[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Urwała i szybko spuściła wzrok, uświadamiając sobie,
jaką sugestię zawierało to pytanie. %7łe też nie ugryzła się
zawczasu w język!
- Otóż to! - podchwycił David. - Niby dlaczego, według
ciebie, uznano mnie za głównego podejrzanego? Tylko że ona
nie miała pieniędzy. Jej rodzina prowadziła wystawny styl
życia i fortuna się rozeszła. Nie powiem, Sue - Ellen dostała
coś tam w spadku, i gdyby to rozsądnie zainwestowała,
miałaby przez resztę życia skromny dodatkowy przychód, ale
ją wychowano w przekonaniu, że musi mieć wszystko co
najlepsze, i od razu.
- Wszystko roztrwoniła? David uśmiechnął się ponuro.
- Co do centa - przytaknął. - To pewne, bo policja
podejrzewając, że zagarnąłem pieniądze i gdzieś je sprytnie
zadołowałem, przejrzała wszystkie jej rachunki, każdy zakup,
jakiego dokonała w ciągu kilku ostatnich lat przed
zaginięciem. Idąc za radą prawników zażądałem, żeby
sprawdzono wszystkie wyciągi z jej karty kredytowej,
wszystkie paragony ze sklepów. Okazało się, że przepuściła
cały spadek!
- To cudownie! - Rowena rozpromieniła się. - Z tego
wynika, że nie miałeś motywu jej mordować.
- Owszem, wynikałoby, gdybym tylko potrafił
udowodnić, że o tym wiedziałem! Zresztą małżonkowie
mordują się codziennie, a motywem tych zbrodni rzadko
bywają pieniądze.
Jego gnębił nie tyle powód, dla którego zamordowano Sue
- Ellen, co pytanie, gdzie znajdował się kufer, kiedy przed
czterema laty policja przeszukiwała farmę. Bo na pewne
zaglądali do szopy. Gdyby kufer tam był, otworzyliby go
przecież. A więc kto go tam pózniej podrzucił? Kiedy i po co
to zrobił?
Dalszą rozmowę przerwał im dzwonek u drzwi, Rowena
wyszła do poczekalni i po chwili znowu zajrzała do gabinetu.
- Pani Robinson wpadła po wyniki badania krwi. Chyba
przyszły wczoraj.
David sięgnął po karty choroby pacjentów leżące na
biurku, by wyszukać tę właściwą.
- Witaj, Pat! - powiedział do starszej kobiety, którą
Rowena wpuściła do gabinetu. - Jak się miewasz?
- Dobrze - odparła, ale on wiedział, że Pat Robinson nie
należy do osób, które lubią narzekać na swoje dolegliwości.
Już dawno zauważył, że wśród zahartowanych wyspiarzy ze
świecą takich szukać.
- Lekarstwa, które ci zapisałem, nie wywołują nudności?
- Nie - odparła rzeczowo Pat Robinson.
- Wyniki badania krwi są dobre, ale, jak już ci
wyjaśniałem, to jeszcze nie dowód, że nie masz Parkinsona, a
tylko świadectwo, że nie cierpisz na żadną inną chorobę.
- To mam w końcu tego Parkinsona, czy nie? - spytała
konkretnie Pat.
- %7łeby postawić rzetelną diagnozę, trzeba by zrobić
tomografię komputerową. To takie specjalistyczne badanie,
dzięki któremu możemy zajrzeć do twojego mózgu i
stwierdzić, czy nie zachodzą w nim jakieś zmiany.
Pat kiwnęła głową, jakby wiedziała, o co chodzi.
- Znaczy, trzeba się będzie wybrać na kontynent - orzekła
tonem kogoś, kto mówi o wizycie u dentysty.
- Tak.
- A twoim zdaniem mam go, czy nie?
- Parkinsona? Sądząc po takich objawach, jak brak
mimiki twarzy i sztywnieniu karku, masz. Dlatego właśnie
zapisałem ci levodopę.
- Pomaga mi - zapewniła go Pat. - Lepiej teraz chodzę. A
przedtem, jak stanęłam, trudno mi było znowu ruszyć. I lepiej
mi idzie pisanie. Dawniej palce się mnie nie słuchały.
- Zaraz sprawdzimy. - To mówiąc, David upuścił na
podłogę osiem spinaczy do papieru. - Spróbuj je pozbierać.
Pat pochyliła się, zebrała wszystkie spinacze i położyła je
triumfalnie na biurku.
- Widzisz? Jak za starych dobrych czasów.
- Bardzo dobrze - pochwalił ją David. Wizyta dobiegała
końca. Chciał jeszcze przypomnieć pacjentce, by wychodząc,
umówiła się z Roweną na następną, kiedy Pat ni z tego, ni z
owego oznajmiła:
- A ten gość nie wrócił wczoraj wieczorem do motelu. No
ten, który tu przyjechał z twoją szwagierką.
David, choć zdążył się już oswoić z myślą, że na wyspie
wszyscy wszystko wiedzą, potrząsnął z niedowierzaniem
głową.
- Skąd wiesz?
- Bo zostawił w pokoju zapalone światło. Paliło się przez
całą noc. Widziałam ze swojego okna.
- Może boi się ciemności i śpi przy zapalonym świetle? -
podsunął David.
- I przy odsuniętych zasłonach? - odparowała Pat. - Nie
chce mi się wierzyć. W każdym razie rano go nie było.
Wiem, bo podeszłam pod motel i zajrzałam przez okno.
Aóżko było pościelone, tak jakby nikt w nim nie spał.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]