[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się odezwał, wychwyciła lekki teksański akcent.
Patrząc na rozmawiających na peronie mężczyzn, zaczęła coś podejrzewać. Co
to za rodzinne interesy? Dlaczego ojciec Cala potrzebował prawników aż z Nowego
Jorku? Zauważyła, jak starannie i elegancko był ubrany i przyszło jej na myśl, że
wcale nie są wieśniakami. To zamożni ludzie. Czy Cal był synem marnotrawnym
zmuszonym do zarabiania na siebie? Musi od niego wyciągnąć prawdę. Zbyt wiele jest
między nimi tajemnic.
- W mieście jest doskonały hotel - mówił właśnie Cal. - I podają tam jedzenie,
które dorównuje niemal temu, co gotuje mama.
- Nikt nie gotuje tak jak Enid - powiedział Brant z uśmiechem.
- Nora jest na najlepszej drodze, by posiąść tę umiejętność - zauważył Cal,
ponownie przytulając żonę do siebie.
Uśmiechnęła się.
- Chciał przez to powiedzieć, że już nie spalam na popiół bułeczek.
Roześmieli się.
- Gdy poznasz Enid, musisz ją poprosić, by ci opowiedziała o tym, jak kiedyś
upiekła dla mnie indyka - pocieszył ją Brant. - Pozwoli ci to zapomnieć o swoich
pierwszych próbach w kuchni.
- Będzie mi miło - odparła, mając nadzieję, że Cal przestał jej się wstydzić.
Pragnęła, by zabrał ją do swego domu i zechciał przedstawić matce. Tylko tego
brakowało jej do szczęścia.
Przez resztę tygodnia Cal spotykał się z ojcem i braćmi i wspólnie z prawnikami
przygotowali strategię działania. Posiedzenie sądu wyznaczono na następny
poniedziałek, Cal spędził więc niemal cały weekend w hotelu. Nora czuła się
zapomniana, ale zdawała sobie sprawę, że teraz waży się ich przyszłość. Zastanawiała
się tylko, czy Cal nie nadużywa sytuacji, aby trzymać ją z daleka od swojej rodziny.
I rzeczywiście tak było. Nie chciał, by ojcu lub braciom wypsnęło się coś na
temat jego życia przed poznaniem Nory. Na razie chciał załatwić sprawę z Pike em.
- Jest śliczna - zauważył Brant przy stole w saloonie. - I w ciebie zapatrzona.
- Z pewnością - dodał King, puszczając oko. - Tym razem ją ujarzmiłeś,
braciszku?
- Ujarzmiłem i związałem - potwierdził Cal. Bawił się kieliszkiem, zapatrzony w
przestrzeń. - Nic o nas nie wie. Z początku sam nie chciałem jej powiedzieć. Teraz to
zrobię, ale jeszcze nie wiem jak. Pewnie mnie znienawidzi, gdy się wszystkiego dowie.
Gdybym ją od razu zabrał do domu, zamiast do rudery na ranchu Tremayne, gdzie nie
ma nawet porządnej kuchni ... - westchnął i dopił whisky. - Gdybym zachował choć
trochę przyzwoitości wobec niej, nie straciłaby dziecka i sama nie zachorowałaby tak
poważnie.
- Obaj wiemy, czym jest malaria - przypomniał mu King. - To jest uleczalne.
Dopóki nie będzie się przemęczać, nie powinna mieć nawrotów.
- Teraz już jej pilnuję - odparł Cal. - Odkąd przyjechaliśmy do Beaumont,
wygląda na zdrową. - Uśmiechnął się, przypominając sobie upojną noc i te, które po
niej nastąpiły. Nadal martwiła go myśl o ciąży tak wcześnie po chorobie, ale ona się
tym najwyrazniej nie przejmowała. Nawet robiła na drutach buciki dla niemowlęcia,
które z dużym prawdopodobieństwem mogło przyjść na świat w wyniku wybuchu ich
namiętności.
- Musisz jej powiedzieć - stwierdził King. - To nie jest w porządku, że każesz jej
wierzyć, iż jesteś biednym kowbojem lub poszukiwaczem ropy, który nie ma grosza
przy duszy.
- To niekoniecznie musi być kłamstwo - zaoponował Cal.
- Może się zdarzyć, że Brooks i Dunn nie wygrają tej sprawy z Pike em.
- Mój chłopcze - zaczął Brant - nie widziałeś jeszcze Dunna w akcji. Zachowaj
swój osąd do chwili, aż go zobaczysz.
- Brooks zajmuje się stroną formalną - wyjaśnił King. - Ale Dunn ... - urwał,
uśmiechnąwszy się tajemniczo. - Zaczekaj, sam zobaczysz.
Cal nie był do końca przekonany. Dunn rzeczywiście prezentował się
wspaniale, ale nie samym wyglądem wygrywa się sprawę sądową. Z niepokojem
oczekiwał na rozprawę, klął Pike a i siebie samego, że pozwolił aż na tyle temu
łajdakowi.
King wracał z nim do hotelu. Noc była spokojna, a z saloonu dochodziły
dzwięki katarynki zagłuszane chwilami odgłosem końskich kopyt i turkotem
przejeżdżających wozów.
- Nie powinniśmy cię byli prosić, byś wziął tę robotę u Tremayne a - powiedział
nagle King. - Gdybyś był tu, na miejscu, Pike owi nie poszłoby tak łatwo.
Cal potrząsnął głową.
- Gdybym nie wziął tej pracy, nie spotkałbym Nory. Warta jest utraty tego
cholernego pola. Nie żałowałbym.
- Kiedy zamierzasz powiedzieć jej prawdę? - zapytał. Cal wcisnął ręce głęboko
w kieszenie.
- Gdy będzie to konieczne - odparł.
King uśmiechnął się.
- Zupełnie jakbym słyszał samego siebie. Cal popatrzył na brata.
- Bo jestem do ciebie podobny. I właśnie dlatego dobrze się stało, że ty
dziedziczysz Latigo, a ja będę miał własny interes naftowy we wschodnim Teksasie.
Inaczej kłócilibyśmy się codziennie.
King zaśmiał się.
- Może - musiał przyznać. - Niemniej jednak jesteś jedynym człowiekiem,
któremu się mogę zwierzyć.
- Schlebiłoby mi to, gdybym nie wiedział, że uważasz to za formę rozmowy z
samym sobą.
- Rzeczywiście jesteśmy podobni. - Stanął przed hotelem, spoważniał. - Co
zrobisz, jeśli sprawy pójdą w poniedziałek nie po naszej myśli?
Wzruszył ramionami.
- Pewnie zastrzelę Pike a.
- Tak myślałem. Słuchaj, Latigo jest wystarczająco duże dla nas wszystkich. Nie
trzeba ...
Cal poklepał brata przyjaznie po ramieniu.
- Tylko żartowałem - uspokoił go. - Na litość boską! Przecież nie pakowałbym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jagu93.xlx.pl
  •