[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wszystkie pieniądze, jakie jej się trafiły. Wieść o jego wyjezdzie
do Ameryki przyjęła z ulgą.
Teraz, siedem lat pózniej, Laurence znowu pojawił się
w Londynie. Helen trzymała się swojej posady dosłownie
pazurami, bo choć, na szczęście, zachowała szczupłą sylwetkę,
a jej włosy nie straciły blasku, to jednak nie miała pojęcia,
przez ile jeszcze sezonów może liczyć na tę pracę. Za odegranie
roli jego matki Laurence zaproponował jej dziesięć gwinei,
45
a tylko Pan Bóg wiedział, jak bardzo potrzebowała tych
pieniędzy.
Laurence powrócił z Ameryki jeszcze przystojniejszy, bar
dziej brutalny, co, zdaniem Helen, mogło pociągać wiele
kobiet. Nie wątpiła, że młoda dama, o którą Laurence się
ubiega, ogromnie siÄ™ ucieszy na widok tak przystojnego kan
dydata na męża. Helen jednak obawiała się go, i to mocno, ale
starała się to ukryć.
- Jak ci się tam żyło? - zapytała z zaciekawieniem.
- W Ameryce? Hazard, moja droga. Nowy Jork bardzo
przypomina Londyn, pełno tam wiejskich naiwniaczków. Siadali
ze mną do kart, a ja już pilnowałem, żeby przegrywali.
- Nie wplątałeś się w żadne kłopoty? - Helen nigdy nie
widziała Amerykanina, ale wydawało jej się, że to cięta rasa.
To oczywiste, że jakiś amerykański osiłek, przyłapawszy
Laurence'a na kantowaniu, bez wahania złoiłby mu skórę.
Laurence wybuchnął śmiechem. Nagle w jego dłoni zalśnił
mały nóż. Szybkim ruchem odchylił głowę Helen i przytknął
ostrze do jej gardła. Zamarła, starając się opanować szaleńcze
bicie serca. Laurence nacisnął lekko na nóż, a potem nie
spodziewanie puścił Helen.
- Już rozumiem! - zawołała, siląc się na nonszalancki ton.
- To dobrze. - Dostrzegł jej strach i ucieszył się z tego.
Będzie go słuchała. - Powtórzmy wszystko po raz ostatni.
- Jestem szanowaną wdową - posłusznie zaczęła Helen.
Złączyła przed sobą dłonie, jak do modlitwy.
- Ja jestem Redbourn, bogaty kupiec z City. - WyciÄ…gnÄ…Å‚
kartę wizytową. - Chcę wyrobić sobie dostęp do wielkiego
świata. Wiem, że nie mogę się spodziewać zbyt wiele, ale
małżeństwo z siostrzenicą sir Roberta zapewni mi status, który
mnie interesuje.
46
- Podkreślę to w rozmowie z lady Broxhead - przyrzekła
Helen. - Połączenie się z tą rodziną to prawdziwy honor.
- Ze słów pomywaczki wynika, że ta dama ma bardzo
wysokie mniemanie o sobie. Zdaje się też, że panna de Car-
donnel nie jest jej ulubienicÄ….
- Och, a to dlaczego? - Helen zwróciła uwagę, że Laurence
dobrze przygotował się do czekającego go zadania.
Wzruszył ramionami.
- Nie wiadomo.
- Jaka ona jest, ta twoja przyszła narzeczona?
- Nie wiem. Nigdy jej nie widziałem. Ale czy to ma
znaczenie? Z pewnych zródeł dowiedziałem się, że będzie
miała mnóstwo pieniędzy. Co mnie obchodzi, jak wygląda?
- Ale przecież masz się z nią ożenić!
- Moja droga Helen! - Laurence'a rozśmieszyła naiwność
towarzyszki. Jeśli ta panna Cardonnel okaże się sprytna i szybka,
może nawet da się ją do czegoś wykorzystać. Jeśli nie, miał
zamiar oddzielić się od małżonki szerokością Atlantyku. Jak
pózniej potoczą się jej losy, to już nie jego sprawa.
Laurence spotkał sir Roberta w dyskretnym klubie hazardo
wym St James przy King Street, gdzie grało się ostro. Udał się
tam jako gość młodego człowieka, który miał więcej pieniędzy
niż rozumu. Nie było tu znaczonych kart, specjalnie wyważonych
kości ani zręcznie ustawionych lusterek do podglądania kart
przeciwnika. Jednak Laurence nie stracił fasonu, znał wiele
sztuczek, a na dodatek wiedział, że gra w odpowiednim otoczeniu
to połowa sukcesu. Klub miał styl. Przyćmione światło, nie licząc
oliwnych lampek ustawionych na pokrytych zielonym suknem
stolikach. Dużo drinków, cichy szum skoncentrowanych graczy.
47
Laurence pilnował, żeby kieliszek jego młodego przyjaciela
był ciągle pełen, sam jednak nie pił. Nauczył towarzysza kilku
(całkowicie legalnych) sztuczek, żeby poprawił styl gry, a w za
[ Pobierz całość w formacie PDF ]