[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Szybszego ode mnie nie znajdziesz - uśmiechnął się Law
son i samochód pomknął dalej w noc.
ROZDZIAA 12
Boże! - Malcolm głośno się zachłysnął i chwycił za
brzuch.
O
Lawson zdjÄ…Å‚ nogÄ™ z gazu.
- Jak daleko?
Za odpowiedz wystarczyła mu śmiertelna bladość twarzy
młodszego brata. Wrzucił na luz i pozwolił samochodowi jechać
siłą rozpędu. Z wyłączonymi światłami i na jałowym biegu wóz
toczył się w dół stromego zbocza cicho niczym żaglowiec sunący
po gładkiej, ciemnej tafli morza. Lawson obserwował i nasłuchi
wał, przyglądał się drzewom i wysokiej trawie, wypatrywał jakie
gokolwiek, najdrobniejszego chociaż poruszenia. Grały świersz
cze, w oddali migotały świetliki.
Samochód zwolnił i zatrzymał się. Lawson wyłączył silnik.
- Gdzie są straże ogarów? Widzicie ich? - zapytał.
Rafe omiótł okolicę lornetką.
- Patrolują przeciwległe zbocze.
- O tam, spójrz... - dodał cicho Edon, wskazując migocące
między drzewami światełko.
- Widzę. - Lawson kiwnął głową. - Zostań w wozie - polecił
Malcolmowi. - Reszta idzie ze mną. Chcieliście pomagać, więc
pomóżcie. Zasady znacie. Jeżeli wpadniemy w tarapaty, pozwól
cie, że ogarami zajmę się ja. Nie zgrywajcie bohaterów. Zostaw
cie ich mnie.
- Jasna sprawa - uśmiechnął się Rafe. W jego sennych do
tąd oczach wreszcie pojawił się błysk. - Nie będziemy się wtrą
cać. Po prostu popatrzymy sobie, jak cię trzaskają.
Lawson naciągnął mięśnie karku, wyprężył grzbiet. Rozluz
nił ramiona. Szykował się do tego, co mogło ich spotkać.
- Spędzę w oculusie tylko chwilkę. Zadam jedno, jedyne pyta
nie i koniec. Bułka z masłem, obiecuję wam. - Zatrzasnął drzwicz
ki i poprowadził grupę w kierunku światła. Teraz nie miał już czasu
zastanawiać się nad tym, czy postępuje słusznie. Po prostu musiał
się ze wszystkim uporać w ciągu kilku minut. Potrzebował sku
pienia. Dotrzeć do celu i zniknąć, nim patrolujące okolicę ogary
pochwycÄ… ich zapach.
- Gotowi? - spytał, przygotowując chłopców do rytuału.
Bracia jeden po drugim wypowiedzieli łączące ich słowa, ro
tę Wilczego Paktu, złożonej sobie przysięgi. Na twarzy każdego
z nich pojawił się niewielki błękitny półksiężyc. Herb watahy,
sierp pulsujący w zgodnym rytmie z sercami wilków, poświad
czający ich związek. Gdy ceremonia dobiegła końca, niebieskie
symbole zniknęły z ich oblicz.
- Zatem jesteśmy gotowi - rzucił Lawson, szykując się do walki.
Stojący obok niego chłopcy robili to samo. Prężyli ramiona,
płynąca w ich żyłach krew przyspieszała, oczy zwężały się jak
szparki, wszyscy gotowi byli rzucić się do ataku natychmiast,
kiedy tylko pojawiÄ… siÄ™ ogary. Gotowi do starcia. Edon zacisnÄ…Å‚
pięści, Rafe strzelił kostkami palców. Starannie wyszkoleni wo
jownicy, smukli i zwarci.
Zwiatło migotało - to znikało za gęsto rosnącymi w lesie drze
wami, to pojawiało się znowu. Lawson przeszedł na czoło gru
py. Za nim szedł Edon, a Rafe zabezpieczał tyły. Rozpierzchli się
w trójkątną formację, utrzymując odległość wystarczającą, żeby
mogli przyjść sobie z pomocą, lecz pozwalającą jednocześnie z ła
twością uciec, by nie wszyscy naraz zostali schwytani.
U stóp wzgórza Lawson zostawił braci i samotnie ruszył ścież
ką na szczyt. Po chwili stanął na skraju przyćmionego kręgu świa
tła, jakie rozlewało się na polanie wśród drzew. Długie cienie roz
chodziły się gwiazdziście dokoła. Teren musiał zostać oczyszczony
bardzo niedawno, na ziemi wciąż słał się dywan świeżych liści,
między którymi sterczały pniaki.
- Wchodzę! - zawołał.
- Proszę cię bardzo - odpowiedział Edon.
- Tylko nie marudz - dodał Rafe.
- Spokojnie - zapewnił Lawson. Ogary nadal były dosta
tecznie daleko. W panującej w lesie ciszy chłopak słyszał jedynie
szmer listowia i delikatny, cichy szelest pełzających po mchu węży.
Dolatywały go też odgłosy węszenia i stąpanie dzikich zwierząt.
Wszedł prosto w blask oculusa. Edon wytłumaczył mu za
wczasu, jak powinien się zachować i instrukcje wydawały się
względnie proste. Miał pozwolić oblać się światłu, a potem za
żądać, by pokazało mu, cokolwiek chciał zobaczyć.
Kiedy stanął w błyszczącym kręgu, las, wzgórze i drzewa
zniknęły, a oczy chłopaka zalała oślepiająca poświata, biała i go
rąca niczym serce gwiazdy. Lawson przesłonił twarz i zamrugał.
Z początku światło go oszołomiło, jaskrawe lśnienie otoczyło go,
pochłonęło. Potem jednak poczuł znajome wrażenie i uświado
mił sobie, że nie patrzy wcale w światło, lecz w jego biegunowe
przeciwieństwo. Oculus zbudowany był z absolutnej ciemności,
z mroku piekielnej otchłani, jego dawnego domu. Po ucieczce
zdążył się już od niej odzwyczaić.
Zaraz potem opadły go wizje pochodzące ze wszystkich miejsc
i epok; widział zarówno przeszłość, jak i terazniejszość, sięgał
wzrokiem po najdalsze zakamarki wszechświata. Zrozumiał, że
powinien ten kalejdoskop powstrzymać, zmusić, by ukazało mu
się jedynie to, co pragnął ujrzeć, to, co musiał zobaczyć.
- Pokażcie mi moją samicę - rzucił władczo. - Talę z Wil
ków, Talę Zrodzoną w Podziemiu, Talę Niczyją Niewolnicę.
Wir obrazów nagle ustał i Lawson ujrzał mglistą postać dziew
czyny.
Czy była to Tala? Nie potrafił stwierdzić. Zmrużył rażone
blaskiem oczy. Gdyby tylko oculus pokazał mu cokolwiek wię
cej - wizja jednak pozostała niewyrazna, pełna zakłóceń. Już za
czynała go ogarniać frustracja, kiedy obraz nagle zyskał ostrość.
Chłopak zaczerpnął gwałtownie powietrza. Dziewczyna stała
teraz tuż przed nim. Lecz nie, z całą pewnością nie była to jego
Tala.
Niemniej jednak była piękna. Miała rude, kręcone włosy
i zielone oczy. Poruszała się z ogromną, niemal hipnotyzującą
gracją, lecz w jej oczach majaczył smutek, jakby przeżyła coś
bardzo trudnego.
Spojrzała prosto na niego.
- Kim jesteś? - wyszeptał. I zaraz potem zauważył wiszący
na szyi nieznajomej amulet. Kamienne Serce. Nosiła czarny
ogień Piekła. Lawson drgnął i cofnął się, myśli zawirowały
mu w głowie. Z pewnością nie była ogarem, co do tego miał
niezbitą pewność - jej oczy były szmaragdowe, nie szkarłat
[ Pobierz całość w formacie PDF ]