[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 A protestuj sobie, kochany panie, ile wlezie& Ile tylko wlezie!
Krzywosąd, najmiesz mi na jutro dwa razy tyle robotników co dziś.
 Panie Piórkiewicz  zawołał Krzywosąd do ekonoma  każ pan pójść komu po
wsi, żeby do roboty przyszło jeszcze z ośmiu, z dziesięciu.
Zwracając się do Judyma, administrator zaśmiał się szyderczo, z całego
serca, i rzekł:
 No, i cóż pan na to, panie reformatorze?
 Ja nic na to, stary ośle!  rzekł Judym spokojnie.
Krzywosąd przez chwilę patrzał w niego wlepionymi oczyma. Wtem zbladł i,
wznosząc pięść, o krok się posunął. Judym dostrzegł ten ruch i stracił
świat z oczu. Jednym susem przypadł do Krzywosąda, chwycił go za gardziel,
targnął nim z dziesięć razy, a potem pchnął go od siebie. Administrator
stał tyłem do stawu. Rzucony przez Judyma, zleciał z grobli, runął w szlam
i zanurzył się w rzadkie bagno, tak że ledwo go było widać. Chłopi cisnęli
rydle i pospieszyli mu z pomocą.
Judym nie widział, co było dalej. Oczy mu zaszły wściekłością, jak bielmem.
Szedł drogą klnąc głośno, ordynarnie&
Gdzie oczy poniosą
Nad wieczorem oddano mu list dyrektora ze słowami:  Wobec tego, co zaszło,
spieszę oświadczyć Sz. Panu, że umowę naszą, zawartą przed rokiem w
Warszawie, uważam za rozwiązaną. Sługa  Węglichowski .
Judym przeczytał to pismo z niedbałością, odwrócił się na drugi bok i
sennym wzrokiem patrzał w deseń pokrowca kanapy. Wiedział doskonale, że
lada chwila taki list mu przyniosą. Wmawiał w siebie, że nań ze wzgardą
oczekuje.
Starał się nie myśleć o niczym, wypocząć, uciszyć się, ostygnąć i dopiero
przyłożyć ręki do wszystkiego, co trzeba przed wyjazdem załatwić. Był nawet
kontent ze siebie, z tego mianowicie, że się uspokaja świadomie,
systematycznie. Przenikliwym wzrokiem wewnętrznym spostrzegał dygocącą
chorobliwie namiętność do Cisów, która teraz musiała być zwalczona, żeby
się nie mogła zmienić w coś głupiego. Przymknął powieki i zaczął usilnie
wyliczać półgłosem pewne związki chemiczne. Ledwie jednak szepnął trzy
nazwy, uczuł pytanie, które go pchnęło z miejsca jak cios fizyczny:
 Czemu ja przed tą awanturą nie poszedłem do domu?
%7łałość ukryta w tych słowach była tak nienasycenie bolesna, tak ostra, tak
wydzierająca z wewnątrz, że można ją przyrównać chyba do haka, którego
koniec utkwił w żywym płucu, drze je, a zarazem całe ciągnie ze sobą. Ale
kiedy jego żelazo największą szerzyło boleść, kiedy zdawało się wyczerpywać
swą siłę, wtedy ukazała się jeszcze inna katusza: uśmiech panny Joasi
spotkanej na łące.
W całym tym zdarzeniu Judym o niej zapomniał, a raczej nie mógł pamiętać.
Teraz zjawiła się niby zdumienie bezsilne, bolesne, milczące&
 Cóż tu teraz począć? Wyjechać, rozstać się? teraz właśnie? Dziś, jutro,
pojutrze?
Uczucie, które go wtedy opanowało na samą myśl o wyjezdzie, było głupie,
tchórzowskie i nędzne. Trząsł się wewnątrz ze strachu i szalał z żalu.
Wszystko zerwało się w jego duszy. Męskie uczucia rozprysły się jak kupa
zgonin, w którą podmuch wichru uderzył.
Nadszedł wieczór. Roztwarte okno wpuszczało do pokoju zapach róż
kwitnących. Nad murem, który część parku otaczał, między pniami drzew,
lśniła się jeszcze zorza złotoczerwona. Ciepły mrok napełniał już pokój i
wolno zaściełał uliczkę w środku grabów.
Judym spostrzegł jeszcze głąb jej czarującą i szary mur w oddali, ale w
pewnych momentach tracił wszystko z oczu, jak gdyby ciemność wzrok mu
wyżerała. Pomimo wszelkich usiłowań obrony zapadał coraz głębiej w jakąś
nieprzeniknioną ciemnicę. Czuł to, że z nim razem idą tam wszystkie
wzruszenia miłosne i że na dnie przerazliwym zostaną w pył rozsypane. Leżał
bezsilny jak drewno, doświadczając tylko dreszczu nagłych postanowień, o
których w tej samej chwili miał dziwne wiedzenie, że zwiastują tylko
obecność w duszy jakiejś nędznej choroby.
W pewnej chwili posłyszał szelest, który mu sprawił ból, jakby od ukłucia.
W błękitnej tafli okna ukazała się postać kobieca. Judym bardziej po łzach
płynących do serca niż siłą wzroku uczuł Joasię. Gdy stanął przy oknie i
złożył jej głowę na swych piersiach, zaczęła coś mówić do niego, prędko i
cicho&
Nie był w stanie tych słów pojąć, czuł tylko, że teraz dopiero ma w sobie
swojego ducha. Z piersi jego wydarło się westchnienie:
 Już jutro&
 Jutro&
 Nie mogę być ani chwili, ani chwili;
 Po cóż to było, po co to było?
 Musiałem tak zrobić. To nie ode mnie zależało. Teraz mszczą się na mnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jagu93.xlx.pl
  •