[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jacka Londona. Lecz odmówiłem, gdyż w domu czekały mnie obowiązki.
Prawda! uśmiechnął się wtedy John z ubolewaniem. -"My należymy do lasu i do
drzew, a wy, biali, do kamiennych miast.
Nagle John Iserhoff, Indianin ze szczepu Cree, o twarzy pięknie rzezbionej,
zakrztusił się długim, przykrym kaszlem: więc i jego nie ominął zgubny dar,
przywieziony z kamiennych miast białego człowieka.
BIEDNEJ POKAHONTAS
Na placówkach Kompanii Zatoki Hudsońskiej krzyżowały się szlaki wszystkich ludzi
lasu, tędy wiodła i przygoda.
Na trzeci dzień naszego pobytu w Obijuanie wczesnym rankiem ktoś z grzmotem
dobijał się do domu Franklanda i zbudził nas. Czterech przybyszów ze Stanów
Zjednoczonych: profesor jakiegoś uniwersytetu i trzech młodych studentów.
Odbywali wycieczkę wodną. Od dwóch tygodni płynęli przez lasy. Byli opaleni na
brązowo słońcem, rozhukani od nadmiaru powietrza, pijani puszczą tak jak my
trzy dni temu. Zmiali się i dokazywali, jak rozbrykani chłopcy. Cały dom i nas
wszystkich zarazili żywiołową wesołością.
Z triumfem przynieśli swe zapasy żywności, krzyknęli hu-la", profesor pitrasił
naleśniki hura! Frankland gotował kawę hip, hip, hura! Ja otworzyłem
mięsne konserwy. Pyszne to było śniadanie, sute w żer, we wrzawę i okrzyki
serdeczności. Nogi kładli na stół i na półki z książkami, ale nie mieliśmy im
tego zbytnio za złe: czynili to z chłopięcym wdziękiem i humorem, sami
pokpiwając z tej racji z siebie.
Któryś odkrył moją montrealską gazetę sprzed tygodnia.
Zwieża gazeta! huknął profesor i rzucił się na nią jak lew na łup.
Gorączkowo szukał wyników baseballu.
Po zaspokojeniu pierwszego głodu bractwo się uspokajało. Opowiadało o swych
przeżyciach po drodze. Słyszałem, jak do
175
nazwisko.
Amerykanie widzieli moje poruszenie i potwierdzili weso-łyift okrzykiem:
--- Tak, to prawdziwy Rolfe!.
Teraz przypomniałem sobie: niedawno czytałem dzieje owej słynnej królewny
indiańskiej sprzed trzech i pół wieku, której życie było chyba jedną z
najromantyczniejszych powieści, jaką usnuła dola ludzka.
Dziewczyna nazywała się Pokahontas. Zanim Anglicy wybili jej szczep do nogi, ona
wyszła za jednego z nich, Rolfera. Potomkowie jej podobno żyli do dziś, dumni z
takiego pochodzenia.
Rołfe! Ale niestety nie z tych ,,prawdziwych"! zawołał student śmiejąc się
tak samo jak inni.
Lecz profesor i koledzy nie przyjmowali jego zaprzeczeń i rozbawieni twierdzili,
że on właśnie z tych prawdziwych". Brali mmi za świadka. Przyjrzałem mu się.
Rolfe, przystojny atletyczny młodzieniec o brązowych włosach i ciemnych oczach
miał w istocie śniadą twarz, nietypową dla Amerykanów.
A widzisz? żartobliwie wytykał mu profesor. Zaraz poznać, że w tobie krew
indiańska!
Moja babka klął się Rolfe na wszystkie świętości moja babka była
Greczynką!...
I podczas gdy rozochoceni goście kłócili się na niby i dowcipkowali, zapytałem
Franklanda, czy wśród swoich książek ma historię Pokahontas. Oczywiście miał...
Nie byłoby imperium brytyjskiego, gdyby Anglicy nie mieli w dawnych wiekach
niesfornych awanturników, wśród których obok ludzi uczciwych i wartościowych
znajdowało się wielu nicponi, szumowin i piratów spod czarnej bandery. Pierwsze
lata kolonii wirginijskiej były najlepszym tego dowodem i odnosi się Y/rażenie,
że dzisiejszy gangsteryzm, tak rozpowszechniony w Stanach Zjednoczonych, nie
był obcy
176
-# piefwszyfch latach XVII wielu.
Oto na przełomie XVI i XVII wieku John Smith. Czar nie człowiek, taki
temperament. Zdawałoby się, zatracony ladaco. Chociaż dobrze mu było w zamożnym
domu, uciekł jako trzy-nastoletni.smarkacz na morze. Szukał po świecie przygód,
zwiedzał tylko te kraje, gdzie była wojna. Cztery lata walczył w Holandii
przeciw Hiszpanom. Bił się potem we Francji. Miewał pojedynki o piękne kobiety.
Wszędzie zdobywał oddanych przyjaciół i zawziętych wrogów. Był, widać, diablo
przy-stojny i niewiasty leciały na niego jak muchy na lep. Z Marsylii wypłynął
na morze, lecz w czasie sztormu majtkowie wyrzucili go za burtę, jako że był
heretykiem, a więc sprawcą burzy. Wyratował się cudem. Walczył potem przeciw
Turkom, wpadł im w ręce i sprzedany jako niewolnik, został darowany pięknej
Tragabizandzie, sułtańskiej nałożnicy. Wybuchła miłość. John przeżywał w
Carogrodzie boskie czasy: za dwóch jadł i pił, i kochał, nawet przybierał na
tuszy. Sielankę zepsuł Timur, brat niewiasty. Gacha porwał i chciał go
zakatrupić. John uwolniwszy się zabił Timura i uciekł na jego własnym koniu na
północ, do Kozaków. Tam go przy hołubili, po czym awanturnik przez Polskę,
Niemcy i Holandię wrócił do Anglii, ażeby krótko potem dokonać wiekopomnego
dzieła: zostać wielkim pionierem kolonizacji, ojcem Wirginii", bohaterem narodu
angielskiego.
W roku 1607 z polecenia rządu angielskiego przepłynął przez Atlantyk na czele
105 wychodzców i nad dzisiejszą James River w stanie Wirginia założył pierwszą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]