[ Pobierz całość w formacie PDF ]
opinii. Z nikim nie umiała mówić otwarcie. Nieśmiałość, niepewność
własnych racji nakazywała jej sprowadzać wszelkie kontakty z ludzmi na
płaszczyznę obojętnej uprzejmości, rozmowy zaś ograniczać do tematów
ogólnych, najczęściej zawodowych. Jedynie z Klarą stosunki jej układały
się inaczej albo przynajmniej mogły się były ułożyć. Ten stały lęk
wyczerpywał ją bardziej niż wytężona praca i, co gorsza, nasilał się wobec
osób, które okazywały jej zainteresowanie. Wystarczyło, by Asia
popatrzyła na Sylwię odbierającą resztę w sklepie, zaraz pieniądze
wymykały jej się z rąk, nie potrafiła ich przeliczyć ani rozmieścić w
odpowiednich przegródkach portfela. Pod uważnym spojrzeniem młod-
79
szych kolegów ledwo imogła opanować drżenie dłoni, z trudem ustawiała
probówki na właściwym miejscu, niezręcznie manipulowała
mikroskopem. I to bez żadnego właściwie powodu, bez żadnego
uzasadnienia, w sytuacjach całkiem zwyczajnych. Maskowała zmieszanie
uśmiechem, żartem, lecz po powrocie do domu rzucała się na tapczan
znużona i przez parę godzin nie odbierała telefonów, jakby po drugiej
stronie przewodów czyhał na nią śmiertelny wróg.
Kiedy tak siedziała teraz gapiąc się na jadące ulicą wozy, wbiegł po
schodach profesor archeologii z plecakiem niedbale przewieszonym przez
ramię. Zabawnie wyglądał w kraciastej koszuli i welwetowych pumpach.
Rozejrzał się w poszukiwaniu wolnego stolika i spostrzegłszy Sylwię
rzucił się ku niej. Twarz jego wyrażała zdziwienie, radość, niemal
chłopięcą uciechę. Mamrotał słowa powitania bez ładu i składu, nie
słuchając odpowiedzi, jakby liczyła się jedynie jej obecność,
nieoczekiwanie zesłana mu przez łaskawy los. Gromkim głosem przywołał
kelnera i pikolaka, zażądał, by natychmiast przynieśli wino, zmienili
obrus, podali kartę potraw. Wszczęła się żwawa krzątanina, trzech ludzi
wychodziło ze skóry, by spełnić, a nawet uprzedzić jego życzenia. Pikolak
przyniósł biegiem stojak z lodem, kelner nadleciał z winem, kucharz w
białej czapie wychynął z czeluści, niosąc na desce kilka płatów mięsa do
wyboru. Okazało się bowiem, że można dostać wołowinę z rusztu,
wyborną sałatę, ba! nawet naleśniki na deser, i to nie byle jakie, lecz
polane rumem i owiane błękitnym płomieniem.
Profesor rozsiadł się wygodnie i rozłożył serwetkę ma kolanach. Wyjaśnił
od niechcenia, że właśnie tutaj spędza urlop, bo ma w górach domek
odziedziczony po rodzicach. Szukał nie tyle tematu do rozmowy, co
płaszczyzny porozumienia, gdyż to spotkanie zaskoczyło ich
80
oboje, spełniało bowiem niewypowiedziane, nie całkiem, nawet
uświadomione pragnienia i otwierało przed nimi nieoczekiwane
możliwości. Rzecz nie do wiary, profesor, onegdaj tak pewny siebie, dziś
uśmiechał się bezradnie, co Sylwię trochę wzruszało. Znalezli się
naprzeciw siebie bez broni; to zmuszało do przyjęcia innej konwencji
towarzyskiej albo wręcz do odrzucenia wszelkiej konwencji.
Nie pytając Sylwii o zgodę stwierdził, że po obiedzie należy pojechać do
Hurezu, by zwiedzić tamtejszy monaster, byłoby przecież grzechem nie
zobaczyć najpiękniejszego zabytku w stylu Konstantyna Brinco-veanu.
Sylwia uśmiechała się milcząco, nie protestując przeciwko zaborczości
towarzysza. Ogarnął ją błogi spokój, pierzchły wszystkie lęki, kelner
wydał jej się życzliwszy, ludzie przy sąsiednich stolikach bardziej
poczciwi, barwy drzew złagodniały w świetle wczesnego popołudnia.
Profesor mówił dalej o monasterze, w nadmiarze słów skrywając
zmieszanie, ledwo wyczuwalne w zmienionym, nieco zdyszanym
brzmieniu głosu, Sylwia wszakże puszczała mimo uszu jego słowa,
zdziwiona tym uczuciem bezpieczeństwa i beztroski, jakiego nie zaznała
od dawna. Profesor wyglądał starzej niż podczas pierwszego ich spotkania,
słońce uwidoczniło całą sieć zmarszczek na jego smagłej twarzy, lecz
mimo to, a może właśnie dlatego budził sympatię, stawał się jej bliższy.
Miała ochotę dotknąć jego kształtnej dłoni, wyjąć mu z palców kulkę
chleba, którą nerwowo ugniatał. Pochwycił spojrzenie Sylwii, strzepnął
okruchy z obrusa i położył obie ręce na kolanach.
" Trwaj, chwilo! ot
__Nadal nie wiem, jakim cudem znalazła się pani
tutaj "
Wyjaśniła w paru zdaniach, lecz jej towarzysz słuchał tak nieuważnie, iż
nie była pewna, czy słowa jej do niego dotarły. Coś tam sobie w myślach
układał i obliczał, ?-V=V odważył się powiedzieć, że mogłaby z nim zrobić
kilka dłuższych wycieczek. Jakby lękając się, że %jeg0 towarzystwo nie
stanowi dla niej atrakcji, zachwalał swój wóz, właśnie po przeglądzie i bez
żadnych usterek a także miejscowości godne zwiedzenia. Na tym terenie
czuł się pewniej, stopniowo odzyskiwał elokwencję, niięśnie twarzy
przestały drgać pod smagłą skórą.
Kelner przyniósł pachnące smakowicie mięso, chłopak dolał wina do
kieliszków.
__Za nasze piękne dni! powiedział archeolog.
powinna była może rozładować jakimś żartem zbytnie napięcie, rozwiać
nadzieje, które mógł pochopnie żywić jej towarzysz. Ale podniosła tylko
od ust 'dobrze ochłodzone wino o lekko muszkatowym zapachu i wypiła
duszkiem.
__Jak panu na imiÄ™?
__Mircza. Wprawdzie też książęce, lecz w każdym razie lepsze niż
Decebal albo Trajan.
Roześmieli się oboje. Skoczna, jednostajna melodyjka popłynęła z
zachrypniętego głośnika, wtapiając się w gwar uliczny i odgłosy
dochodzące z kuchni. Chyba nikt jej nie słuchał, stanowiła tło równie
obojętne jak pobliskie góry i bukowe, rdzewiejące lasy. Umacniała
poczucie bezpieczeństwa.
__Więc jedziemy? profesor położył banknot na rachunku dyskretnie
wsuniętym pod serwetkę na białym talerzu. Mam tutaj samochód.
__Jedziemy!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]