[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rzeczywistości ta nienawiść nie była prawdziwa. Rzekomo dla Hunyadego Drakula nie
stanowił godnego przeciwnika, bo coś tam nie grało z przedłużeniem jego linii
dynastycznej. Natomiast godnym przeciwnikiem dla tych Drakulów był spokrewniony
z nimi ród Danów - czyli potomków jednego z hospodarów Muntenii, czy jak tam
zwali tę część Wołoszczyzny.
- Co?!
- To co słyszałeś.
- O matko moja jedyna... - wydukał Wowka.
- A co, naszły cię jakieś wątpliwości? Może myślałeś, że masz dwie? - mruknąłem.
- A ty jak zwykle musisz wtrącić swoje trzy grosze! Lepiej powiedz, czy to znaczy,
że... że jestem, no, księciem?
- Na to wychodzi - odparłem śmiertelnie poważnie. - Księciem nie księciem, ale
przynajmniej według tego artykułu, książęcej krwi na pewno.
- Niezle! - zachwycił się Wowa. - Co jeszcze ciekawego znalazłeś?
- Długo by opowiadać. Wrzucę ci wszystko na MSN.
- Nie da rady. Mamy Internet w abonamencie, a Aśka właśnie ostatnie piętnaście
minut wykorzystała. Lepiej będzie, jak do mnie przyjedziesz i wezmiesz wszystko ze
sobą.
- Dzisiaj nie będę mógł, mama zachorowała. Może jutro?
- Dobra. Do jutra.
- Na razie.
* * *
Do wieczora mamie nieco się polepszyło i pozwoliła mi jechać nazajutrz rano do
Wowki. W związku z tym skoro świt, o godzinie dziesiątej, bez pośpiechu
skopiowałem wszystkie pliki dotyczące Drakuli na dyskietkę i wyszedłem z domu,
pozostawiając Romka na posterunku (niech się też trochę rodzicielką zajmie,
tableteczki poda).
Kiedy przechodziłem obok miejsca, gdzie wczoraj spotkałem staruszkę, tuż obok
mnie zatrzymał się jeep cherokee, z którego wyskoczyło czterech gości w czarnych
garniturach i ciemnych okularach. Men in black, kurka wodna.
Trochę mi się ta sytuacja nie podobała. Jeden z nieznajomych zdjął okulary i
spojrzał mi przenikliwie w oczy, marszcząc brwi.
- Hej, chłopcze, nie widziałeś tu przypadkiem portfela?
- Nie - odparłem uczciwie. Przecież tak naprawdę niczego nie znalazłem, a jeśli
ktoś inny znalazł, to nie moja sprawa.
- Aha, nie widziałeś?
- Nie.
Cóż, może rzeczywiście skłamałem. Nie wiem dlaczego, ale jakoś nie miałem
ochoty opowiadać o staruszce i znalezionym portfelu. A ja zawsze słucham intuicji.
- Na pewno?!
- Na pewno.
- No, uważaj - mruknął facio, po czym dał znak współtowarzyszom. Ci
natychmiast rozproszyli się po całym podwórku w poszukiwaniu zguby.
Tymczasem mój rozmówca wyciągnął z kieszeni wizytówkę i wręczył mi ją ze
słowami:
- Gdybyś jednak znalazł portfel ze skóry krokodyla, zadzwoń pod ten numer.
Dostaniesz wszystko, co w nim jest plus coś ekstra.
Jasne - w oko i w ucho.
Skinąłem głową, wziąłem wizytówkę i ruszyłem w dalszą drogę. Kiedy już byłem
dość daleko, postanowiłem się jej przyjrzeć. Zwykła biała karteczka, na jednej ze stron
ktoś nabazgrał ołówkiem numer telefonu. Nie sądziłem, żeby ten numer miał mi się
do czegokolwiek przydać, więc zmiąłem i wyrzuciłem kawałek papieru.
* * *
Czekałem na autobus, gdy nagle ktoś zawołał:
- Andriej!
Odwróciłem się i ku mojemu zaskoczeniu zobaczyłem kolegę z roku, Saszę
Zwiecina. Stał obok jaskrawoczerwonego mercedesa i machał w moją stronę.
Podszedłem do niego.
- Cześć. Jak ci się podoba? - Sasza wskazał na mesia.
- Super. Twój?
- No! Prezent urodzinowy od starych. Co prawda urodziny mam dopiero w
piątek, ale dali mi wcześniej.
- Wszystkiego najlepszego - powiedziałem z uśmiechem.
- Dzięki. Andrej, słuchaj, a może byś wpadł do mnie na imprezkę?
- Sam nie wiem..
- Stary, nie daj się prosić. Będzie jeszcze parę osób z naszego roku i kumple z
innej uczelni. Wpadnij!
- Nie wiem, gdzie mieszkasz - odparłem, łudząc się, że ta wymówka wyratuje
mnie z opresji.
Sasza machnął ręką.
- No dobra, w takim razie spotkajmy się pojutrze o pierwszej na tym przystanku,
przyjadę po ciebie.
- Zgoda - westchnąłem, kapitulując.
W tej samej chwili na przystanek zajechał autobus, więc pożegnałem Saszę i
wszedłem do środka.
Jakbym nie miał dość problemów, to teraz będę musiał rozejrzeć się za jakimś
prezentem.
* * *
[ Pobierz całość w formacie PDF ]