[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Muszę wracać do pracy - powiedział, zaskakując ją szybkim i słodkim pocałunkiem. - Może
zostaniesz sobie trochę w ogrodzie?
Zostawił ją samą. Houston chodziła, oglądając rośliny w ogrodzie różanym, pożyczyła
sekator od ogrodnika i ścięła kilka róż. Po raz pierwszy od powrotu zrobiła coś, co nie było
absolutnie niezbędne.
- Nie ma powodu nienawidzić domu tylko dlatego, że właściciel jest straszny - powiedziała
do siebie, wkładając róże do wazonu.
Gdy Kane przyszedł na kolację, cały dom pełen był świeżo ściętych kwiatów.
Następnego dnia przyszła na obiad Blair i opowiadała o swojej przyjaciółce z Pensylwanii,
doktor Louise Bleeker, która przyjechała pomóc w klinice. Spytała też, jak Houston się czuje. Jakoś
nie złościła się już na Kane a.
- Niewiele się zmieniło - powiedziała Houston, grzebiąc w talerzu. - A co u ciebie?
Blair zawahała się.
- Przejdzie mu to, na pewno.
- Przejdzie?
- Lee jest na mnie trochę zły, bo... odbyłam podróż z tyłu jego powozu. Ale mówmy o tobie.
- Porozmawiajmy o magazynie. Mam dla ciebie dwa nowe artykuły.
W niedzielę Kane wyciągnął Houston z łóżka. Trzymając się od niej z daleka, rzucił na łóżko
suknię z ciemnej różowej serży z wypustkami z czarnej atłasowej wstążki.
- Załóż to i ubierz się jak najprędzej - powiedział, nim wyszedł z pokoju.
Wrócił po kilku minutach, ubrany w sztruksowe spodnie, niebieską flanelową koszulę i
granatowe szelki. Patrzył przez chwilę na Houston w obcisłym gorsecie podnoszącym piersi i
haleczce do kolan, spod której widać było nogi w czarnych, jedwabnych pończochach i czarnych
bucikach na wysokim obcasie. Potem odwrócił się i wybiegł z pokoju, jakby nie był w stanie zostać
tu dłużej.
Houston westchnęła, wmawiając sobie, że było to westchnienie ulgi, a nie zawodu.
Nie powiedział, dokąd jadą, gdy pomagał jej wsiąść do powoziku, który jej podarował, więc
zdziwiła się, kiedy znalezli się na drodze do kopalni Mała Pamela. Kiedy wjechali, ludzie zaczęli
wychodzić z domów i iść za nimi, więc Houston pomachała kobietom, które znała.
- Przecież one cię nie poznają, kiedy jesteś czysta - przypomniał jej Kane.
Rozglądając się dookoła zauważyła, że idzie za nimi coraz więcej ludzi, a dzieci mają
rozradowane twarze.
- Coś ty zrobił? - spytała.
- Popatrz tam. - Wskazał ręką.
Przed nimi znajdowało się jedyne rozleglejsze miejsce na terenie osady. Na środku
zakurzonego boiska stały drewniane skrzynie. Kane zatrzymał powozik i dwaj chłopcy podbiegli,
żeby przytrzymać konia, gdy Kane pomagał Houston wysiąść. Uśmiechnął się i powiedział głośno:
- Wezcie się do tego, chłopaki.
Patrzyła, jak chłopcy rozpakowywali skrzynki. Podszedł do nich Rafę.
- Skrzynki przyszły dwa dni temu i pomyślałem, że nie będziesz miał nic przeciwko temu, jak
im powiem, co w nich jest. Tańczyli dookoła z radości - powiedział Rafę, kładąc dłoń na ramieniu
bratanka.
Chłopcy zaczęli wyciągać sprzęt do baseballa: stroje, kije, piłki, rękawice, maski.
Kane zwrócił się do Houston z wyrazem oczekiwania na twarzy. Zastanawiała się, czy zrobił
to, żeby ją oczarować. Patrzyła na rodziców otaczających swych synów z podziwem w oczach.
- A co zrobiłeś dla dziewczynek?
- Dziewczynek? - spytał Kane. - Dziewczynki nie grają w baseball.
- Nie? A co z tenisem, łucznictwem, cyklistyką czy szermierką!
- Szermierką? - Kane wyraznie się rozzłościł. - Nikt ci nie dogodzi, lodowata księżniczko,
co? Nikt nie dorówna twoim standardom? - spytał, odchodząc do chłopców, którzy już machali
kijami, wybijając piłki w powietrze.
Houston odsunęła się od tłumu. Może była dla niego za ostra. Może powinna była powiedzieć
coś miłego, skoro tak starał się pomóc tym chłopcom.
W każdym razie nie powinna stać w kącie obrażona. Podeszła do małej dziewczynki stojącej
niedaleko i zaczęła jej wyjaśniać reguły gry. Po chwili miała koło siebie grupę dziewcząt i kobiet, a
nawet paru mężczyzn, którzy nigdy tej gry nie widzieli. Nim Kane i Rafę zorganizowali drużyny, ona
przygotowała kibiców, żeby oklaskiwali sukcesy, choćby naj skromniej sze.
Po dwóch godzinach w środek grupy wjechał wóz zaprzężony w cztery konie. Ludzie
pomyśleli, że wydarzyło się coś strasznego. Woznicą okazał się pan Vaughn, właściciel sklepu
sportowego.
- Taggert! - wrzasnął do Kane a, uspokajając spocone konie. - Ostatni raz przyjmuję od pana
takie zamówienie. Nic mnie nie obchodzi, czy wykupuje pan cały sklep, dla nikogo nie będę
pracował w niedzielę.
- Wszystko pan przywiózł? - spytał Kane podchodząc do wozu przykrytego plandeką. -
Przestań pan marudzić. Za takie pieniądze, jakie u pana zostawiłem, już jestem właścicielem tego
sklepu.
Ludzie w tłumie zaczęli się śmiać. Zdumiewało ich, że człowiek mający pieniądze może
mówić wszystkim wszystko. Houston z zaciekawieniem popatrywała na wóz.
- No, patrzcie tylko na to - powiedział Kane, wyciągając rakietę tenisową. - Chyba nie da się
tym odbić piłki do baseballa. - Zwrócił się do małej dziewczynki stojącej obok niego. - Może tobie
się to przyda?
Dziecko wzięło rakietę, ale nie ruszyło się.
- Co to jest? - spytała szeptem mała.
Kane wskazał na Houston.
- Widzisz tę panią? Ona ci pokaże, co się z tym robi.
Houston podeszła do męża, objęła go za szyję i pocałowała, ku zachwytowi wszystkich
dookoła.
- Chyba nareszcie znalazłem prawdziwy prezent - powiedział do kogoś, kto stał za nim, i
przyciągnął ją do siebie.
Gdy Houston odchodziła, usłyszała śmiech Rafe a. Przez resztę dnia nie miała wiele czasu na
rozmyślanie, gdyż organizowała grę w tenisa i pokazywała dziewczynkom, jak używa się sprzętu
łuczniczego. Wśród przywiezionych zabawek znajdowały się też piłki, skakanki, kółka z patykami,
pajacyki, lalki, laleczki papierowe. Miała pełne ręce roboty, starając się wszystko sprawiedliwie
porozdzielać. Matki pomagały pocieszać dzieci, które uważały się za pokrzywdzone.
Nim się zorientowała, słońce zaczęło zachodzić. Kane podszedł do niej i objął ją ramieniem.
Spojrzała na niego - wiedziała, że wciąż go kocha.
Może nie był takim człowiekiem, za jakiego go miała na początku, może chciał żyć zemstą, a
w tej chwili urządził tylko pokaz, też na złość Fentonowi. Ale dzisiaj nic jej to nie obchodziło.
Przysięgła kochać go na dobre i na złe, a jego obsesja zemsty była częścią jego. Będzie przy nim i
będzie go kochała, nawet gdyby zabrał Fentonom wszystko.
- Gotowa, kochanie? - spytał.
- Tak - odparła i była to najszczersza prawda.
28
Kane nie patrzył na nią, gdy wyjeżdżali z osady. Trzymał mocno lejce i skupił uwagę na
drodze.
Houston patrzyła tylko na niego. Złościło ją, że ma tak mało szacunku dla siebie i kocha
człowieka, który ją wykorzystał, ale nic nie mogła na to poradzić.
U stóp wzgórza, zanim boczna droga łączyła się z główną, Kane zatrzymał wóz. Horyzont
wydawał się płonąć, oświetlony różowym i pomarańczowym blaskiem zachodzącego słońca. Górskie
powietrze robiło się chłodniejsze, wokół pachniało szałwią. Droga srebrzyła się popiołem, a
łagodny wietrzyk unosił pyłki nasion.
- Dlaczego się zatrzymujemy? - spytała, gdy podszedł do niej i uniósł ramiona.
- Ponieważ, kochanie - powiedział, ściągając ją z powozu - nie mogę się już doczekać, żeby
się z tobą kochać.
- Kane - zaprotestowała - nie możemy się tu zatrzymać. Ktoś może nadjechać.
Nie zdołała już nic więcej powiedzieć, bo trzymał ją w ramionach tuż przy sobie i czuła, jak
mąż głaszcze jej plecy. Dotknął delikatnie jej policzka.
- Tęskniłem za tobą, kotku - wyszeptał. - Strasznie tęskniłem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]