[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mi zostać i powiedzieć, równie chrapliwym głosem:
- Pamelo, czy mogę ci zadać jedno pytanie?
- Oczywiście, że możesz, Jess - odparła. Odchrząknęłam i wbiłam wzrok w
wyrazne, pełne zawijasów pismo na kopercie.
- Kto ci powiedział? Pamela ściągnęła brwi.
- O czym?
- Ze jestem dziewczyną od pioruna. - Spojrzałam na nią. - I o tym, że dzieci
się wciąż odnajdują, mimo że się wycofałam.
Pamela nie odpowiedziała od razu. Ale już mi na tym nie zależało.
Wiedziałam. I to nie za sprawą jakichś nadprzyrodzonych zdolności. Karen Sue
Hanky mogła, jak dla mnie, pisać testament.
Akurat wtedy rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę! - zawołała Pamela z wyrazną ulgą.
W szparze drzwi ukazała się głowa starszego mężczyzny. Poznałam go. To był
pan Alistair, dyrektor obozu. Miał mocno rumianą twarz i mnóstwo sterczących
siwych włosów, okalających lśniącą łysinę na środku głowy. Był podobno sławnym
dyrygentem, ale pozwolę sobie w takim razie zapytać: jeśli cieszy się takim
uznaniem, to na co mu stanowisko dyrektora obozu muzycznego na północy stanu
Indiana?
- Pamelo - odezwał się z lekką irytacją w głosie. - Dzwoni jakiś młody
człowiek, dopytując się o jedną z wychowawczyń.
Powiedziałem mu, że nie świadczymy usług telefonicznych i że jeśli chce
rozmawiać z pracownikiem, może zostawić wiadomość jak wszyscy, a myją
przypniemy na tablicy informacyjnej. Ale on się upiera, że to pilne...
Wstałam tak szybko, że prawie przewróciłam krzesło.
- Czy to do mnie? Jess Mastriani?
To nie moje zdolności parapsychiczne kazały mi przypuszczać, że ktoś
dzwoni właśnie do mnie. To zestawienie słów: młody człowiek i pilne ,
poderwało mnie z miejsca. Wszyscy młodzi ludzie, których znałam, w zetknięciu z
kimś takim jak dyrektor Alistair, uciekliby się do słowa pilne , słysząc o tej
kretyńskiej tablicy.
Dyrektor Alistair wydawał się zaskoczony... i niezbyt zadowolony.
- No, tak - powiedział. - Jeśli masz na imię Jessica, to telefon jest do ciebie.
Mam nadzieję, że Pamela wyjaśniła ci, że nie prowadzimy usług
telekomunikacyjnych i że rozmowy o charakterze prywatnym, z wyjątkiem niedzieli
po południu, zostały jasno...
- Ale to pilna sprawa - przypomniałam. Skrzywił się.
- Na korytarzu. Przy biurku recepcji. Naciśnij jedynkę. Wyskoczyłam z biura
Pameli jak oparzona.
Kto to może być, zastanawiałam się, biegnąc korytarzem. Wiedziałam, kogo
chciałabym usłyszeć. Ale szanse, żeby Rob Wilkins do mnie zadzwonił, były nikłe.
Nigdy nie dzwoni do mnie do domu. Dlaczego miałby dzwonić, kiedy jestem na
obozie?
A jednak, wbrew logice, miałam nadzieję, że Rob przełamał te niedorzeczne
uprzedzenia w stosunku do mnie. Chodziło mu przede wszystkim o różnicę wieku.
Ale co z tego, że on skończył osiemnaście lat i ma już dyplom szkoły średniej, a mnie
zostały jeszcze dwa lata nauki? Nie wyjedzie z miasta, żeby od jesieni studiować w
college'u. Rob w ogóle nie zamierza studiować. Pracuje w warsztacie wuja. Mieszka
tylko z mamą. Niedawno, po dwudziestu latach pracy, zwolniono ją z fabryki i
nigdzie nie mogła znalezć nowej posady. Zasugerowałam jej restaurację i dałam
telefon do U Joego. Mój tata, nie wiedząc nawet, że pani Wilkins jest moją znajomą,
zatrudnił ją U Mastrianiego - na dzienną zmianę, która wcale nie jest najgorsza.
Najczarniejszą robotę i najgorsze zmiany zachowuje dla swoich dzieci. Zwięcie
wierzy, że wpaja nam w ten sposób etykę pracy.
Kiedy jednak dotarłam do telefonu i nacisnęłam jedynkę, w słuchawce nie
usłyszałam głosu Roba. Jakżeby inaczej? Dzwonił mój brat Douglas.
Wtedy dopiero odetchnęłam z ulgą. To jednak nie było nic pilnego. Gdyby
wynikła jakaś nagła sprawa, byłby to telefon dotyczący Douglasa, a nie od Douglasa.
Wszystkie niespodziewane, pilne sprawy w naszej rodzinie dotyczą Douglasa.
Przynajmniej od czasu, kiedy usunięto go z college'u z powodu tych głosów w
głowie, które każą mu robić różne rzeczy, na przykład podciąć sobie żyły albo
wsadzić rękę w ogień.
Póki jednak bierze leki, czuje się dobrze. Powiedzmy, dobrze jak na Douglasa.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]