[ Pobierz całość w formacie PDF ]
go paskudnie boleć, gdy je zerwałam. Dziwne, że potrafiła się tak
mocno związać przed ukończeniem Przemiany.
- To jeszcze jeden dowód jej mocy! prychnęła Neferet.- Nawet
jeśli dała się tak łatwo wyprowadzić na manowce w kwestii swego
wybrańca. I nie próbuj narzekać, że Skojarzyła się z tobą. Oboje
wiemy, że to wzmocniło twoja przyjemność z seksu.
- Cóż, mogę ci jedynie powiedzieć, że było mi cholernie nie na
rękę, iż tak szybko przysłałaś szlachetnego Eryczka po jego
dziewczynę. Nie mogłaś mi dać paru minut więcej na dokończenie?
- Mogę ci dać, ile tylko zechcesz. Jeśli chodzi o ścisłość, mogę
wyjść dokładnie w tej chwili, żebyś mógł pójść do swojej małej suczki
i d o k o ń c z y ć.
Loren usiadł, pochylił się do przodu i złapał ją za nadgarstek.
- Chodz do mnie, kochanie. Wiesz, że tak naprawdę wcale jej nie
pragnę. Nie gniewaj się na mnie, złotko.
Bez trudu wyślizgnęła się z jego uścisku, ale była raczej
rozbawiona niż zła.
Nie gniewam się. Przeciwnie. Dzięki zerwaniu Skojarzenia z
tamtym chłopakiem Zoey stała się jeszcze bardziej samotna. Zresztą
twoje Skojarzenie z tą siksą przecież nie jest wieczne. Skończy się,
gdy ona przejdzie Przemianę. Lub gdy umrze dodała z cichym
śmiechem. A może wolałbyś, żeby się nie skończyło? Może
doszedłeś do wniosku, że wolisz młodość i naiwność niż mnie?
- Nigdy, kochana! Nigdy nie będę pragnął nikogo tak jak ciebie!
zapewnił. Zaraz ci to pokażę, najdroższa. Zaraz ci pokażę.
Szybko przesunął się na skraj łóżka i wziął ja w ramiona. Patrzyłam,
jak jego dłonie wędrują po jej ciele, tak samo jak niedawno
wędrowały po moim.
Zatkałam dłonią usta, by nie wybuchnąć szlochem.
Neferet obróciła się w jego ramionach, przywierając doń
plecami, a on nie przestawał jej pieścić. Była zwrócona twarzą do
drzwi, więc widziałam, że ma zamknięte oczy i rozchylona usta.
Jęczała z rozkoszy, powoli, niemal sennie otwierając oczy& i
spoglądając prosto na mnie.
Okręciłam się na pięcie, pędem zbiegłam ze schodów i
wybiegłam z budynku. Miałam ochotę biec przed siebie w
nieskończoność, znalezć się bardzo daleko, ale zawiodło mnie własne
ciało. Już po paru krokach poczułam straszne zmęczenie i zdołałam
dokuśtykać w cień jednego z wypielęgnowanych żywopłotów, gdzie
zgięłam się w pół i rzygałam jak kot.
Gdy wreszcie przestałam wymiotować i dławić się, ruszyłam
wolno przed siebie, ale mój umysł nie pracował jak leży: z szybkością
huraganu uderzyły we mnie straszne, dezorientujące myśli, a może
raczej uczucia, które tak naprawdę sprowadzały się do wspólnego
mianownika. Był nim ból.
Właśnie on pozwolił mi zrozumieć, że Erik miał rację, choć nie
docenił Lorena. Myślał, ze chodzi mu tylko o seks. Tymczasem
prawda była taka, że Loren nawet mnie nie pożądał. Wykorzystał
mnie jedynie dlatego, że kazała mu to zrobić kobieta, na której mu
zależało. Nie byłam dla niego nawet obiektem rozkoszy, a wyłącznie
przeszkodą. Dotykał mnie i mówił mi te wszystkie rzeczy, piękne
rzeczy, po prostu dlatego, że odgrywał rolę powierzoną mu przez
Neferet, a ja znaczyłam dla niego miej niż zero.
Dusząc w sobie szloch, uniosłam ręce, wyrwałam z bose z uszu
diamentowe wkrętki i z krzykiem odrzuciłam je w dal.
- Do diabła, Zoey. Jeśli miałaś dość tych diamentów, mogłaś coś
powiedzieć. Mam kilka pereł, które świetnie by pasowały do tego
debilnego naszyjnika z bałwanem od Erika. Zamieniłabym się z tobą.
Odwróciła się z wolna, bojąc się, że jeśli zrobię to zbyt szybko,
moje ciało rozleci się na kawałki. Afrodyta nadeszła od strony
chodnika prowadzącego do jadalni. W jednej ręce trzymała jakiś
dziwny owoc, a w drugiej butelkę corony.
- Co tak patrzysz? Lubię mango żachnęła się. W internacie
nigdy ich nie ma, ale w lodówce u wampów są. Myślisz, że zauważą
brak jednego? Milczałam, więc po chwili kontynuowała: - Dobra,
dobra, wiem, że piwo jest banalne i pozerskie, ale też je lubię. Tylko
please, bądz tak dobra i nie mów nic mojej starej. Dostałaby szału.
Dopiero wtedy przyjrzała mi się lepiej i zrobiła wielkie oczy. Kurde,
Zoey! Jak ty wyglądasz! Masakra! Stało się coś?
- Nic. Daj mi spokój wychrypiałam, ledwie rozpoznając
własny głos.
- Dobra, spoko. Idz w swoją stronę, a ja w swoją mruknęła i
oddaliła się niemal biegiem.
Zostałam sama. Wszyscy mnie opuszczali, tak jak przewidziała
Neferet. I zasłużyłam na to. Zadałam Heathowi potworny ból.
Zraniłam Erika. Oddałam cnotę w zamian za kłamstwa. Jak to ujął
Loren? Poświęciłam prawdziwa miłość i złożyłam cnotę na ołtarzu
boga oszustwa i hormonów ? Nic dziwnego, że zdobił tytuł Mistrza
Poezji. Zdecydowanie był mistrzem słowa.
Ruszyłam biegiem, nie wiedząc, dokąd biegnę, wiedząc jedynie,
że muszę uciekać, pędzić na oślep przed siebie, inaczej mój umysł
eksploduje. Zatrzymałam się, dopiero gdy zabrakło mi tchu. Dyszałam
ciężko oparta o korę starego dębu.
- Zoey? To ty?
Podniosłam wzrok i zamrugałam, żeby trochę rozwiać mgiełkę
cierpienia. To był Darius, ten młody przystojny wojownik olbrzym.
Stał na szczycie otaczającego szkołę szerokiego muru, przyglądając
mi się z zaciekawieniem.
- Czy wszystko dobrze? zapytał w ten dziwaczny, staromodny
sposób, w jaki wysławiali się wojownicy.
- Tak wykrztusiłam. Po prostu miałam ochotę na spacer.
- Nie spacerowałaś zauważył logicznie.
- Chodzi mi o to, że chciałam się przewietrzyć. Spojrzałam mu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]