[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zabłąkanym, zestarzałym, którzy nic nie rozumieją - smutno potrząsnął głową - chyba za dużo
nie pomógł. Raczej odwrotnie.
Hitler mógłby ich potem prześladować - powiedział sobie - tym bardziej...
Potem dodał:
- Muszę wymyślić coś innego.
Potem musnęła go myśl o obrączce ślubnej, którą zostawił w domu, u swojego
ciemnowłosego anioła, który był jakiś smutny i nieswój, i zaczął biec. Za wieżą na
skrzyżowaniu, gdzie jezdziły tramwaje i samochody, spotkał jakąś młodą różanolicą
dziewczynę w czarnej sukni, wspartą na młodzieńcu. Zauważył ją tylko w przelocie, potem
biegł dalej i spotkał jakąś starszą kobietę w okularach, ona chyba mieszkała gdzieś tu w
pobliżu, bo niosła piwo w dzbanku... Potem, za skrzyżowaniem, natknął się na jakiegoś
starszego grubego człowieczka w białym kołnierzyku z czerwoną muszką, palcami jednej ręki
liczył jakieś karteczki, drugą rękę miał zaciśniętą w pięść...
Biegł dalej, ale na jednej ulicy, przed rogiem, zwolnił na moment, pod latarnią stała
jakaś piękność.
Zauważył, że jest jasnowłosa, usłyszał, jak mówi do kogoś, kogo zle widział: Ktoś pije
z sodą, ktoś z lodem... Potem znowu przypomniał sobie o Kasynie i zaczął biec tak szybko,
jak tylko pozwalały mu na to poodrywane podeszwy.
11
A po tygodniu, po kolacji w ratuszu żydowskim, przyszedł piętnastego marca, a z nim
wszystko, co się tego dnia zdarzyło i od tego dnia zaczęło dziać, siły zbrojne Rzeszy
wtargnęły do kraju. Wódz przyjechał do Pragi, flaga Rzeszy załopotała nad Zamkiem
Praskim, domami, a może i nad krematorium... a pan Karl Kopfrkingl... Pan Kopfrkingl,
którego właśnie nie było w miejscu pracy, stawał na praskich ulicach i przyglądał się armii,
czytał niemieckie szyldy nad sklepami, może zaszedł i na targ Owocowy przeczytać sobie
szyld nad zakładem introligatorskim pana Kadnera i na Niekazankę przeczytać szyld nad
zakładem oprawy obrazów pana Pustego, na pewno często zachodził na ulicę Różaną, by
przynajmniej patrząc z przeciwległego chodnika, nacieszyć się białym marmurowym
wejściem do Kasyna z trzema schodami, które przypominało mu willę bogacza czy
szczególnie uroczystą salę obrzędową albo też pałac porywających zagadek, taką srebrną
szkatułę...
A pózniej, w kwietniu, gdzieś blisko urodzin Wodza, dostąpił wreszcie zaszczytu
otrzymania zaproszenia do Kasyna.
W pełnej przepychu sali, z dywanami, żyrandolami, lustrami i obrazami siedział z
przyjacielem, Wilhelmem Reinkem, czołowym funkcjonariuszem praskiego
Sicherheitsdienstu, i jego żoną Erną, która miała wypielęgnowaną głowę i duże kolczyki, a
także z oficerami i funkcjonariuszami, i nie tylko z nimi. Były tam znakomite kelnerki,
barmanki i damy, płowowłose piękności. Pan Kopfrkingl był zachwycony ich urodą,
przystępnością i elegancją, zachwycony wszystkim, co widział i słyszał, i tym, co jadł, i...
- Nie, dziękuję, ale pić jednak nie będę - uśmiechnął się do panów i dam przy stole -
jestem abstynentem. Nawet nie palę. Willi i Erna wiedzą o tym. %7łałuję pana Bogacza z naszej
kamienicy, to alkoholik, jego syn Wojciech może to po nim odziedziczyć, to jest
zwyrodnienie. Tacy słabi ludzie są ciężarem, do walki o jutro nie mogą być przydatni.
Oczywiście tutaj to co innego - powiedział szybko i wskazał kieliszki na stole - to nie jest
żaden alkoholizm. A poza tym, nie powinniśmy nikogo zbytecznie podejrzewać i osądzać,
sami mamy dość własnych wad. Lustra i obrazy są tu piękne - uśmiechnął się - jest to,
powiedziałbym, raj. W przyszłym szczęśliwym sprawiedliwym porządku cały świat powinien
tak wyglądać - uśmiechnął się i w końcu utkwił wzrok w jasnowłosych pięknościach.
- Jest to w naszej mocy - uśmiechnął się Willi - w naszej mocy, jeżeli wszyscy
spełnimy swój obowiązek. Zależy od każdego z nas - powtórzył - od każdego z nas, by ze
świata zniknęły wojny, bieda, głód, rozbite rodziny, zniszczone małżeństwa, jak mówisz...
wyzysk, cierpienie - uśmiechnął się Willi - dlaczego nie miałoby to być możliwe w tym
ziemskim żywocie, dlaczego dopiero w życiu wiecznym... czy ty widzisz, by ktoś tu teraz
cierpiał... - Willi rozłożył ręce i spojrzał na blondynki, które zaczęły się śmiać, pani Erna
także się roześmiała - widzisz, nikt tu nie cierpi, a jeżeli jest to możliwe teraz i tutaj, w
niemieckim Kasynie w Pradze, dlaczego nie byłoby to możliwe na trwałe gdziekolwiek
indziej, w Warszawie, Budapeszcie, Paryżu, Brukseli, Londynie, Nowym Jorku... ale to Wódz
musi wywalczyć. Dopiero wtedy będzie tak wszędzie, i nawet konie nie będą cierpiały... -
Willi pochylił się do przyjaciela i zaśmiał się - siły zbrojne Rzeszy - zaśmiał się - nie
potrzebują koni jak armia austriacka podczas pierwszej wojny, siły zbrojne Rzeszy są
zmechanizowane, zautomatyzowane... Ale mamy wrogów, mein lieber Karl - rzekł Willi. -
Każde wielkie dzieło rodzi się wśród oporu wrogów - rzekł Willi - z tym trzeba się liczyć.
Ludzie są tylko ludzmi, a nie aniołami, a zło, jak mówisz, czynią ludzie... Wódz zlikwidował
jeden bastion wojny, tę byłą republikę, ale to nie znaczy, że nie ma tu już szkodników.
%7łebyśmy mogli już spocząć na laurach.
%7łe moglibyśmy spokojnie zamknąć oczy i spać. Szkodniki mogą się ukrywać we
wszystkich warstwach, mogą to być naukowcy, artyści, pisarze... mogą to być też zwykłe
sprzątaczki, mechanicy, ale także kupcy i dyrektorzy, ludzie, którzy podżegali, podżegają i
będą podżegać... są niebezpieczni, dopóki o nich nie wiemy, nie możemy ich przesunąć na
inne miejsce pracy, zarejestrować, obserwować... dopuścilibyśmy się zbrodni na naszym
narodzie niemieckim i ludzkości, gdybyśmy bezczynnie siedzieli i przyglądali się ich dziełu
zniszczenia... u was, w krematorium, jesteś naszym jedynym człowiekiem, jedynym
Niemcem, jedynym nosicielem kultury i jedynym przedstawicielem nowego porządku, teraz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jagu93.xlx.pl
  •