[ Pobierz całość w formacie PDF ]
opowiadałam. To jest Inka...
- Ruda, no co ty? - Inka spojrzała na nią niepewnie. - Teraz to już ich chyba w ogóle tu nie ma.
- Ja wierzę, że są - uparła się Kasia i ciągnęła półgłosem: - Już nie musicie się martwić, że zostanę
starą panną. Marek mi się w końcu oświadczył. Pobierzemy się w święta Bożego Narodzenia... I
zrobił ten film o rodzinie Molnarów. Marta mu pomagała i dlatego jest naprawdę świetny. Wzięła
tytuł z jednego z listów, które wasz ojciec ukrył w skrzyni. Stefan Molnar, wasz dziadek, pisał go do
swojej narzeczonej, a waszej babki, Wandy - wysupłała z kieszeni dżinsów zmiętą karteczkę,
rozprostowała ją i przeczytała: - Nie mam tytułów i nie 181
jestem bardzo znamienity. Możesz Waćpanna myśleć, żem Jej nie wart. Ale tylu było znacz-niejszych
przede mną, a przecie czy zawsze ich życie było zacne? Zwiaty przemijają, a dla prostego człeka
familia rzeczą świętą, i to dla niej chce żyć i godnie pracować. Takoż to Ci, Waćpanno,
przysięgam... - głos Kasi drgnął, ale opanowała się szybko. - I tak właśnie Marta zatytułowała film -
Zwiaty przemijają ...
- One naprawdę tak wyglądały? - zapytała cicho Inka, wskazując na porcelankę z podo-biznami
blizniaczek.
- Dokładnie - Kasia uśmiechnęła się melancholijnie. - Widziałaś przecież ten portret w dworku. Są
jak żywe.
- To kim my dla nich jesteśmy? Albo one dla nas?
- Mówiłam ci przecież. Ich cioteczny brat był naszym przodkiem ze strony ojca. Dla nas był cztery
razy pradziadkiem.
- To one są naszymi cztery razy prakuzynkami - zachichotała Inka i podskoczyła, kiedy w ramię
uderzyła ją modrzewiowa szyszka. - O, Jezu... Ale się przestraszyłam...
- Na twoim miejscu zastanowiłabym się, co mówię - Kasia spojrzała na nią znacząco. -
Widziałaś portret. One są młodsze od nas i już zawsze takie będą. Poza tym nie lubią, kiedy ktoś
sobie z nich kpi... Zachowuj się, Inka. Ostatecznie dziedziczysz po nich... Do widzenia, siostrzyczki -
uśmiechnęła się do sepiowego portreciku. - Obiecuję, że niedługo znów was odwiedzę. A już na
pewno zajrzę do was po ślubie, bo będę go brała w tym kościele... Chodz, Inka.
W ogrodzie Nicińskich panował przerazliwy rejwach, który skutecznie i z dużym zaangażowaniem
podsycały dzieci. Jedynie Nela, absolutnie nieczuła na ten nadmiar decybeli, spała słodko w hamaku
rozpostartym na dwóch słupkach między basenem a łąką.
Marek usiłował porozumieć się z Radkiem, ale okazało się to niemożliwe. Nie miał
ochoty wrzeszczeć do kolegi, a jego wiedza była mu potrzebna, bo właśnie robił reportaż na temat
ustawianych przetargów i bardzo chciał wiedzieć dokładnie, jak to funkcjonuje i jak wygląda od
strony prawnej.
Otarł pot z czoła i rzucił dokoła rozpaczliwym wzrokiem, zastanawiając się, jak to moż-
liwe, na Boga, że nikomu te wrzaski nie przeszkadzają. Przez chwilę przerażenie zjeżyło mu włosy,
gdy pomyślał, że to samo może go czekać w niedalekiej przyszłości. Nie dysponował
ogrodem. Co będzie, jeśli jego latorośle zechcą kiedyś uprawiać ten hałaśliwy proceder w
mieszkaniu? Odruchowo obejrzał się na Kasię. Siedziała z Niką nad brzegiem basenu, zanu-182
rzając zgrabne kończyny w przezroczystej wodzie i, pochylone ku sobie, rozmawiały o czymś z
zajęciem. Od czasu do czasu marszczyła brwi, spoglądając z lekkim zniecierpliwieniem w stronę
szalejącej na łące gromadki. Ulżyło mu. Najwidoczniej tak samo, jak on, nie była zachwycona tym
pandemonium.
Andrzej z Michałem sterczeli przy grillu i gestykulowali żywo, z czego wywnioskował, że w ogóle
nie zwracają uwagi na działalność swoich pociech. Marek westchnął i zastanowił
się, kto wreszcie przywoła do porządku te rozpuszczone bachory.
Pierwsza nie wytrzymała Oleńka, która usiłowała rozmawiać z Martą, siedząc pod ogrodowym
parasolem. Zerwała się z krzesła, wrzasnęła ostrzegawczo i pogroziła dzieciom ręką. Pomogło na
chwilę. Dzieciaki przycichły, skupiając się w zwartą gromadkę, ale zaraz temperamenty zagrały
znowu. Na czoło wybił się pełen protestu głos Milki. Dołączył do niego rozkapryszony głosik Zosi
Wojnarówny.
Marta usiłowała powiedzieć Oleńce coś, co niekoniecznie chciałaby wykrzyczeć pełną piersią, ale
stwierdziła, że inaczej się nie da. Przez chwilę nie wiedziała, co jej przeszkadza.
Nagle w jej uszy uderzył wrzask dobywający się z czworga gardeł i poczuła w sobie odruchowy
protest. Zerwała się z krzesła, bez namysłu włożyła palce w usta i wydała z siebie przerazliwy
gwizd.
Marek miał wrażenie, że obserwuje kadr z zatrzymanej pilotem kasety. Wszyscy zasty-gli na swoich
miejscach i nagle zapanowała głucha cisza. Poczuł mimowolny podziw dla tej niepozornej drobiny,
która potrafiła dokonać rzeczy, wydawałoby się, niemożliwej.
- No i czego tak wrzeszczycie, potworki? - Marta z pretensją spojrzała na zapatrzone w nią dzieci. -
Własnych myśli nie słyszę. Mam was zakneblować?
Daniel i jej własny syn gapili się na nią z podziwem, ale Mila oświadczyła z urazą:
- Bo oni nie chcą nas słuchać inacej - wskazała na brata i Aleksa.
- No bo w życiu nie ma lekko - westchnęła Marta i spojrzała na nią ze zrozumieniem, wywołując tym
uśmiech na twarzach Andrzeja i Michała. - Trudno tak od razu przekonać do czegoś płeć męską.
Krzyk nie jest wskazany - pouczyła małą. - Oni mają od urodzenia jakiś taki mechanizm, który
sprawia, że natychmiast głuchną, jeśli się do nich mówi podniesionym głosem... Zgaduję, że obie z
Zosią planowałyście zabawę w dom? - na potakujące skinienie uśmiechnęła się z pobłażaniem i
poradziła: - Macie do dyspozycji cały ogród. Nie mogliby-
ście pobawić się w chowanego? Najwidoczniej Daniel i Aleks nie planują jeszcze zakładania
rodziny, a mąż z przymusu to nic przyjemnego. Idzcie do ogrodu, tylko uważajcie - pogroziła im
palcem. - Nie depczcie kwiatów. I bez tego macie tam masę miejsca do zabawy. Jeśli coś
zniszczycie, to się z wami osobiście policzę.
183
Mila popatrzyła na kłębiącą się w ogrodzie gęstwinę i z niewinną minką zauważyła:
- Tam nas nie zobacys. Skąd będzies wiedziała, na kogo ksyceć?
- Będę wiedziała - zapewniła ją Marta.
- Mama zawsze wie takie rzeczy - przyświadczył Aleks. - Tata wie wszystko o kompu-terach, a
mama całą resztę.
Całe dorosłe towarzystwo parsknęło śmiechem na to wygłoszone z lekkim rozżaleniem oświadczenie,
a Milka z powątpiewaniem wydęła usta.
- To niemozliwe. Ludzie casem kłamają i co wtedy?
- Moja mama wie - uparł się Aleks i z nagłą dumą dodał: - Moja mama wszystko wie. I skąd się
bierze deszcz i co mówią do siebie ptaki, i gdzie słonko chodzi spać, i w ogóle wszystko. I zawsze
wie, kiedy Nela albo tata, albo ja mamy zamiar chorować i od razu zaczyna nas leczyć. I jak tata chce
coś przed nią ukryć, to też wie. I wie, jak ja coś zrobię złego.
- To jak ty tak wytsymujes? - zapytał ze współczuciem zaszokowany Daniel.
- Przyzwyczaiłem się - stwierdził Aleks filozoficznie, czym wywołał kolejny wybuch śmiechu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]