[ Pobierz całość w formacie PDF ]
świat był pełen niebezpieczeństw i pomniejszych ras nienawidzących
potężnego rodu skavenów za jego potęgę. Wśród tłumu znajdował
poczucie bezpieczeństwa przed każdym zagrożeniem. Teraz był
odizolowany, głodny i miał wielką ochotę wypuścić piżmo strachu,
chociaż w pobliżu nie było żadnego skavena, który wyczułby to
ostrzeżenie. Teraz mógł tylko nasłuchiwać swojego łomoczącego serca i
zdjęty paraliżującym przerażeniem starać się ukryć łeb w łapach. Podczas
tej strasznej chwili zdał sobie sprawę, że brakuje mu nawet obecności
Szarego Proroka Thanquola w jego umyśle. To było okropne odkrycie.
I właśnie w tym momencie cały okręt zaczął się trząść.
Zaalarmowany Felix otworzył oczy. Stwierdził, że musiał się
zdrzemnąć. Co to był za łomot? Dlaczego ściany się trzęsły? Czemu jego
łóżko się poruszało? Powoli do jego skołowanego umysłu dotarło, że
znajdował się na krasnoludzkim statku latającym i wyglądało na to, że
dzieje się coś bardzo niedobrego. Podłoga podrygiwała, a on czuł wibracje
przez materac, na którym leżał. Zlazł z łóżka, wstał i rąbnął się boleśnie o
sufit.
Zwalczył klaustrofobiczne przerażenie, gdy cały okręt skrzypiał,
trzeszczał i drżał wokół niego. Oczami wyobrazni zobaczył, jak statek
pęka i wszyscy spadają ku śmierci. Czemu pozwolił sobie na postawienie
stopy na tej straszliwej maszynie, pytał się otwierając drzwi. Czemu
zgodził się towarzyszyć tym krasnoludzkim maniakom, aż tak daleko?
Spodziewając się, że w każdej chwili może stać się coś strasznego,
uchylił drzwi i wysunął na korytarz, modląc się rozpaczliwie do Sigmara,
by wybawił go z tej opresji. Miał jednak nadzieję, że pożyje na tyle długo,
by dowiedzieć się, co się dzieje.
W drodze
Chybotanie statku powietrznego posłało Felixa głową naprzód w
kierunku korytarza. W oczach zalśniły mu gwiazdy, a ból rozdarł głowę,
gdy uderzył czaszką w jedną z metalowych ścian. Gdy zaczął podnosić się
na nogi, zorientował się, że zaraz rąbnie głową w sufit, przykucnął więc i
zaczął czołgać się wzdłuż korytarza.
Wśród różnych przerażających sytuacji, z jakimi się zmierzył, ta była
być może najstraszniejsza. W każdej chwili spodziewał się, że kadłub
pęknie, porwie go wiatr, a potem nastąpi długi upadek ku śmierci.
Pomyślał, że gondola mogła już oderwać się od balonu i spada ku ziemi.
W każdej chwili mogło nastąpić uderzenie o twardą ziemię.
Sam strach przed upadkiem nie był tak przerażający. Najgorsze było
wrażenie bezsilności. Po prostu nie mógł uczynić nic, by uciec z tego
miejsca. Nawet gdyby udało mu się dotrzeć do sterówki, nie wiedział, jak
kierować pojazdem. Nawet, gdyby dotarł do wyjścia, od ziemi dzieliło go
tysiąc stóp. Nigdy wcześniej nie doświadczał czegoś podobnego. Nawet w
środku bitwy, otoczony przez wrogów, zawsze czuł się panem swojego
losu. Mógł wywalczyć swoje przetrwanie dzięki zręczności i zaciekłości.
Na miotanym przez sztorm, tonącym okręcie. Mógł coś zrobić. Mógł
wyskoczyć do morza i płynąć po życie. W obu przypadkach szanse były
nikłe, ale przynajmniej był w stanie coś uczynić. Tu i teraz pozostawało
wyłącznie pełzanie po klaustrofobicznym chodniku otoczony
napierającymi, drżącymi ścianami ze stali i modlitwa do Sigmara, by go
oszczędził.
Przez chwilę groziło, że opanuje go ślepa panika i zwinie się w
nieruchomy kłębek. Zmusił się do normalnego oddychania i odrzucił te
myśli. Nie zrobi niczego, co mogłoby go poniżyć w oczach tych
krasnoludów. Jeśli nadejdzie śmierć, przywita ją dumnie wyprostowany, a
przynajmniej przykucnięty. Zmusił się do wstania i powoli ruszył w stronę
sterówki.
Właśnie gdy zaczął gratulować sobie determinacji, statek powietrzny
uniósł się i opadł gwałtownie, niczym okręt uderzony przez wielką falę.
Przez dłuższą chwilę był pewien, że nadszedł koniec i stał w tym miejscu
czekając na powitanie bogów. Po kilku uderzeniach serca zrozumiał, że
nie był martwy, a po kilku następnych zebrał się na tyle w sobie, by
uczynić kolejny krok naprzód.
Na mostku kapitańskim nikt nie okazywał żadnych oznak paniki.
Inżynierowie o napiętych obliczach przechodzili w tę i z powrotem,
sprawdzając wskazniki i pociągając za dzwignie. Makaisson stal mocując
[ Pobierz całość w formacie PDF ]