[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zapytać szoferaka, ile siedział w RFN-ie i czy trzyma sztamę z alfonsami, ale zrezygnował. Tamten nie
wyglądał na takiego, co zna się na żartach.
Znalezienie białego mercedesa w drugi dzień świąt okazało się zadziwiająco łatwą sprawą. Z siedmiu
korporacji tak-sówkowych działających w Krótkim Mieście tylko dwie miały na swoich usługach auta
odpowiadające opisowi Komarka, z czego jedno nie kursowało w święta. Po pół godzinie od pierwszego
telefonu przed blokiem Dudka zaparkował biały mercedes. Nówka.
Wsiadł z pozorną swobodą i od razu poczuł, że siatka z drewnianych kulek położona na siedzeniu katuje mu
plecy i tyłek. Mdła woń świerkowego wunderbauma mieszała się z ciepłym, przyprawiającym o wymioty
nawiewem. Na desce kiwał łebkiem mały zamszowy bokserek.
155
- To gdzie ma być? - szofer mówił z owym charakterystycznym nosowym zaśpiewem, znamionującym
twardy i doświadczony przez życie charakter.
- Do Amsterdamu, szefie - rzucił przez zęby jak rasowy cwaniak. wiczył czasem w domu, żeby w razie
potrzeby słowa wypadały z ust z odpowiednim cwaniackim szelestem, jak u bandziorów z wyłamanym
przednim zębem. Ta umiejętność okazywała się czasem zaskakująco przydatna, ale nie tym razem.
Taksówkarz odchylił się nieco w bok i spojrzał na niego z ukosa:
- Do Amsterdamu, powiadasz? A może w pysk chcesz wyłapać? Co?
- Poważnie mówię - brnął w swoją strategię, chociaż najwyrazniej okazała się ona błędna.
Taksówkarz zabębnił palcami po kierownicy. Srebrna bransoleta zadzwięczała ostrzegawczo i zniknęła w
tunelu rękawa.
- Nie wiem, chłopcze miękki, kto cię tu przysłał, i nie chcę wiedzieć. Kto by to nie był, powiedz, że powinien
wybierać lepszych aktorów, z ciekawszymi pomysłami. Naprawdę trefnym szyfrem nadajesz. Jak szybko
wysiądziesz, to nie wyłapiesz z liścia.
Obrócił kluczyk w stacyjce i spojrzał wyczekująco. Dudek poczuł się nagle bardzo zmęczony. Najchętniej
zwinąłby się w kłębek na siedzeniu i zasnął. Albo nie miał szczęścia, albo olbrzymi, znacznie większy niż
przypuszczał, kawał Krótkiego Miasta był uwikłany w machlojki i sprawy, których badanie groziło
wycieczką do lasu. W bagażniku nowego mercedesa na przykład.
- Spokojnie, spokojnie, zle mnie pan zrozumiał - zrezygnował z cwaniackiego tonu. - Nikt mnie nie nasłał.
Niech pan ruszy, bo sąsiedzi patrzą. Do miasta.
156
- Krótka piłka - kontynuował, wyglądając za okno. - Dziś nad ranem zabrał pan jednego klienta z  Kuzni".
Myślałem, że składał panu tę samą propozycję. Co się z nim stało?
Szofer rozluznił się i coś na kształt uśmiechu przeleciało mu przez usta.
- A, ten? Wiozłem, pewnie, że wiozłem. Do końca życia tę przejażdżkę zapamięta.
- Dokąd?
- Na pętlę za Konieczkami. Też chciał jechać do Amsterdamu, powiedziałem raz, żeby spierdalał, drugi raz,
żeby spierdalał, a on, że to niedaleko i pokaże drogę. Myślę sobie:  no, kochany, komuna z Witkiem nie
zwyciężyła, Balcerowicz nie zwyciężył, i nawet zakapiory z Giżycka się nacięły, a ty mnie chcesz
przewalić?". Mówię do niego:  Dobra, zgodnie z życzeniem". Gaz do dechy, pojechaliśmy na Konieczki
obok stacji, on do mnie, że nie tędy, że inna droga. A ja na to, że na skróty jedziemy. Dobre, co?
Zaparkowałem za pętlą i podwójną stawkę mu wysoliłem. Trzydzieści się należało. A on, że nie ma. To go
wywlekłem z samochodu, kieszenie wybebeszyłem. Rzeczywiście, ani grosza skurwiel przy sobie nie miał,
tylko dokumenty, starą zapalniczkę i kombinerki za paskiem. Jakiś świr. Pewnie mnie nimi zdzielić chciał.
- No i co z tymi kombinerkami?
- A co ma być? Kombinerki jak kombinerki, z czerwoną izolacją. Mam chyba ze trzy pary w garażu takich
samych. Zabrałem mu paszport i dałem kopa w dupę. Pytam:  No i jak teraz do Amsterdamu bez paszportu
pojedziesz?". A ten się uśmiechnął tylko i mówi, że dokument wziął na wszelki wypadek, ale poradzi sobie
bez niego. I poszedł w noc. Tylko siedzenie mi pobrudził. I jeszcze jestem w plecy przez niego.
157
- Dlaczego? - Dudek podtrzymywał grzecznie rozmowę. - A, wracałem i dwie opony mi poszły na
przejezdzie kolejowym. Naraz. Dobrze, że wolno jechałem, bo inaczej pewnie bym święta w szpitalu spędzał.
Pojęcia nie mam, co to mogło być. Samochód stanął na przejezdzie, musiałem pchać. %7łeby to się zdarzyło
kilka minut pózniej, pewnie bym pod pospieszny z Gdyni wjechał. To te pierdolone gówniarze, ja ich znam
-taksówkarz zacisnął pięść w kułak i potrząsnął nią energicznie. Dojeżdżali na rondo. - To gdzie ma być?
- Na pętlę, zdecydowanie na pętlę.
- Zgodnie z życzeniem.
Zapłacił i wysiadł, dodając ekstra dychę za Szopę. Taksówkarz pomachał przyjaznie i z piskiem zrobił nawrót
na zatoczce. - Zęby ci, skurwielu, wszystkie cztery naraz poszły - odprowadził auto nienawistnym
spojrzeniem.
Rozejrzał się i wzruszył bezradnie ramionami. Szopa mógł wrócić do miasta, na przełaj przez szare labirynty
Konieczek, mógł udać się z krajoznawczą wycieczką na nadrzeczne bagna albo iść na północ, przez
Truskawkowe Pola w kierunku Stra-dun. Każdy kierunek był równie prawdopodobny.
- No dobra, koniec zabawy, Szopa - powiedział głośno, jak detektyw dopinający ciemną sprawę w pokoju
pełnym szaf i schowków. - Wyłaz. Wyłaz, mówię. To twoja ostatnia szansa.
Szopa najwyrazniej nie zamierzał z niej skorzystać. Dudek pogrzebał jeszcze chwilę nogą w piasku, obrzucił
wzrokiem opustoszałą pętlę, kadłuby skorodowanych hal fabrycznych i majaczące na horyzoncie szklarnie.
Zbyt wiele zmiennych, zbyt wiele możliwości. Mógł się napiąć, skupić, spróbować modlitwy o drogę i cel,
ale nie miał za bardzo na to ochoty. Zamiast
158 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jagu93.xlx.pl
  •