[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Masz babo placek! Tam wujaszek czeka na wodę, żeby ugotować zupę filozofów, mnie zaschło w
gardle od pragnienia, a tu znalazłem się nieoczekiwanie w potrzasku! Chwilowo nie wiedziałem, co
się ze mną dzieje. Kto i czego ode mnie chce? Prócz brezentowego wiaderka na wodę nic przecież
nie miałem. Może jeszcze trochę honoru i godności osobistej.
Nagle przypomniałem sobie mamuta. Ostatni krzyk mody motoryzacyjnej! A nuż chcą nam porwać
nasz wehikuł? Mnie zwiążą, wujaszka uderzą czymś twardym w jego mądrą głowę, a potem wyrwą
mu kluczyk od startera, wsiądą w mamuta i prysną... Wyobraziłem sobie minę wujaszka, gdy się
ocknie i już nigdy nie ujrzy ukochanego wozu.
A więc czarnogórscy gangsterzy?
- Ratunku! - zawołałem, lecz głos utknął mi w gardle. Czekałem, kiedy nastąpi koniec. Zrobiło mi
się smutno. To po to przejechałem ponad dwa tysiące kilometrów, ażeby tu na czarnogórskiej
riwierze zginąć marnie z rąk kilku nieznanych mi opryszków?
Nie wiedziałem, co robić, więc nic nie robiłem, tylko czekałem. Na szczęście nie musiałem
czekać długo. Oprawcy wzięli mnie pod ramiona i wydając dzikie okrzyki prowadzili w
niewiadomym kierunku. Po dzwiękach, które docierały do moich uszu poprzez grubą płachtę,
zrozumiałem, że krzyczą po serbsku. Oni krzyczeli po serbsku, ja zaś milczałem po polsku i tak
doszliśmy, nie wiadomo dokąd i gdzie.
Najczarniejsze myśli chodziły mi po głowie, bo w takich wypadkach zawsze chodzą. Mogą mnie
zrzucić ze skały do morza na pożarcie rekinom... Nie zostanie po mnie ani kosteczka i milicja nie
będzie mogła nawet prowadzić śledztwa, bo i kogo wezmą na przesłuchanie? Mogą również zakopać
mnie w ogrodzie pod drzewem oliwkowym. Będzie przynajmniej chłodniej. Licho wie zresztą, co
takim gangsterom strzeli do głowy. W najlepszym przypadku zażądają od rodziców okupu i ojciec
będzie musiał sprzedać telewizor albo elektryczną maszynkę do golenia.
Na szczęście ojciec nie musiał się rujnować. Po chwili bowiem okazało się, że to nie żadni
gangsterzy, tylko czerwono skorzy wojownicy. Gdy przywiązali mnie do drzewa i zdarli z głowy
płachtę, zobaczyłem czterech opalonych na czekoladowo chłopców. Wzrok mieli dziki, w oczach
paliła im się żądza krwi, na głowach chwiały się pióropusze z indyczych piór, a w dłoniach dzierżyli
tomahawki i dzidy.
Zdziwiło mnie tylko, dlaczego mówią po serbsku, skoro powinni posługiwać się szlachetną
mową Sjuksów, Delawarów lub Czarnych Stóp.
Jeden z nich, rosły, barczysty, z twarzą pomalowaną w białe kreski, podszedł do mnie dostojnym
krokiem i zawołał:
- Złapaliśmy cię, cuchnący kojocie!
Rozumiałem każde słowo, zwłaszcza słowo  kojot , tak chętnie używane przez Indian z
bezkresnych prerii Minnesoty.
- Nie wygłupiajcie się! - powiedziałem. Idę do tego domu po wodę. Wtedy wysunął się krępy
blondynek z zadartym nosem i z szramą na czole.
Zamachnął się tomahawkiem i byłby mi jednym ciosem rozpłatał czaszkę, gdybym nie zrobił
uniku.
- Zatruwa nam zródła - oskarżył mnie nikczemnie. - Nie miejcie dla niego litości!
Szlachetny wojownik z twarzą pomalowaną w białe kreski zadumał się.
- Z jakiego pochodzisz plemienia? - zapytał.
- Ja z Polski - odparłem. - Puśćcie mnie, bo mój wujek kona z pragnienia.
- Zedrzemy z twojego łba skalp i rzucimy go psom na pożarcie! - palnął ten niski.
- Wysłali go nasi wrogowie - dodał trzeci. - Chciał podsłuchiwać i wydrzeć nam tajemnicę.
Szlachetny Indianin spojrzał na mnie groznie.
- Mów prawdę!
- Jak babcię kocham, jestem z Warszawy!
- On kłamie. Zedrzeć z niego skórę pasami, a potem podpalić stos. Niech skwierczy na wolnym
ogniu.
Masz babo placek! Wyobraziłem sobie, jak ze mnie drą pasy, a potem jak ślicznie skwierczę na
wolnym ogniu. Aadnie bym wyglądał!
Chwilowo jednak nie wyglądałem, bo nagle z krzaków wyskoczył jeszcze jeden czerwonoskóry [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jagu93.xlx.pl
  •