[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przy Cavendish Square, Hanna była pewna, że wszys-
cy bawili się wspaniale. Nie było już przecież potem
żadnych kłopotliwych momentów, głównie dzięki
Robertowi, który bardzo zręcznie kierował rozmową.
Nikt nie czuł się pomijany, nikt nikomu nie poświęcał
zbyt wiele uwagi. Dla Alice z pewnością było to
pewnego rodzaju rozczarowaniem, ale takie rozczaro-
wanie można przecież przeżyć.
Niestety, rozczarowanie było bolesne. Jeszcze tego
samego dnia, pod wieczór, kiedy Alice i Hanna były
w domu same, Alice nieco drżącym głosem powtórzyła
swoją opinię, że pan Stanfrod jest bardziej zaintereso-
wany Hanną.
Co też mówisz, Alice! zaprzeczała żarliwie
Hanna. Rozmawiałyśmy przecież już o tym. Pan
Stanford jest szarmancki wobec wszystkich dam.
Tak? A nie zauważyłaś, jak on się w ciebie
wpatrywał przez całą drogę? mówiła rozżalona Alice,
180 Gail Whitiker
nie odrywając oczu od swego tamborka. Jest tobą
oczarowany, Hanno. A zresztą... Cóż w tym dziw-
nego? Jesteś taka wytworna, potrafisz wysłowić się
pięknie, a mnie często brakuje słów odpowiednich, pan
Stanford na pewno to zauważył.
A mnie się wydaje, Alice, że pan Stanford zauwa-
żył coś innego mówiła łagodnym głosem Hanna,
poklepując czule kuzynkę po dłoni. Zauważył śliczną
młodą damę, która może trochę zbyt gorliwie okazuje
mu swoją przychylność.
Alice zwolna uniosła głowę i wlepiła w Hannę swoje
brązowe oczy, a spojrzenie jej było teraz tak rzewne jak
u spaniela.
Naprawdę tak uważasz, Hanno?
Naturalnie. I zobaczył jeszcze drugą damę, która
zachowuje się z umiarem, i tę właśnie damę potrak-
tował jak wyzwanie.
Czyli uważasz, Hanno, że nie okazując mu szcze-
gólnej przychylności, można obudzić jego ciekawość?
Sądzę, że tak.
Oczy Alice rozbłysły.
Pojmuję twój fortel odezwała się raznym gło-
sem. Dama ma większe szanse u dżentelmena, jeśli
udaje, że wcale jej na nim nie zależy.
Hanna, zajęta nawlekaniem jedwabnej nici, uśmiech-
nęła się wyrozumiale.
Sądzę, Alice, że trochę tajemniczości nie zawadzi.
A ty, wybacz proszę, okazujesz swoją przychylność tak
otwarcie.
Ale to jest silniejsze ode mnie. Pan Stanford jest
Skandaliczne zaloty 181
tak miłym dżentelmenem i tak przystojnym, że nie
sposób pozostać wobec niego obojętną!
I jednocześnie jest bardzo prostoduszny, Alice.
Gdybyś troszkę się zmieniła, to kto wie?
Sądzisz, kuzynko, że gdybym była bardziej niedo-
stępna...
Wtedy wszystko stać się może, droga Alice, choć
zaręczyć niepodobna. Ale bądz też rozsądną, moja
miła, przemyśl to jeszcze, bo idąc tylko za głosem serca,
czasem oddajemy je w niewolę osobie całkiem nie-
odpowiedniej...
A moje serce? pomyślała z lękiem Hanna, wpat-
rując się pustym wzrokiem w Alice. Kogóż to ono sobie
upatrzyło, to moje serce, takie nierozważne, i takie
niepokorne...
Hanno? Dobrze się czujesz? spytała zaniepo-
kojona Alice. Jesteś taka blada!
Nie, nie. Nic mi nie jest, naprawdę.
Uśmiechnęła się z trudem, wsłuchana w ten głos,
tam w środku, który nie przestawał się z niej na-
igrywać okrutnie. Naturalnie, że ci nic nie jest, Hanno
Winthrop! Oprócz tego, że nagle pojęłaś...O, tak, teraz
pojęłaś ostatecznie. Twoje serce gorące nie należy już
do ciebie, samo oddało się w niewolę, i to osobie
nadzwyczaj nieodpowiedniej.
Po wyjściu Alice Hanna długo jeszcze pozostała
w bawialni. Tamborek, zapomniany, spoczywał na
podołku, wzrok Hanny utkwiony w podłodze, a wszyst-
kie myśli skupione na prawdzie budzącej lęk.
182 Gail Whitiker
Była zakochana. Zakochana w Robercie, lordzie
Winthropie.
Robert jest arystokratą, parem, a ona kobietą,
której pochodzenie jest białą plamą. Czyli postradała
zmysły.
Zdawała sobie sprawę, że w ciągu tych czterech
miesięcy jej uczucia do Roberta ulegają zmianie. Nie-
chęć, nagromadzona przez tyle lat, znikła, zaczęła
dostrzegać jego zalety, zaczęła pragnąć jego towarzyst-
wa, zaczęła się rumienić, widząc w jego oczach ciepłe
błyski. Myślała, że to przyjazń... W takim razie skąd te
rumieńce i ciepło, rozlewające się wokół serca?
O, tu jesteś, Hanno!
Drgnęła, jej twarz, wbrew jej woli, oblała się szkar-
łatnym rumieńcem.
Robert?
Wybacz, Hanno, nie chciałem ciebie przestraszyć
mówił ze skruchą, spoglądając na jej policzki. No cóż,
on sobie tłumaczył ich kolor w taki właśnie sposób.
Miły był dzień, prawda? pytał, rozsiadając się na
krześle. Zadowolona z przejażdżki?
O, tak, dziękuję, jestem bardzo zadowolona. A ty
lubisz przejażdżki po parku?
Nieszczególnie przyznał zupełnie szczerze.
Czuję się wtedy jak podczas bitwy morskiej. Powóz
to statek, który muszę wyprowadzić na wody bardziej
bezpieczne.
Hanna uśmiechnęła się, rozbawiona jego porów-
naniem.
Chyba rozumiem ciebie dobrze, Robercie. Podob-
Skandaliczne zaloty 183
nego uczucia doznałam przed chwilą, podczas roz-
mowy z Alice.
Tak? A cóż takiego mówiła nasza mała uwodzi-
cielka?
Ubolewa nad tym, że pan Stanford nie okazuje jej
takiej przychylności, jakiej by sobie życzyła.
Obawiam się, że ma rację. Nasza droga kuzynka
powinna wziąć parę lekcji subtelności. Te jej ciągłe
zmiany nastroju, w zależności od tego, co powie, lub
nie powie pan Stanford! Jej reakcje są takie... zbyt
oczywiste!
Jak sądzisz, Robercie? Czy mimo to pan Stanford
[ Pobierz całość w formacie PDF ]