[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zażartował. * Może w Boulder House", z dala od tłumu licytujących?
* Bardzo chętnie * odparła Polly, puszczając jego żart mimo uszu.
Po drodze nad jezioro wstąpili do składu, żeby nakarmid koty. Podopieczni Polly mieli automatyczny
karmnik, który można było zaprogramowad na dowolną godzinę, ale trzeba wam wiedzied, że Koko
gardził automatami.
Qwilleran zadzwonił do gospody i zarezerwował stolik, a potem leniwie jechali przez okolicę.
* Wszyscy mówią o tych dziesięciu tysiącach z Lockma*ster za stół biblioteczny Płensdorfa * powiedziała
Polly. * Nie wiesz, kto mógł ofiarowad taką sumę?
* Jakiś cwaniak, który sprzeda go za dwadzieścia tysięcy w Chicago. Powinniśmy wysład kogoś za
furgonetką, którą będą transportowad stół.
Nie potrafiła ocenid, czy Qwilleran mówi poważnie, czy ją nabiera. Nie chcąc się wydad naiwna, milczała.
* Trzeci raz widziałem Foxy'ego Freda w akcji * powiedział. * Myślisz, że zastosuje tę samą brawurową
taktykę wobec miłośników kotów? Sądzę, że powinien byd łagodniejszy i apelowad raczej do ich uczud.
Nie wyobrażam sobie też, że będą ustawiad koty na podeście.
* Pamiętasz Peggy, która przychodzi do księgarni dwa razy dziennie, żeby nakarmid Dundeego? Jest
wolontariusz*ką w schronisku dla zwierząt. Mówiła, że koty będą dowożone na scenę limuzynami" * w
koszach piknikowych z podnoszonym wieczkiem i uchwytem, do którego będzie przywiązana tabliczka z
imieniem i innymi informacjami. Studenci szkoły plastycznej przygotowali ozdobne napisy. Każdy koszyk
jest wyściełany. Koty spędzają w nich codziennie po kilka godzin, żeby zdążyły się przyzwyczaid do
nowego zapachu.
* Doskonała organizacja. Czuję, że Hixie Rice maczała w tym palce * powiedział Qwilleran z sarkazmem,
za który Polly natychmiast go skarciła.
Uważano powszechnie, że błyskotliwe pomysły Hixie Rice w praktyce wychodzą koślawo, tymczasem
organizacja obchodów Teraz Pickax!" przebiegała do tej pory bez przeszkód. Nawet pogoda zdawała im
się sprzyjad, a trzymiesięczne obchody powoli zbliżały się do kooca. Mimo to Qwilleranowi nie dawała
spokoju uwaga dziennikarza, który stwierdził, że wszystko szło nazbyt gładko.
Rozdział czternasty
Hixie Rice triumfowała! Wyprzedano bilety na Wielki pożar, na którym publicznośd zgodnie pochlipywała
ze wzruszenia, oraz na spektakl Billy Kid wywołujący śmiech w jak najbardziej odpowiednich
momentach. Zjazdy rodzinne też okazały się sukcesem * z jednym wyjątkiem. Kto naprawdę zabił
amatora polowania na króliki?
Wszyscy czekali na drugą paradę.
Któregoś dnia Qwilleran tak napisał w swoim dzienniku:
Rozkoszowaliśmy się dziś wraz z kotami sjestę na werandzie, kiedy pojawił się Cuhert McBee. Szedł w
stronę domu, niosąc plastikową torbę. Matka Cuherta piecze najlepsze ciasteczka czekoladowe w całym
okręgu! Napisałem nawet lime*ryk na jej cześd:
Ciasteczka pani McBee są wyśmienite i wszyscy chrupią je z zachwytem! Więc pytam: czy przepis jest
nowy, czy pani McBee bierze go z głowy? Czy rośnie na drzewie każdy jej wypiek?
Ależ ten chłopak wyrósł! Pamiętam, że jako dziewięcio*latek pokonywał dorosłych w konkursach
ortograficznych. Od tamtej pory rodzice wspierali go w różnych szlachetnych
przedsięwzięciach, między innymi w budowie schroniska dla starych, chorych i bezdomnych psów.
Poprosiłem, żeby usiadł, ale odparł, że musi wracad do domu, bo nie odrobił lekcji, jednocześnie
zauważyłem, że ociąga się z odejściem.
* Chciałbyś mi coś powiedzied? * spytałem.
Wyjaśnił, że ta nowa dziennikarka dowiedziała się o jego schronisku na podwórzu i chce o nim napisad.
Ojciec się temu sprzeciwił, twierdząc, że mieszkaocy okręgu zaczną podrzucad im swoje niechciane psy.
Powiedziałem Cuhertowi, że jego ojciec ma rację, i obiecałem wytłumaczyd to tej nowej.
Nie dalej niż wczoraj oznajmiła mi, że klub miłośników kotów zaproponował jej członkostwo, a Jerome
otrzymał zaproszenie do udziału w pokazie kociej mody. W Kalifornii zdobył pierwszą nagrodę w tej
konkurencji.
Zauważyłem, że jej zadaniem jako reporterki jest opisywanie podobnych imprez, a nie przynależnośd do
organizacji szukających reklamy za jej pośrednictwem.
Qwilleran cieszył się na mysi o środowym spotkaniu, na którym miał podpisywad książki. Klub Literacki
reklamował nową pozycję: Historyczny dom Hibbardów autorstwa Jamesa Mackintosha Qwillerana z
fotografiami Johna Bushlanda.
Na parterze Skrzyni Pirata" zebrała się śmietanka Pickax.
Urządzili owację na stojąco autorowi, który wszedł na podium, podczas gdy fotograf wyświetlił pierwsze
zdjęcie na ekranie w zaciemnionej sali. Przedstawiało ono stuletnią ekscentryczną budowlę, na której
temat krążyła ciekawa legenda. Wszystko to obróciło się w pył w ciągu jednej nocy.
Zdjęcie Bushlanda przedstawiające przedziwną konstrukcję architektoniczną stanowiło jakże
odpowiednią ilustrację na
okładkę Historycznego domu Hibbardów. Jeszcze dziwniejszy był jej kolor * fiołkowy. Qwilleran wyjaśnił
to publiczności:
* W tym domu mieszkały cztery pokolenia. Zbudował go bogaty młynarz, który pozostał analfabetą...
Młynarz miał syna. Młodzieniec ukooczył college i wiódł życie wiejskiego dżentelmena. Lubił
podejmowad gości... Wnuk młynarza został poważnym uczonym. Stworzył godną podziwu bibliotekę.
Jego prawnuczka zaś, ostatnia z rodu Hibbardów, wykładała poezję i dramat. Miała na imię Violet.
Następnego ranka Qwilleran poszedł do domu towarowego Lanspeaków, żeby kupid prezent dla Polly o
zapachu fiołków. To ona zaproponowała, że okładka książki powinna mied fiołkową barwę.
Carol Lanspeak przygotowywała nową ekspozycję w oknie wystawowym.
* Dasz wiarę? Wszyscy pytają dziś o przedmioty w fiołkowym kolorze. Postanowiłam zmienid tonację na
wystawie. Umieszczę na niej drobiazgi, które mamy w sklepie, i książki wypożyczone ze Skrzyni Pirata".
Dla Polly wybrała lekki fiołkowy zapach w maleokiej złotej buteleczce.
* Znajdziesz chwilę, żeby zajrzed do biura i przywitad się z Larrym?
Właściciel sklepu marszczył brwi nad księgami rachunkowymi.
* Wchodz, Qwill. Napijemy się kawy, akurat miałem sobie zrobid przerwę.
* Zauważyłem was z Carol na wczorajszym spotkaniu.
* Gratuluję książki. Znaliśmy Hibbardów.
* I pewnie znacie też Ledfieldów * wtrącił Qwilleran.
* Tak, chociaż nie są zbyt towarzyscy. Nasza córka jest ich lekarzem rodzinnym.
* Naprawdę? * Qwilleran zwąchał nowy trop. Lanspeakowie byli starą szacowną rodziną, podobnie jak
Ledfieldowie, ale wybrali życie na odludziu. Mieszkali na farmie położonej w górach. Prowadzili w
mieście interesy i angażowali się w życie społeczności lokalnej. Ich córka prowadziła tu praktykę lekarską.
Mieszkała w Indian Village. Nagle zjawiła się Carol.
* Larry * powiedziała cicho. * Jacyś obcy kręcą się w dziale jubilerskim. Sprawdz, co to za jedni.
Larry pospiesznie wyszedł, a Qwilleran spytał:
* Macie kłopoty?
* Tego roku odwiedza nas sporo przyjezdnych. A ludzie są różni. W czasach, kiedy mieszkaliśmy z Larrym
w Nowym Jorku i nie mieliśmy jeszcze własnej firmy, pracowaliśmy jako detektywi sklepowi. Wiele się
przy tym nauczyliśmy. W tym roku nasz tyczkowaty zaopatrzeniowiec z Wildcat awansował na
detektywa sklepowego, ale dziś ma akurat wolny dzieo.
* Nie nazywa się przypadkiem Cuttlebrink?
* Oni wszyscy tak się nazywają * Carol przewróciła oczami. * Pytałeś o Ledfieldów. Należymy do jednej
parafii. Jakieś dwadzieścia lat temu w szkółce niedzielnej propagowano program dla młodzieży. Każdy
dzieciak dostawał pod opiekę starszą osobę, wdowę albo małżeostwo, które nie miało potomstwa. Przez
[ Pobierz całość w formacie PDF ]