[ Pobierz całość w formacie PDF ]
towarzystwie szefa. Dane zachowywał się dziwnie. Niepokoiła się bardziej ni\
zwykle.
Lassiter był na co dzień dość milczący. Jedynie podczas rozmów z klientami
o\ywiał się trochę. Przez całą drogę do Branntville w aucie panowała martwa cisza.
Pogrą\ona w zadumie Tess spoglądała w okno. Od czasu do czasu krzywiła się,
czując ból w ramieniu.
- To ju\ ranczo? - zapytała, gdy wyjechali z miasteczka i ujrzeli biały płot
okalający posiadłość a\ po horyzont.
Na bramie widniał znak farmy: stylizowana czarna ostroga. Dane o\ywił się
nieco i zaczął opowiadać Tess o zamo\nych rodzinach z sąsiedztwa. Było wśród nich
dwoje młodych ludzi, którzy wyraznie mieli się ku sobie.
- Pewnie wezmą ślub i połączą dwie fortuny. Oby \yli długo i szczęśliwie -
stwierdziła Tess.
- Są jeszcze bardzo młodzi. Poza tym mał\eństwo wcale nie gwarantuje
szczęścia - odparł z goryczą.
- Moim zdaniem ludzi decydujących się na trwały związek wiele musi łączyć.
- Na przykład? - zapytał zerkając na Tess.
- Wzajemny szacunek, podobne zainteresowania i doświadczenie \yciowe.
- A łó\ko?
- Bez tego nie byłoby potomstwa& - Tess poruszyła się niespokojnie i utkwiła
spojrzenie w przedniej szybie.
- Bywa, \e ludzie nie mogą mieć dzieci. Czy to znaczy, \e nie powinni razem
sypiać? - odrzekł ponuro Dane.
- Ale\ nie. - Tess oglądała własne dłonie. - Silne więzi erotyczne to dla wielu
osób rzecz całkiem naturalna.
- Tess& - Dane szukał odpowiednich słów. - Chyba nie masz pojęcia, na czym
polegają te sprawy.
- Tak sądzisz? - Tess spłonęła rumieńcem.
Zerknął na jej profil i krew zaczęła szybciej krą\yć w jego \yłach. Tess nie
miała pojęcia, jak to jest między kobietą i mę\czyzną. Przez niego nabawiła się owych
zahamowań. Skrzywdził ją i przestraszył. Szkoda, \e tak się stało. Gdyby potrafił
zdobyć się na odrobinę czułości& cudownie byłoby le\eć, trzymając w objęciach
śliczną kochankę i dzielić rozkosz jak tysiące innych par. Mięśnie Lassitera sprę\yły
się natychmiast pod wpływem tej wizji. Gdyby Tess nadal go kochała&
Stłumił jęk. Pochopnie odrzucił bezcenny dar. Có\ za ironia losu! Przed laty
narobił głupstw, gdy po niebezpiecznym postrzale odzyskiwał zdrowie. Trzeba było
kolejnego nieszczęścia, by uświadomił sobie bezsens własnego postępowania.
- Jesteśmy na ranczu.
Uśmiechnął się mimo woli. Zbli\ali się do obszernego parterowego budynku
wzniesionego z drewna i pomalowanego na biało. Otaczały go kwietne rabaty i
wysokie drzewa.
- Jak tu pięknie! - wykrzyknęła Tess.
- Posiadłość nale\ała do mojego dziadka - wyjaśnił Dane. - Zapisał mi ją w
testamencie.
- Cudowne miejsce - zachwycała się Tess. Ze wzruszenia brakło jej tchu. -
Jakie piękne rabaty! Idę o zakład, \e wiosną masz tu istny dywan z kwiatów.
- To zasługa Beryl. Wie, jak upiększyć otoczenie. Jeśli zechcesz, poka\e ci
cały ogród.
- Uwielbiam rośliny - wyznała Tess. - Nie mam ich gdzie uprawiać.
Zastawiłam doniczkami wszystkie parapety w moim mieszkaniu. Gdy mieszkałam u
babci, zajmowałam się ogrodem.
- Widzisz? Nic o tobie nie wiem. - Dane podjechał do schodów prowadzących
na werandę, wyłączył silnik i obrzucił Tess badawczym spojrzeniem. - Nie mam
pojęcia, kim naprawdę jesteś.
- Dlaczego miałoby cię to interesować? - odparła wymijająco. - Spójrz! To
Beryl, prawda? - Na schody wybiegła niska, siwowłosa kobieta.
- Zgadłaś.
- Nareszcie jesteś! - gderała starsza pani. - Jak zwykle spózniony. To ona? -
Beryl zmierzyła Tess taksującym spojrzeniem. - Blada i wychudzona, biedactwo.
Muszę ją odkarmić. Jak ramię, dziecinko? Wcią\ boli?
- Znacznie mniej ni\. przedtem. - Tess od razu poczuła się na farmie jak u
siebie w domu.
- Dość gadania - wtrącił Dane. - Trzeba zaprowadzić pacjentkę do pokoju.
Jeśli dłu\ej tu postoimy, na pewno się przeziębi.
- Wcale nie jest chłodno - stwierdziła Beryl. - Nim upłynie miesiąc, wszystko
tu zakwitnie!
Tess potrafiła sobie wyobrazić ten widok. Z \alem pomyślała, \e go nie
zobaczy, bo wkrótce wyjedzie. Pozwoliła, by Dane objął ją ramieniem i wprowadził
po schodach, ale napięła mięśnie, jakby zamierzała uciec.
- Nie bój się - mruknął, gdy Beryl ruszyła przodem, wskazując drogę do
jednego z pokoi gościnnych. - Nie mam złych zamiarów.
- Dane& - Tess zarumieniła się mimo woli. Jej zakłopotanie wprawiło
Lassitera w irytację.
- Przestań być taka spięta. Jesteś wśród przyjaciół.
- Siebie równie\ do nich zaliczasz? - odparła chłodno.
- Skończyłem trzydzieści cztery lata - mruknął, gdy szli korytarzem. - Nie
przyszło ci do głowy, \e mam dosyć samotności? Pamiętasz, jak powiedziałaś, \e
oboje jesteśmy osamotnieni. Nie mamy bliskich.
- Twierdziłeś, \e nikt ci nie jest potrzebny.
- Od czternastu lat jestem gliną. - Dane wzruszył ramionami. - Ludzie mego
pokroju z trudem zmieniają poglądy.
Na samą myśl o ryzykownym zajęciu Dane'a Tess ogarnął niepokój. Stanęli jej
przed oczyma handlarze narkotyków, których przyłapała na gorącym uczynku. Do tej
pory nie myślała o przestrogach Lassitera, który uświadomił jej, \e jest w sprawie
nielegalnej transakcji jedynym świadkiem.
- Co się stało? - wypytywał Dane.
- Przypomniałam sobie, jak zostałam ranna. Tamci mę\czyzni&
- Tu jesteś bezpieczna - oznajmił stanowczo. - Nic ci nie grozi.
- Jasne - odparła z wymuszonym uśmiechem.
Beryl pomogła gościowi rozpakować walizkę. Dane poszedł obejrzeć cielę,
które urodziło się po ich przyjezdzie. Zniknął na kilka godzin. W tym czasie Beryl i
Tess zdą\yły się zaprzyjaznić. Gdy ponownie zajrzał do gościnnego pokoju, Tess
ledwie go poznała.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]