[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Lord Arn-Kallan z pewnym rodzajem nostalgii wspominał podróż w towa-
rzystwie godnej pamięci lorda Garanso. Jego wieczne utyskiwanie można było
przy odrobinie wprawy ignorować, tak jak nie zważa się na monotonne poszcze-
kiwanie psa lub turkot kół powozu. Obecnych towarzyszy podróży ignorować nie
był w stanie. Istnieli w sposób tak intensywny, narzucający się i nieobliczalny, że
momentami przyprawiało go to o ból głowy. Co prawda cała kawalkada poruszała
się teraz znacznie szybciej w zależności bowiem od tego, który z magów jechał
akurat na przedzie, zaspy rozsuwały się, rozpływały lub po prostu znikały lecz
inne przejawy chłopięcej aktywności były trudne do przyjęcia.
Zachmurzyło się, ze stalowosiwego nieba zaczął sypać śnieg. Arn-Kallan na-
ciągnął głębiej na uszy swój podbity futrem kapelusz. Magów było tylko ośmiu
(aż ośmiu!). Dwóch zdecydowało się zimować w Bukowinie, opiekując się kobie-
tami i dzieckiem. Reszta z ochotą przyjęła zaproszenie do stolicy Northlandu
Kodau, a lord właśnie ponosił konsekwencje własnej decyzji. Wędrowcy, Jodło-
wy i Wężownik, akurat zabrali do pomocy Stalowego. Wysforowali się daleko
w przód, oczyszczając drogę ze śniegu. Arn-Kallan doskonale wiedział, co knu-
ją. Rzeczywiście na rozstajach wznosiła się niewielka lodowa forteca, a na jej
blankach stał w wyzywającej pozie Stalowy, powiewając na kiju własnym szalem,
jakby to była wojenna chorągiew.
Wrogowie nadciągają! Zwyciężymy, o żołnierze Bogini! Nap. . . !
W tej chwili śniegowa kula trafiła go twarz. Tym razem gwardziści zaczęli
jako pierwsi. Zgodnie z zasadami strategii wycofali się pod śniegowy wał na po-
boczu drogi, by stamtąd czerpać materiał na pociski, a ciała koni stanowiły osło-
nę. Pozostali Lengorchianie czym prędzej dołączyli do załogi broniącej zamku.
Arn-Kallan mógł wydawać rozkazy własnym ludziom, lecz już na początku prze-
konał się, że nie może niczego wyegzekwować od magów, czego skądinąd można
93
się było spodziewać. Tak więc z rezygnacją wycofał się z terenu działań, pozwa-
lając obu stronom po raz kolejny rozegrać lengorchiańsko-northlandzką wojnę na
śnieżki. Po kwadransie zaciętych walk armia Northlandu zdobyła chorągiew. . .
to jest szalik i obie strony zgodnie ruszyły w dalszą drogę. Lord obserwował to
wszystko z miną człowieka, który znalazł w zupie żywą ośmiornicę.
* * *
Najważniejsze, żeby przestali się nas bać. I żeby się przyzwyczaili .
Chyba już całkowicie uśpiliśmy ich czujność .
Uwielbiam usypiać czujność. Kiedy następna akcja?
Na razie przerwijmy te bitwy. Trzeba wymyślić coś innego. Kto rzucił w lor-
da? Podrywacie mu autorytet .
To był czysty przypadek. A nie uważasz, że te wygłupy podrywają także nasz
autorytet?
Wolisz mieć autorytet czy być żywy? Musimy wydawać się niegrozni. Nie
jesteś w stanie pilnować własnego tyłka przez cały czas .
A jak będę potrzebował szacunku?
To spojrzysz groznie i powiesz: a-ha!!
Aha. . . ?
Bardziej demonicznie. A-HHA!!
. . . !?!. . .
Bardzo cię proszę, nie rób tego więcej .
* * *
Zwykle, kiedy król Atael chciał widzieć któregoś ze swych lordów natych-
miast , oznaczało to, że mają przeciętnie dziesięć do piętnastu minut na dokoń-
czenie tego, co aktualnie robili. Tym razem jednak natychmiast zostało Arn-
-Kallanowi przekazane tonem na tyle znaczącym, że nie pozostało mu nic inne-
go, jak pospieszne udanie się za sekretarzem królewskim. Zdążył jedynie zrzucić
w przedsionku płaszcz i kapelusz. Jego zaśnieżone buty, ku niezadowoleniu mija-
nych służących, zostawiały na posadzce mokre ślady.
Wiadomość wyprzedziła wasze przybycie zaledwie o kilka godzin, lor-
dzie rzekł sekretarz. Król jest zaintrygowany. Czeka na wyjaśnienia.
Władca tym razem nie przyjmował w sali posłuchań ani w prywatnym gabine-
cie. Sekretarz zaprowadził Arn-Kallana na piętro, do jednej z rzadko używanych
komnat, której okna wychodziły na dziedziniec. Król wyglądał na zewnątrz przez
uchylone minimalnie okno. Arn-Kallan opadł na jedno kolano, czekając, aż król
zechce go zauważyć.
94
Lordzie. . .
Najjaśniejszy Panie. . .
[ Pobierz całość w formacie PDF ]