[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Położyła mu palce na ustach nakazując milczenie,
— Wiem, że ona miała miejsce, Walt. Jednak w pewnym sensie masz rację.
Zasadniczo twoje nastawienie jest właściwe. Powinniśmy wykorzystać to maksy-
malnie. Mamy mało czasu, tylko tyle, ile. . . przynajmniej tak mi się wydaje.
Uśmiechnęła się blado.
34
— Więc jedź tak szybko, jak możesz. Chcę zobaczyć ocean.
Po chwili znaleźli się na parkingu przy skraju plaży.
— Będzie coraz goręcej — stwierdziła trzeźwo Pat. — Z każdym dniem.
Prawda? Aż w końcu stanie się to nie do zniesienia.
Ściągnęła sweter i uniósłszy się nieco w fotelu, zdołała zdjąć dżinsy.
— Jednak my tego nie dożyjemy. Minie jeszcze z pięćdziesiąt lat, zanim nie
będzie można wyjść w południe z domu. Kiedy, jak to się mówi, psa nie będzie
można wypędzić. Jeszcze nie jest tak źle.
Otworzyła drzwi i wyszła na zewnątrz ubrana w strój kąpielowy. I nie myliła
się; trzeba było jej wierzyć na słowo, że miała go na sobie. Strój spełniał wszelkie
oczekiwania ich obojga.
Pomaszerowali razem po mokrym, ubitym piasku, oglądając meduzy, muszle
i kamyki wyrzucone na brzeg przez fale.
— Który mamy rok? — zapytała nagle Pat przystając.
Wiatr rozwiewał jej rozpuszczone włosy. Unosiły się jak złoty puch, czyste
i długie, każde pasmo oddzielnie.
— No, zdaje się, że. . . — zaczął, lecz nie mógł sobie przypomnieć. — Niech
to diabli.
— To nieważne.
Wzięła go pod rękę i szła dalej, małymi kroczkami.
— Patrz, tam, za tymi skałami, jest nasza samotnia — zawołała i zwiększyła
tempo. Jej długie, zgrabne nogi walczyły z wiatrem, piaskiem i znajomym cięża-
rem starego, dawno utraconego świata. — Ja jestem. . . jak jej na imię? Fran? —
zapytała nagle.
Weszła między skały. Spieniona woda otoczyła jej stopy i kostki. Odskoczyła
ze śmiechem, drżąc od nagłego chłodu.
— Czy też jestem Patrycją Christensen? — Obiema rękami przygładziła wło-
sy. — Są jasne, więc muszę być Pat. Perky Pat.
Zniknęła za skałami. Szybko poszedł w jej ślady.
— Kiedyś byłam Fran — rzuciła przez ramię — ale to teraz nie ma znacze-
nia. Przedtem mogłam być kimkolwiek. Fran, Helen czy Mary. Teraz to nie ma
znaczenia, prawda?
— Nie — zaprzeczył doganiając ją. Dysząc, powiedział: — To ważne, że byłaś
Fran. Zasadniczo.
— Zasadniczo.
Rzuciła się na piasek i leżała podparta na łokciu ryjąc w piasku, za pomocą ka-
wałka czarnej skały, długie, głębokie krechy. Po chwili odrzuciła kamień i usiadła
spoglądając na ocean.
— Jednak wszystko tu. . . to Pat.
Położyła dłonie na piersiach i apatycznie uniosła je w górę z wyrazem lekkie-
go zdziwienia na twarzy.
35
— One — stwierdziła — należą do Pat. Nie do mnie. Moje są mniejsze, pa-
miętam.
W milczeniu usiadł przy niej.
— Jesteśmy tu — powiedziała w końcu — by robić to, czego nie możemy ro-
bić w baraku. Tam gdzie zostawiliśmy nasze mizerne ciała. Tak długo, jak będzie-
my mieć sprawne zestawy, to wszystko. . . — Urwała i gestem wskazała ocean, po
czym ponownie dotknęła piersi. W oczach miała niedowierzanie. — To nie może
się zestarzeć, prawda? Staliśmy się nieśmiertelni.
Położyła się na plecach na ciepłym piasku i zamknęła oczy zasłaniając twarz
ramieniem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]