[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Cymmerianin zauważył, że nawet po takiej odświeżającej kąpieli w ruchach dziewczyny
ciągle widać było zmęczenie. Za chwilę Isparana zebrała w dłonie swoje długie włosy i
pochyliwszy się zaczęła wykręcać z nich wodę. Czyniąc to nieświadomie wypięła biodra w
taki sposób, że widok ten zmusił Conana do zamknięcia oczu. Woda ściekała z pluskiem,
migocąc w trawie jak rozsypane perły.
Conan zgrzytnął zębami i poruszył się niespokojnie, starając się nie narobić hałasu. To, że
Isparana była o osiem lub dziesięć lat starsza od niego, nie miało znaczenia. On był młodym
mężczyzną, a ona piękną kobietą!
Wycisnąwszy włosy, Isparana rozłożyła burnus na ziemi, po czym położyła się na nim
przykrywając się jallabiją. Skamieniały z wrażenia Conan omal nie stał się jednym z głazów,
pomiędzy którymi się ukrył.
Wkrótce zmęczona i odprężona po kąpieli Isparana zapadła w głęboki sen.
Obydwa wielbłądy chrapały.
Conan czuwał. Aomot krwi w skroniach niemal go ogłuszał. Czekał. Księżyc wzniósł się
wyżej. Gdzieś daleko Piktowie oddawali mu boską cześć, wierząc w swe pokrewieństwo z
zawieszoną na niebie panią Nocy.
Conan czekał z zamkniętymi oczami, by ochłonąć po tym, co widział. Wielbłądy
pochrapywały. Cymmerianin miał pewność, że kobieta już śpi, jednak wciąż czekał.
Wreszcie uniósł się cicho i podczołgał się do wielbłądów, po czym ostrożnie odciął
dzwoneczki od ich uprzęży. Kucnął, otworzył juki z zapasami i przeniósł na bok trochę ich
zawartości. Dopiero potem bezszelestnie podszedł do Isparany z Zambouli. Złodziej, który
skradł kosztowne kolczyki ze stolika obok łóżka, na którym spała ich właścicielka, i który
okradł inną kobietę, gdy ta zajęta kochankiem bynajmniej nie myślała o śnie, przystąpił znów
do działania.
Tylko płochliwa antylopa mogłaby usłyszeć szmer trawy pod stopami Conana. Zbliżył się,
nie odrywając oczu od śpiącej kobiety.
Spojrzał na nią z bliska. Leżała na plecach, a jallabija rozsunęła się odsłaniając piersi.
Język Conana dotknął warg, gdy bezdzwięcznie wyciągnął sztylet z dobrze naoliwionej
pochwy. Bardzo wolno, zważając na wszelkie dzwięki i nie odrywając spojrzenia od słodkiej,
spokojnej twarzy śpiącej Isparany, przyklęknął przy niej.
Długi zakrwawiony sztylet zabłysnął srebrzyście jak mały księżyc, gdy wielka, trzymająca
go ręka zbliżyła się do gardła kobiety. Conan wyczuł jej puls, powolny i falujący spokojnie.
Długi, wąski, związany na karku pasek z brązowej skóry wił się pomiędzy piersiami i
fałdami luznej szaty.
Conan użył obydwu rąk.
Isparana poruszyła się w chwili, gdy sztylet przeciął rzemyk tuż obok węzła. Cymmerianin
na długą chwilę zamienił się w nieruchomą skałę. Dziewczyna westchnęła, ale nie obudziła
się. Lekki jak piórko dotyk doświadczonego złodzieja nie zakłócił jej snu. Conan ściągał
pasek powoli, z przerwami, aż wreszcie chwycił wisiorek.
Nie oddalając się od Isparany, odciął zbędny węzeł i włożył go do ust. Poczuł słony smak
zaschłego potu. Na rzemieniu zawiesił wisiorek, który ściągnął ze swego karku. Były
identyczne& oprócz tego, że kopia nie miała żadnej wartości dla władcy Zambouli.
Dziewczyna poruszyła się drugi raz, kiedy z powrotem przeciągał rzemyk dookoła jej szyi.
Znów odczekał chwilę i związał go. Wisiorek położył na wierzchniej odzieży. Nie chciał
zadręczać siebie i ryzykować zbudzenia Isparany próbą wsunięcia go głębiej, pomiędzy
rozgrzane piersi.
Wtem twarz Conana stężała. Jego oczy wpatrzone w dziewczynę zapłonęły jak błękitna
lawa. Przez moment był tak podniecony, że gotów był szarpnąć rzemień z całej siły i
przytrzymać go tak długo, aż Isparana zapadłaby w nowy sen, z którego nigdy by się nie
obudziła.
Nie zrobił tego. Nigdy nie uległby impulsowi, by ją posiąść i zabić. Mógł być barbarzyńcą,
jak go nazywano, często z pogardą. Nie był jednak ani gwałcicielem, ani mordercą. Zabijał
tylko w otwartej walce i tylko uzbrojonych przeciwników. Nieznajomość zasad cywilizacji
czyniła Cymmerianina bardziej ludzkim i świadomym swych poczynań od tych, którzy
nazywali go barbarzyńcą.
Wyprostował się płynnie. Isparana spała dalej głębokim snem. Conan obrócił się i odszedł
od niej tak cicho, jakby był duchem, unosząc zawieszone na szyi prawdziwe Oko Erlika.
Z jakiegoś, znanego tylko wielbłądom powodu, zwierzęta Isparany zbudziły się i podniosły
na nogi. Cymmerianin zajął się nimi w taki sam sposób, jak robił to starzec bawiący tutaj na
początku dnia. Nadeszła pora powrotu. %7ływność, którą Conan odłożył wcześniej,
przeznaczona była dla Isparany.
Z niezrozumiałych przyczyn zabiegi Conana nie przyniosły rezultatu. Wielbłądy ani
drgnęły. Barbarzyńca obszedł je i chcąc pogonić uparte zwierzaki przed sobą, klepnął płazem
szabli w zad jednego z nich. Odpowiedzią było potężne wierzgnięcie racicy, przed którą
Cymmerianin ledwo zdołał uskoczyć.
Conan uznał, że kopniak został zadany z wyrachowaniem. Dromader zaś chrząknął i
obejrzał się spoglądając na barbarzyńcę spod długich rzęs. Conan zbliżył się do pyska
wielbłąda usiłując zrozumieć to harde i tak nie podobne do konia zwierzę.
Wyprowadzę cię wymruczał mu do ucha albo wywlokę stąd twoje zaduszone
ścierwo. Wybieraj, garbata pokrako!
Drugi dromader odwrócił się skwapliwie jakby chcąc to zobaczyć. Cymmerianin rzucił mu
złe spojrzenie i wyszczerzył na zwierzę zęby. Wielbłąd nie wiedzieć czemu skinął łbem i
zaczął przeżuwać. Conan podszedł doń i spróbował złapać za uzdę. Wielbłąd przekręcił łeb i
wielkie żółte zęby musnęły nadgarstek Cymmerianina. Ten w odpowiedzi tak mocno klepnął
nozdrza zwierzęcia, że aż wydało ono gardłowy pomruk.
Chodz! Conan złapał za uzdę i zrobił krok naprzód. Wielbłąd stąpnął ciężko. Drugi
ruszył za swym towarzyszem.
Nie znam wielbłądów, hę? pomyślał Conan triumfalnie rozumieją pana jak każdy,
człowiek czy zwierzę. Mają albo więcej dumy niż konie, albo mniej rozsądku. Ale ja mam
jeszcze więcej dumy i one to czują!
Zielone trawy oazy skończyły się. Conan prowadził zwierzęta na pomoc.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]