[ Pobierz całość w formacie PDF ]
położonej nad nimi komnaty. W szczelinie ukazała się czarniawa twarz o błyszczących oczach;
grozne spojrzenie spoczęło na pogrążonej w fotelu zgarbionej postaci w czerwonym habicie.
- Petreus! - syknął kapłan. - Na Mitrę, cóż za zgromadzenie sępów ogląda dzisiejszej
nocy mój dom!
Twarz pozostała w obramieniu zasłon, a za nią pojawiły się następne - ciemne, szczupłe,
jednako napiętnowane żądzą mordu.
- Cóż oni tu robią! - Murilo odruchowo ściszył głos, choć powinien był pamiętać, że
niespodziewani przybysze nie mogą go słyszeć.
- Hm, cóż może robić w domu Czerwonego Kapłana Petreus wraz ze swymi żarliwymi
nacjonalistami? - zaśmiał się Nabonidus. - Spójrz, z jaką nienawiścią ślepią na postać, którą
biorą za swego najgorszego wroga - popełniają ten sam błąd, co ty. Pysznym zaiste widokiem
będą ich miny, kiedy owo złudzenie się rozwieje.
Murilo nic nie odpowiadał. Cała ta sytuacja miała dlań wyrazny posmak fantazji
i ułudy: miał wrażenie, iż jest na przedstawieniu marionetek lub raczej czuł się jak bezcielesny
duch obserwujący żywych ludzi, nieświadomych ani jego obecności, ani tego, iż są przez kogoś
widziani.
Młody szlachcic nie miał pewności, czy Thak wyczuwał obecność intruzów; w każdym
razie nie dawał tego po sobie poznać - siedział, jak przedtem, zwrócony plecami do drzwi,
przez które lada moment mieli wpaść do komnaty skrytobójcy.
- Przybywają w takich samych, jak twoje, intencjach - szepnął Nabonidus do ucha
Murila - tyle tylko, że z powodów patriotycznych raczej niż osobistych. Teraz, gdy pies jest
martwy, jakże łatwo dostać się do mego domu. Ach, jakąż miałbym okazję, by się ich teraz
pozbyć - raz na zawsze! Gdybym to ja siedział w fotelu zamiast Thaka... jeden skok ku ścianie...
szarpnięcie za linę...
Petreus ostrożnie uniósł stopę nad progiem komnaty; jego towarzysze tłoczyli się tuż za
nim, a ich obnażone sztylety połyskiwały z lekka w półmroku korytarza.
Nagle Thak zerwał się z fotela i rzucił się ku spiskowcom. Ci, nastawieni na to, iż ujrzą
znienawidzoną, lecz dobrze znajomą postać Nabonidusa, zostali w pełni zaskoczeni
koszmarnym widokiem szarżującej bestii; w drzazgi poszły ich determinacja i odwaga,
ustępując miejsca dzikiej panice. Wydawszy okropny krzyk Petreus cofnął się, pociągając za
sobą swych towarzyszy - powodowani nieopisaną trwogą wpadali na siebie w wąskim
przejściu, przewracając się wzajemnie i potykając o ciała leżących. W tej chwili Thak jednym
pokracznym susem dopadł ściany, schwycił grubą, aksamitną linę - i szarpnął.
Natychmiast kotary po obu stronach wejścia rozsunęły się odsłaniając korytarz, a z góry
coś śmignęło ze szczególnym srebrzystym pobłyskiem.
- On pamiętał! - triumfował Nabonidus. - Ta bestia jest prawie człowiekiem! Był kiedyś
świadkiem podobnej kazni i zapamiętał wszystko! Uważajcie teraz! Patrzcie!
Murilo zorientował się, iż to, co przegrodziło wejście, było grubą, szklaną płytą.
Dostrzegał pobladłe twarze konspiratorów; Petreus, wyrzuciwszy przed siebie ręce jakby
w obawie przed atakiem Thaka, napotkał przezroczystą barierę i gestykulując jął coś tłumaczyć
swym kompanom.
Teraz, gdy kotary były odciągnięte na boki, trzech mężczyzn w lochu mogło widzieć
wszystko, co działo się w części korytarza mieszczącej stłoczonych nacjonalistów.
Opanowani przerażeniem, rzucili się pędem w stronę, z której nadeszli - po to tylko, by
odbić się od krzepkiej a niewidzialnej ściany.
- Szarpnięcie za linę zamyka ów korytarz - chichotał Nabonidus. - To proste: szklane
tafle zsuwają się w rowkach wyżłobionych w futrynie; pociągnięcie liny zwalnia sprężynę
trzymającą tafle. Opadają one, a zatrzask uniemożliwia ich podniesienie. Podnieść je można
tylko z zewnątrz. Szkło jest odporne na uderzenia - nawet kowalski młot nie mógłby go rozbić.
Schwytanych w pułapkę ludzi ogarnęła histeryczna trwoga - miotali się dziko od
jednych do drugich drzwi; łomocząc na próżno w kryształowe ściany, wygrażali pięściami
w stronę nieubłaganej czarnej postaci, która przykucnęła na zewnątrz, spokojnie obserwując
zachowanie pojmanych spiskowców.
Wtem jeden z nich odchylił głowę, spojrzał w górę i, jak można było sądzić z ruchu jego
warg, począł krzyczeć, wskazując ręką na sufit.
- Opadnięcie tafli wyzwala Tuman Zmierci - wyjaśnił usłużnie Czerwony Kapłan,
zanosząc się dzikim śmiechem. - Jest to pyłek szarego lotosu, porastającego Moczary
Nieboszczyków, hen, poza granicami krainy Khitaju.
Z powały w korytarzu opuszczała się z wolna kiść złotych pąków; otwierały się jak
płatki wielkiej, przekwitłej róży, a spływały z nich fale szarawej mgiełki, stopniowo
wypełniającej zamkniętą szklanymi taflami przestrzeń. Natychmiast histeria panująca wśród
pojmanych spiskowców ustąpiła miejsca szaleństwu i grozie. Ludzie w korytarzu zaczęli się
potykać, zataczać jak pijani, a piana wystąpiła na ich wykrzywione odpychającym śmiechem
usta. Z wściekłością rzucali się na siebie, tnąc, gryząc, drąc pazurami, mordując w obłędnej
masakrze.
Murilo poczuł, iż chwytają go mdłości; dziękował bogom za to, że nie musiał słyszeć
krzyków i jęków, od których zapewne aż drżały ściany fatalnego korytarza. Bezgłośna tragedia
przypominała mu teatr cieni.
W pobliżu miejsca kazni, tuż przy szklanej tafli, Thak podrygiwał ze zwierzęcą
radością, wyrzucając wysoko w górę owłosione ramiona. Za plecami Murila Nabonidus
chichotał jak strzyga:
- Och, cóż za piękny sztych, Petreusie! Uczciwie go wypatroszyłeś! A ten cios dla
ciebie, mój patriotyczny przyjacielu! Nareszcie! Padli już wszyscy, a żywi ociekającymi śliną
zębami szarpią ciała martwych!
Murilo zadrżał; stojący za nim Cymmeryjczyk cicho przeklinał w swym chropawym
języku. Zmierć objęła władzę nad korytarzem wypełnionym szarą mgiełką. Konspiratorzy
leżeli, tworząc stos poszarpanych, okaleczonych ciał; zastygli, zwracając ku górze
zakrwawione twarze o otwartych ustach, a ponad ich niewidzącymi oczyma z wolna wirowała
chmura szarego pyłu.
Thak, zgarbiony niczym olbrzymi gnom, podszedł do ściany i w szczególny sposób
pociągnął za linkę.
- Otwiera zewnętrzne drzwi - rzekł Nabonidus. - Na Mitrę! Jest w nim więcej
z człowieka, nizlibym mógł przypuszczać. Widzicie: mgiełka wypływa z korytarza i rozprasza
się, a on dla bezpieczeństwa czeka. Teraz podnosi drugą taflę - jest ostrożny: zna moc szarego
lotosu niosącego śmierć i szaleństwo. Na Mitrę!
Murilo aż podskoczył, uderzony siłą wyrazu ostatnich słów kapłana.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]