecka. Słowa przynosiły ukojenie, pozwoli-
ły przenosić się w inną rzeczywistość, rzeczywistość, nad którą całko-
wicie panował. Któregoś dnia, jakby dla żartu, zaczął pisać powieść.
Tytuł nasunął mu się sam: W labiryncie uczuć". Choć w pracy używał
komputera, w domu pisał na swojej wysłużonej maszynie do pisania.
Pewnego dnia utknął na jakimś zdaniu i wtedy nagie przyszło olśnie-
nie: tęskni za nią. Tęskni za Cassie Armstrong.
Chce, żeby znowu stała się częścią jego życia. Ba, ale jak? To takie
proste, a zarazem tak skomplikowane! Musi nakłonić ją, aby jeszcze raz
dała mu szansę.
W praktyce okazało się to jeszcze trudniejsze, niż przypuszczał. Cassie
unikała go jak ognia. Wreszcie, któregoś wieczoru nadarzyła się okazja.
Stał za filarem w holu, na dole, gdy właśnie nadeszła. Była sama. Char-
lie postanowił spróbować.
Już miał do niej podejść, gdy z kąta wyszedł jej na spotkanie jakiś męż-
czyzna.
Ożywiany i uśmiechnięty, miał gładko zaczesane włosy, okulary na
nosie i wyglądał jak wielce szanowany członek społeczeństwa. Choler-
ny profesorek! Więc jednak nic z tego. Charlie poczuł ukłucie w sercu,
gdy zobaczył, jak uśmiechnięci witają się i odchodzą. Jak Barbie i Ken,
pomyślał z nienawiścią. A więc dobrze, niech uwiją sobie gniazdko.
Może właśnie tego jej potrzeba. Odczekał dłuższą chwilę i sam ruszył
do wyjścia.
ROZDZIAA 6
Kiedy Vince zażądał spotkania ze wszystkimi pracownikami agencji,
którzy brali udział w przygotowaniu kampanii reklamowej zabawek
Majik Toys, Cassie poczuła niepokój. Zwłaszcza że Vince z właściwą
sobie bezceremonialnością długo zwlekał z ujawnieniem daty spotka-
nia. Znając charakter Vince'a i jego metody, spodziewała się najgorsze-
go. Wprawdzie wyniki mieli dobre, ale nie wiadomo, co ten stary ma-
fioso trzyma z zanadrzu. Kiedy stanęła przed salą konferencyjną, po-
czuła przykry ucisk w żołądku. Jej zdenerwowanie wzrosło, gdy zorien-
towała się, że ma tam wejść w razem z Charliem. Nieszczęścia chodzą
parami, pomyślała.
Od owego spotkania w zimowy wieczór minął właśnie miesiąc. Przez
cały ten czas właściwie nie rozmawiali ze sobą poważnie. Przyzwycza-
iła się do tego i dzisiaj już nie miała ochoty na taką rozmowę. Kiedy
ujrzała go na korytarzu, próbowała go wyminąć i odejść na bok pod
pretekstem, że chce nalać sobie kawy z automatu, ale Charlie zastąpił
jej drogę.
- Co słychać, Cassie?
- W porządku - skłamała, uciekając spojrzeniem. Sama postanowiła o
nic go nie pytać, Co ja to w końcu obchodzi?
On sam akurat był zadowolony z takiego obrotu sprawy: u niego nic
nie było w porządku.
- Zdaje się, że powinniśmy już wchodzić - powiedziała, wskazując
głową drzwi.
Ale nie usunął się z przejścia. Rozejrzał się szybko wokół i upewniw-
szy się, że nikogo nie ma, pochylił się do jej ucha.
- Chciałbym z tobą porozmawiać.
Nie teraz, Charlie. Błagam, nie teraz! - pomyślała. Była i tak dosta-
tecznie zdenerwowana. Udała, że nie zrozumiała, o co mu chodzi i spoj-
rzała na niego pustym wzrokiem.
- Oczywiście. Zostaw mi wiadomość w gabinecie. Umówimy się któ-
regoś dnia, bo ostatnio jestem zajęta odparła beznamiętnym tonem.
Spróbowała go wyminąć, ale schwycił ją za ramię. Jego dotyk sprawił,
że zadrżała.
Charlie poczuł jej drżenie, i postanowił kuć żelazo póki gorące.
- Musimy porozmawiać - szepnął z naciskiem. - Proszę!
To jego proszę" niemal ją rozbroiło, ale za wszelką cenę chciała trzy-
mać fason.
- Dobrze. Powiedziałam już, zostaw mi wiadomość.
- Tu nie chodzi o sprawy zawodowe.
- Nie? - Spojrzała z przesadnym zdziwieniem. - A niby o czym mieliby-
śmy mówić?
- O tym, co się stało.
Po raz pierwszy w czasie tej rozmowy spotkały się ich spojrzenia.
- A co się stało, Charlie? Przecież nic się nie stało. Przepraszam, muszę
tam wejść, czekają na mnie.
Tym razem nie próbował jej zatrzymać. Powiedziała to tak zdecydo-
wanym tonem, że skapitulował. Przez chwilę postał pod drzwiami, a
potem wszedł do środka. Jakiś masochistyczny impuls podpowiedział
mu, by usiąść przy stole tuż obok niej. Cassie spojrzała zniecierpliwio-
na i lekko odsunęła swoje krzesło.
Szmer rozmów ucichł, gdy z impetem równym wkroczeniu dywizji
pancernej wtargnął na salę nieco spózniony Vince. Spotkanie rozpoczę-
ło się od wybuchu niezadowolenia i złości prezesa Majik Toys. - Zwal-
niam was! - oświadczył na wstępie. - Rezygnujęz usług waszej agencji
od zaraz!
To był jego straszak, a ich zmora. Grozba wymówienia współpracy
zawsze wisiała nam nimi niczym miecz Damoklesa. Vince robił od cza-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]