[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pacjenta - do mojego samochodu?
Tuffy przytaknął.
- Nie nadszedł jeszcze dzień, w którym będę potrzebował pomocy -
powiedział Blaze. - Sam pójdę.
Niepewnie stanął na nogach, ale nie protestował, gdy Janey wsunęła się
pod jedno, a Tuffy pod drugie jego ramię.
- Możemy wziąć ciężarówkę - powiedział, gdy zeszli na dół. - Nie ma
powodu, aby zużywać twoją benzynę w celach służbowych.
Popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
- W takiej sytuacji myślisz o firmie? Mówiąc szczerze, uważam, że jesteś
kompletnie beznadziejny.
- Nie myślałem o biznesie - odparł, a w jego głosie wyczuwało się
osłabienie i ból. - Myślałem o tobie.
- O mnie? - Była zaskoczona.
- Nie musisz używać swego samochodu po to, by...
- Blaze, zamknij się i wsiadaj, zanim się wykrwawisz.
- Wcale nie krwawię - sprostował, ale wsiadł do samochodu bez dalszych
protestów.
Kiedy usadowił się w środku, zaczął przeklinać.
- Boli, co? - spytała, sięgając poprzez niego, aby zapiąć mu pas.
- 65 -
S
R
- Nie! - Padło sześć słów, z których żadne nie było jej dotąd znane. -
Wcale nie boli.
- Tuffy, czy mógłbyś zmoczyć ścierkę i położyć ją Clarence'owi na
głowie? A kiedy już dojdzie do siebie, niech postoi chwilę z głową między
nogami.
Tuffy przytaknął.
- I nie pozwól, by zbyt długo jęczał i zawodził. Chcę mieć te zewnętrzne
ściany i...
- Zamknij się, Blaze - rozkazała, siadając za kierownicą.
- Niegrzeczna kobieta. - Zamknął oczy. - Czy nie mogłabyś jechać nieco
szybciej?
- Mówiłeś, że nie boli.
- Kłamałem. Trochę boli. - Jęknął. - I zdaje się boleć coraz bardziej z
każdą mijającą sekundą.
Spojrzała na niego. Był blady i spocony.
- Nie mogę uwierzyć, że ta ściana runęła. - Stwierdzenie to zostało
okraszone kolejnym strumieniem obrazowych porównań. - Ten dom jest
przeklęty. Kobieta na budowie najwyrazniej przynosi nieszczęście.
- Oto naukowe wyjaśnienie tego, co się stało.
- Biologia to nauka - powiedział ponuro.
- Co to ma znaczyć?
- Zbyt wiele hormonów krążących dookoła. Clarence miał zabezpieczyć
tę ścianę. Ou! Wolniej na wybojach, Janey, wieziesz rannego.
- Nie mogę jechać jednocześnie wolno i szybko. I nie mogę uwierzyć, że
zamierzasz oskarżyć mnie, pośrednio, o to, co się stało ze ścianą. Nie mam z
tym nic wspólnego.
- Nie winiłem ciebie. Winiłem biologię.
- Hormonalna Teoria Upadku Zcian. A może to hipoteza, którą trzeba
najpierw udowodnić?
- 66 -
S
R
- Janey, proszę nie rozbawiaj mnie. Ręka mi się trzęsie.
- Więc albo zaczniesz zachowywać się przyzwoicie, albo będę
opowiadała sprośne dowcipy.
- Och, Janey, zaryzykuję ból, byle tylko usłyszeć sprośny dowcip
wydobywający się z tych twoich pruderyjnych usteczek,
- Nie jestem pruderyjna! - odparła z oburzeniem.
- Oczywiście że jesteś. Wszyscy inni pracują bez koszul.
- Nie licz na to, Blaze.
- Nie można człowieka krytykować za to, że próbuje. Założę się, że nie
znasz nawet sprośnych dowcipów.
- Owszem, znam.
- Więc opowiedz mi jakiś, zanim zacznę odgryzać dłoń od przegubu.
- W tej chwili nie mogę sobie przypomnieć.
- A widzisz.
Z ulgą ujrzała szpital.
- Jesteśmy.
- A co do czasu, to szybciej jezdziłem na pikniki w szkółce niedzielnej.
- W życiu nie byłeś na pikniku ze szkółką niedzielną.
Wyskoczyła z samochodu i podeszła, by odpiąć mu pas.
Weszli do szpitala i już wkrótce lekarz oglądał jego rękę.
Zabrał go ze sobą, a Janey usiadła na brzydkiej zielonej sofie w
poczekalni. Przyglądała się naturalistycznemu obrazkowi przedstawiającemu
wrzód.
Trzy piętra wyżej leżał jej ojciec. Zastanawiała się, czy zdąży tam wpaść
powiedzieć dzień dobry. On i Blaze pod tym samym dachem i w dodatku
właśnie udzieliła Blaze'owi pomocy. Mógł go tu przywiezć Tuffy. Albo mogła
jechać wolniej.
Najwyrazniej nie chciała zadawać mu bólu. Nie fizycznego. Ale innego
chyba też nie. Uznała, że odwiedzanie ojca w tej chwili jest złym pomysłem.
- 67 -
S
R
Minuty mijały powoli. Przeglądała kolorowy magazyn sprzed jedenastu
lat.
- Janey!
Rozejrzała się zaskoczona.
- Jonathan!
- Co ty tutaj robisz? - spytali jednocześnie.
- Miałem nagłe wezwanie dentystyczne.
- Mój szef został ranny.
Wstała i, chcąc nie chcąc, zauważyła, że Jonathan zawahał się, nim objął
ją przelotnym gestem.
Zdała sobie sprawę, że całe jej ubranie pokryte jest drzewnym pyłem.
Jonathan nie chciał być prawdopodobnie widziany w uścisku z brudnym
pomocnikiem cieśli.
Przez kilka minut drętwo rozmawiali o niczym, po czym pojawił się Blaze
z ręką owiniętą białym bandażem i rozbrajającym uśmiechem na twarzy.
- Dałem mu silny środek znieczulający - zwrócił się lekarz do Janey.
Podał jej fiolkę. - Powinien to brać. Przez kilka dni nie będzie się nadawał do
pracy - dodał i oddalił się.
- Jonathanie, to mój szef, Blaze Hamilton. Blaze, to mój narzeczony,
doktor Jonathan Peters.
Blaze podał swą lewą, nie obandażowaną rękę. Zauważyła, że z powodu
uścisku Blaze'a, Jonathan skrzywił się nieco. Zauważyła także, że Blaze górował
nad Jonathanem. Oraz to, że był opalony na przecudny złoty kolor. Nie mówiąc
już o tym, że jego ramiona były imponująco szerokie.
Rzuciła się Jonathanowi w ramiona i pocałowała go czule. Następnie
odsunęła się i szorstkim ruchem odwróciła w stronę Blaze'a.
- Odwiozę cię do domu, Blaze.
- Do domu? Do diabła! Wracam do pracy.
- Lekarz powiedział...
- 68 -
S
R
- Aha. Mógłbym go złamać na pół jak ołówek. - Przyjrzał się uważnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jagu93.xlx.pl
  •