[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Było całkiem widno i krople deszczu błyszczały na chorych murach jak szczere łzy. Tynk
bezgłośnie odpadał ze ścian, a w niektórych miejscach prześwitywały napisy w języku he-
brajskim, umieszczone nad wąskimi wejściami do pomieszczeń, które kiedyś były pewnie
sklepami, ale teraz pokrywały je rozpadające się opatrunki z poszarzałych desek. Bruk poły-
skiwał bezmyślnie. Drzemały okna, a cisza oblepiała ściany.
Widziano, jak przeszedł na ulicę Krakowską i udał się w kierunku ratusza. Gdy był już
niedaleko, zatrzymał się nagle i szybko zawrócił. Prawdopodobnie zauważył plakaty przy
wejściu do teatru eref.
Skręcił w ulicę Skałeczną i na chwilę zatrzymał się obok domu, naprzeciwko kościoła
Zwiętej Katarzyny. Dwa razy zawołał w kierunku okien tego domu imię Marek, a potem po-
szedł dalej, w kierunku kościoła na Skałce. Przed samym kościołem, przechodząc koło bramy
szóstego liceum ogólnokształcącego, splunął na tę bramę. Przyczyny tego wybryku nie są
znane. Potem przeszedł przez mur i znalazł się na dziedzińcu kościoła. Nie wiadomo, dlacze-
go akurat tam, ale przypuszcza się, że powód był następujący: w wymienionym kościele jest
pochowany artysta Wyspiański Stanisław, a kilkakrotnie słyszano, jak pozytywnie wypowia-
dał się na jego temat.
Usiadł na murze fontanny, która teraz jest nieczynna, i wypalił dwa papierosy. Prawdopo-
dobnie o czymś myślał, bo był zamyślony. Potem obszedł kościół dokoła i furtką, która była
otwarta, wydostał się nad Wisłę.
Usiadł na ławce i z zielonej torby wyciągnął butelkę z resztą wódki stołowej. Wtedy zbli-
żyła się do niego jakaś dziewczyna, która kręciła się już od dwóch godzin nad rzeką i spra-
wiała wrażenie nienormalnej. On bez słowa wyciągnął do rej rękę z butelką, ale odmówiła.
Przysiadła na chwilę na ławce, ale zaraz wstała, potem znów siadła, wstała, chodziła koło tej
ławki i mówiła bardzo gorączkowym głosem. Oczy błyszczały jej nienaturalnie, a zrenice
miała powiększone.
 ...na grotowskim, no i te staże, byłam, dziewięć dni byłam, góra, takie działania; ja
działałam z jednym leszkiem; pokój kontemplacyjny i tam kontemplowaliśmy  oczywiście
17
chodziło się tam boso; białe prześcieradło, paru ludzi pięknie się otworzyło, jak w komunie;
góra, znowu tam pojadę, z jednym leszkiem kontemplowaliśmy; białe prześcieradło, oczywi-
ście boso  zauważono, jak on zerwał się nagle i zaczął uciekać wzdłuż rzeki, oglądając się
kilkakrotnie z przerażeniem; dziewczyna prawdopodobnie nie zauważyła tego, bo dalej mó-
wiła, chodząc koło ławki.
Wolno wspinałem się pod górę; dla ułatwienia drogi tym, którzy jeszcze nie zakupili wo-
zów, czyli samochodów, zrobiono specjalne schodki; na szczycie jak krzyk protestu strzelała
w chmury wysmukła wieża z radarami czy czymś takim; zatrzymałem się na chwilę, by za-
palić papierosa  wezwanie na kolegium zaszeleściło przymilnie; odwróciłem się i znowu
ogarnął mnie strach, jak tyle razy, kiedy schodziłem tędy o zmroku; u stóp leżało prawdopo-
dobnie miasto, ale było niewidoczne  nieckę wypełniały dymy, które rosły jak chore ciasto, i
tylko nad kłębiącą się powierzchnią sterczały czubki wież kościelnych, wieńczonych błogo-
sławieństwem krzyży; dziesiątki razy schodziłem tędy o zmroku, by pogrążyć się w mieście,
by zamienić się jak wszyscy w kawałek schorowanego muru, cegłę czy strzęp człowieka.
Obraz rozbrzmiewał pod nogami. Odwróciłem się i po kilku stopniach, tych najważniej-
szych  po ich pokonaniu, znalazłem się na rozległym betonowym tarasie, rojącym się od
trabantów i syren. Była też jedna pluskiew, czyli mały fiat.
Minąłem restaurację, w której pewien poeta postanowił kiedyś przepić krwawo zarobione
stypendium; gdy stół jego i zaproszonych gości porósł żytem, z galerii umieszczonej pod su-
fitem runął na ten stół jakiś nieprzytomny danciszowicz, zasypiając natychmiast wśród
szczątków dobra, tłuczonego szkła i przerażonych poetów. Na podstawie tego faktu powstał
pózniej poemat liryczny o ciekawym problemie prawnym, wynikłym podczas płacenia ra-
chunku. Minąłem tę restaurację i doszedłem do najgłówniejszego budynku.
Przed wejściem na schody rozespany strażnik kłócił się z rozgorączkowaną kobietą, która
za wszelką cenę chciała się wedrzeć na górę i teraz tłumaczyła mu łamiącym się głosem, mój
mąż miał dwa cele w życiu. %7łeby załatwić grobowiec i telefon. I umarł. I nie załatwił ani jed-
nego, ani drugiego. I umarł. Ja muszę prosić o interwencję, bo inaczej, to nie ma sprawiedli-
wości. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jagu93.xlx.pl
  •