[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kilka razy.
- Głos mu się załamał. - To moja wina. Powinienem
bardziej uważać. Widzicie, Angie nie była specjalnie bystra.
Gdy jakiś mężczyzna zwracał na nią uwagę, rzucała mu się w
ramiona. Wiedziałem o tym. - Potarł oczy dłońmi, po czym
wolno pokręcił głową. - Nie mogę uwierzyć, że nie
powiedziała mi o jego wizytach. Zawsze mi wszystko mówiła.
Pewnie czuła, że próbowałbym to przerwać.
- Dlaczego miałbyś to zrobić? Spojrzał na nią.
- Cody to był gość, z którym można się było zabawić. Ale
nie ktoś, z kim chętnie widziałoby się własną siostrę.
- Czyli Cody umawiał się z twoją siostrą na randki?
- Mówię tylko, że ona zaszła w ciążę. On jej wtedy
powiedział, że nie wierzy, że jest ojcem, i zostawił ją. - Po
policzku spłynęła mu łza. - Drań. To była dobra dziewczyna.
Ufna. Wierzyła, że każdy człowiek jest dobry. A kiedy ją tak
rzucił...
- Kolejna łza popłynęła śladem poprzedniej. - Wtedy
chyba za bardzo się wstydziła, żeby mi o wszystkim
opowiedzieć. Zadzwoniła do mnie jej koleżanka z pracy.
- Kiedy to było? - zapytał Des.
- Tego wieczora, kiedy graliśmy w pokera. Więc kiedy
przyszedł Cody, byłem wściekły jak wszyscy diabli. Tylko nie
chciałem nic mówić przy innych chłopakach. - Rozłożył ręce.
- Próbowałem ją chronić, tak jak zawsze, przez całe życie.
Załkał, a potem siłą woli zmusił się do spokoju. Otarł
twarz dłonią.
- Nieważne. Czekałem, aż skończy się poker.
Powiedziałem mu wtedy, żeby zachował się w stosunku do
Angie jak należy. Ten łajdak tylko się zaśmiał i poszedł się
jeszcze napić. - Azy znowu popłynęły. - Prawie nie spałem tej
nocy. Następnego ranka postanowiłem, że rzucę pracę na
B&B, przeniosę się tutaj i spróbuję pomóc Angie. A kolejna
rzecz to był telefon z policji z wiadomością, że ona popełniła
samobójstwo.
- Wtedy poszedłeś szukać Cody'ego?
- Zgadza się. - Mike otarł łzy i spojrzał na Kit. - Stałem
przed stajnią, kiedy się kłóciliście.
Pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Ale kiedy wyszłam, koło stajni był Tio.
- Ja byłem przy tylnym wejściu. Poczekałem, aż pani
wyszła, po czym wszedłem do środka i stanąłem przed nim.
Sprawy wymknęły się spod kontroli. Nawet nie wiem, kiedy
złapałem za łopatę i uderzyłem go w głowę.
- Czy to było śmiertelne uderzenie? - zapytał Des.
- To było jedyne uderzenie. Upadł. Mnie jednak nie
przyszło do głowy, że mogłem go zabić. Nie wiem, czemu. Po
prostu o tym nie pomyślałem. Może byłem zbyt zajęty
myślami o tym, co czeka mnie po przyjezdzie tutaj. -
Wzruszył ramionami.
- Ale podświadomie chyba wiedziałem. Tylko nie
chciałem poświęcać temu za dużo uwagi, wiecie?
Kit kiwnęła głową.
- Wiem.
- To wszystko. Cała historia.
- Jeszcze jedno. Co zrobiłeś z łopatą? Nie znaleziono jej.
- Nie wiem. Myślę, że gdzieś ją rzuciłem, nim wyszedłem
ze stajni.
- Gdzie? Znowu wzruszył ramionami.
- Nie zwróciłem na to uwagi. Des odchrząknął.
- Mike, czy powiesz szeryfowi wszystko to, co nam
powiedziałeś?
Mike pokiwał ponuro głową.
Kit ledwie opanowała ochotę wzięcia Mike'a w ramiona i
uspokojenia go. Dziwne, ale nie czuła do niego nic poza
współczuciem.
- Czy pojedziesz teraz z nami na ranczo? Z wyraznym
wysiłkiem wyrwał się z letargu, w jaki zapadł.
- Najpierw chciałbym skończyć pakowanie rzeczy Angie.
Nie ma tego wiele. Nie mam pojęcia, co zrobić z niektórymi
rzeczami. Ubrania chyba oddam.
- Pomogę ci - powiedziała odruchowo Kit. - Wybierzesz
to, co chciałbyś zatrzymać, a ja spakuję i schowam. Potem
zajmę się resztą rzeczy. Oddam je organizacji charytatywnej.
- Dobrze. - Zcisnął dłonie między kolanami i spuścił
głowę. - Panno Baron, przepraszam za kłopoty, jakie pani
przeze mnie miała. Nie chciałem.
- Wiem, Mike. Wiem.
Gdzie on dzisiaj jest?
Kit leżała otulona w kaszmirowy peniuar na swojej sofie
w salonie. W rogu paliła się mała lampa. Ogień trzaskał w
kominku.
Powinna być zadowolona. Skończyło się polowanie na
prawdziwego zabójcę. Mike'a aresztowano. Des był prawie
pewien, że z jego pomocą i gdy sąd usłyszy całą historię,
wyrok nie będzie surowy. A ona czuła jedynie dotkliwą
pustkę. Nigdy nie miała tak naprawdę Desa, a czuła się tak,
jakby go straciła.
Zawsze walczyła o swoją niezależność i była z niej
dumna. Nawet podczas tych dwóch nocy spędzonych z Desem
nie brała pod uwagę możliwości rezygnacji ze swojej
samodzielności.
Ale przyzwyczaiła się do jego ramion, do jego
towarzystwa, do jego nastrojów - dobrych i złych. Przywykła
do Desa. A teraz, na samą myśl o tym musiała przyznać, że
przyzwyczajenie to zdecydowanie za słabe słowo.
Uzależnienie lepiej oddawało stan jej uczuć.
- Cześć. Podskoczyła na dzwięk tego głębokiego,
miękkiego głosu.
Rozejrzała się dookoła.
- Des.
- Przepraszam - powiedział podchodząc do niej wolno. -
Nie chciałem cię przestraszyć.
- Nie przestraszyłeś. Ja tylko... myślałam o czymś
odległym. Co tu robisz?
Usiadł koło niej na sofie. Rozdzielała ich poduszka. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jagu93.xlx.pl
  •