[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mi się skanalizować tę zwierzęcą energię w książce. - Zaśmiała się. Jej żółte zęby wyglądały
tak, jakby pomalowała je kredką. - Niektóre fragmenty są dosłownie radioaktywne.
%7łebrak zamienia się w księcia. Mówiąc banalnie, dostałem koroną po łbie.
Dan wrzucił do ust kanapkę z ogórkiem. Gryzł gwałtownie, nawet nie czując smaku.
Powinien wrócić do domu i pisać pamiętnik. Powinien zająć się swoją dziewczyną. Powinien
uciekać z przerażeniem przed tą nienormalną, żółtozębą, napaloną laską. Ale prawda była
taka, że on też był napalony. Stracił dziewictwo już dwa razy i nie mógł się doczekać trzecie-
go. I czwartego...
- Chodz - kusiła Mystery, łapiąc go dłonią o żółtych paznokciach. - Załatwię nam po-
kój na rachunek Rusty.
Dan wziął notatnik i ruszył za nią do recepcji. Niech będzie przeklęta poezja! Nie
mógł się powstrzymać, żeby nie przeczytać następnego rozdziału tej historii.
L jak luby
Jenny nie miała pewności, czy L, który przysłał jej wiadomość w walentynki, to rze-
czywiście chłopak z Bendela. To mógłby być jakiś świr albo nawet obleśny, zboczony facet,
ale w głębi duszy już była w nim zakochana. Czuła się jak dziewczyna z bajki zadurzona w
mężczyznie w masce. Zamierzała jezdzić autobusem tak długo, aż spotka go twarzą w twarz.
W poniedziałek i wtorek siedziała w autobusie do siódmej wieczór, ale bez skutku. W Zrodę
wzięła z sobą Elise.
- Nie rozumiem. Dlaczego znowu jedziemy? - zapytała; Elise. Skończyła już pracę do-
mową i gapiła się przez okno nad ramieniem Jenny, znudzona do bólu.
- Mówiłam ci. Zostawiłam dziś rano w tym autobusie moją ulubioną czapkę i jeśli
będę jezdzić na tej linii, na pewno ją znajdę - skłamała Jenny.
- Pewnie ktoś ją zabrał - przekonywała Elise. - Tę ładną, puchatą, z czerwonej włócz-
ki? Na pewno ktoś ją zabrał.
Kobieta w średnim wieku ze spuchniętymi kostkami i w niemodnym płaszczu, która
czytała Wall Street Journal , spiorunowała je wzrokiem. Dorośli zawsze tak robią, gdy na-
stolatki odzywają się w miejscu publicznym. Jakby mówiła: Możecie wyłączyć dzwięk?
Cóż, bardzo przepraszamy.
- Tylko ten jeden raz i wracamy do domu - obiecała Jenny, chociaż mówiła lak już
dwa autobusy wcześniej.
Elise położyła dłoń na jej kolanie w czarnych rajstopach i zostawiła ją tak.
- Nic nie szkodzi. W domu i tak nie mam nic do roboty. Jenny poczekała, aż Elise za-
bierze dłoń.
- Co robisz? - szepnęła dość głośno.
- O co ci chodzi?
- O twoją rękę.
- W książce pisali, żeby okazywać uczucia delikatnym dotykiem - oznajmiła Elise.
- Ale ja tego nie chcę. A poza tym siedzimy w autobusie - syknęła Jenny, odpychając
dłoń Elise. Ostatnia rzecz, której chciała, to żeby L zobaczył, jak dotykają się z Elise. Boże!
Jakie to żenujące.
- A co w tym złego?! - wykrzyknęła Elise, popychając Jenny akurat w chwili, gdy au-
tobus gwałtownie skręcił na wyboju. Jenny spadła z siedzenia na podłogę i wylądowała tył-
kiem na butach osoby siedzącej obok.
Zamknęła oczy, zbyt przerażona, żeby je otworzyć. Jeśli jej tajemniczy wielbiciel pa-
trzył teraz, więcej już do niej nie napisze. Autobus podskoczył na kolejnym wyboju, kiedy pę-
dził przez park, i piersi Jenny podskoczyły bezlitośnie. Jakby już nie przeszła dość upokorzeń.
- Trzymaj. - Ktoś złapał ją za rękę.
- Odpieprz się - mruknęła Jenny, całkowicie upokorzona.
Odepchnęła pomocną dłoń i jakoś wstała. Pochylał się nad nią blondyn. Wysoki. Z
ładnym nosem. O piwnych oczach z jasnymi rzęsami. To on! Chłopak z Bendela!
- Nic ci nie jest? - zapytał. - Na końcu jest wolne siedzenie. Usiądziesz? - Chwycił ją
za rękę i pociągnął przez tłum.
Jenny wsunęła się na twarde, wąskie siedzenie i z bijącym sercem spojrzała na chłopa-
ka. Wyglądał na jakieś szesnaście lal i był idealny, po prostu idealny.
- Ty jesteś L? - ledwo z siebie wydusiła.
Uśmiechnął się nieśmiało. Jeden z przednich zębów miał lekko ukruszony. To było
niesamowicie słodkie.
- Tak, ja, Leo - odpowiedział.
Leo. No jasne.
- Ja jestem Jennifer! - prawie wykrzyknęła Jenny, tak była podekscytowana.
- Jennifer - powtórzył Leo, jakby to był najbardziej niezwykłe i najpiękniejsze imię na
świecie.
Elise podniosła głowę nad tłumem typowym dla godzin szczytu i mrużąc niebieskie
oczy, spojrzała na Jenny.
- Ej, przepraszam, że cię pchnęłam. Nic ci nie jest?
Leo uśmiechnął się uroczo, błyskając słodko ukruszonym zębem. Zupełnie jakby
chciał powiedzieć, że wszyscy przyjaciele Jenny są jego przyjaciółmi. W pierwszym odruchu
Jenny miała ochotę warknąć do Elise, żeby spływała, bo wtedy mogliby się z Leo poznać w
spokoju. Ale nie chciała, by Leo uznał ją za wredną jędzę. Facet siedzący obok niej wstał,
więc Jenny poklepała siedzenie.
- Siadaj.
Elise puściła poręcz i opadła na siedzenie.
- Cześć - powiedziała, zerkając na Leo. Stuknęła Jenny w kolano, gdy w końcu go po-
znała. - Cześć.
- Elise, to Leo, Leo, to Elise - przedstawiła ich Jenny słodkim głosem. Autobus zatrzy-
mał się gwałtownie i Leo złapał ją za ramię, żeby nie stracić równowagi. O Boże! Dotknął
mnie! Dotknął mnie!
Jenny czuła, że Elise patrzy na nich i próbuje się zorientować, co jest grane.
- Też chodzisz do Constance Billard? - zapytał ją Leo. Elise kiwnęła głowa, zupełnie
zmieszana. Nagle Jenny zrobiło jej się żal Objęła ją ramieniem i uśmiechnęła się do Leo.
- Jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami.
Elise zachichotała i oparła głowę na ramieniu koleżanki.
- Chyba znalazłaś swoją czapkę - szepnęła cicho.
- Aha - odparła za śmiechem Jenny, z ulgą widząc, że Elise jest dość wyluzowana, by
nie zadawać zbyt wielu pytań. Kiedy będą same, wszystko jej wytłumaczy, jak to powinno
być między najlepszymi przyjaciółkami. Podniosła wzrok na cudnie wyrzezbioną twarz Leo,
idealną do sportretowania. Prawie zemdlała, gdy znowu uśmiechnął się nieśmiało.
- Wiedziałam, że nie możesz się nazywać Lance.
V rezygnuje z szansy filmowania rozkładających się ryb!
- Cieszę się, że znalazłaś czas i wpadłaś - powiedział w środę po południu Ken Mogul.
Vanessa siadła obok niego w loży w Chippies, nowej kafejce w Williamsburgu przy ulicy, na
której mieszkała. Pchnął w jej stronę parujący kubek cappuccino. - Zamówiłem dla nas oboj-
ga. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.
Vanessa usiadła w czarnej parce i zacisnęła obie dłonie na kubku. Dmuchnęła na gorą-
cą pianę z mleka.
- Dzięki za wkręcenie mnie na ten pokaz - powiedziała. - To był prawdziwy czad. -
Skrzywiła się. To, co właśnie powiedziała do Kena Mogula, zabrzmiało fatalnie. Zupełnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]