[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- ChwileczkÄ™, Hillary - przerwaÅ‚ Bret, zapinajÄ…c ostat­
ni guzik koszuli.
- Ty siÄ™ nie wtrÄ…caj! - prychnęła, mierzÄ…c go gniew­
nym spojrzeniem. OdwróciÅ‚a siÄ™ do Charlene. - Nie je­
stem teraz w formie do dalszych dyskusji. Jeśli chcesz,
możemy porozmawiać pózniej.
- Nie mamy o czym. - Charlene odrzuciła w tył gło-
136 NORA ROBERTS
wę. - Ty jesteś dla mnie nikim. W końcu co Bret może
widzieć w takiej taniej dziewce jak ty?
- Powtórz to - cichy głos Hillary skrywał grozbę. -
Powtórz to jeszcze raz.
- Uspokój się, Hillary. - Bret poderwał się z miejsca,
objął ją w talii. - Opamiętaj się.
- Niezła z ciebie dzikuska - zjadliwie rzuciła Charlene.
- Dzikuska? Zaraz ci pokażę! - daremnie próbowała
uwolnić się z uścisku Breta.
- Uspokój się, Charlene - w głosie Breta zabrzmiała
grozna nuta. - Bo jak nie, to puszczÄ™ jÄ… na ciebie.
Trzymał wyrywającą się Hillary, póki nie opadła z sił.
- Puść mnie. Nic jej nie zrobię - wydusiła wreszcie.
- Niech ona stąd spada. - Popatrzyła na Breta. - Ty też
idz sobie! Mam was dość, obojga! Nie będziecie mną
manipulować. Jeśli chcesz wzbudzić w niej zazdrość,
znajdz sobie innÄ… do odstawiania szopki! Nie chcÄ™ was
więcej widzieć! - Uniosła dumnie głowę, nie zważając na
łzy płynące po policzkach. - Nie chcę więcej mieć z wami
do czynienia!
- Hillary, posÅ‚uchaj mnie. - UjÄ…Å‚ jÄ… za ramiona, po­
trzÄ…snÄ…Å‚ lekko.
- Nie. - Wyszarpnęła siÄ™ z jego uÅ›cisku. - Nie zamie­
rzam cię słuchać, mam tego dość. Rozumiesz? Wyjdz stąd
i zabierz ze sobą swoją przyjaciółkę. Zostawcie mnie
w spokoju.
Bret siÄ™gnÄ…Å‚ po marynarkÄ™. Przez chwilÄ™ mierzyÅ‚ wzro­
kiem zaróżowione, mokre od łez policzki dziewczyny.
- Dobrze. Zabiorę ją stąd, a potem wrócę. Będziesz
miała czas, by wziąć się w garść. Musimy porozmawiać.
DZIEWCZYNA Z OKAADKI 137
Odprowadzała ich wzrokiem, póki drzwi się za nimi nie
zamknęły. Nie mogła powstrzymać łez. Zapowiedział, że
wróci. Niech sobie wraca, ale jej tu nie będzie.
Wpadła do sypialni, pośpiesznie wyciągnęła walizki.
Wkrótce wylądowała w nich cała zawartość szafy. Mam
dość! Dość Nowego Jorku, dość Charlene, dość Breta!
Wracam do domu.
GwaÅ‚townie zastukaÅ‚a do Lisy. Na widok zdenerwowa­
nej Hillary, Lisie uśmiech zamarł na wargach.
- Co się stało? - zaczęła, ale Hillary nie pozwoliła jej
skończyć.
- Nie mam czasu na wyjaśnienia. Wyjeżdżam, wez
moje klucze. - Wcisnęła jej klucze do ręki. - W lodówce
i w kredensie jest jedzenie. Zostawiam to na twojej gÅ‚o­
wie, zrób, co chcesz. Ja nie wrócę.
- Ale, Hillary...
- O meble i resztÄ™ rzeczy zatroszczÄ™ siÄ™ pózniej. Napi­
szę do ciebie i wszystko wytłumaczę.
- Hillary! - głos Lisy gonił ją korytarzem. - Dokąd się
wybierasz?
- Do domu - odpowiedziała, nie odwracając się i nie
zwalniajÄ…c. - Do siebie.
Nawet jeÅ›li rodzice byli zaskoczeni jej niezapowiedzia­
nym przyjazdem, nie dali po sobie niczego poznać. O nic
nie pytali, niczego od niej nie chcieli. Powoli dochodziła
do siebie, napięte nerwy zaczęły się rozluzniać. Dni mijały
jak dawniej, niespiesznym, znajomym rytmem. Nawet siÄ™
nie spostrzegła, jak upłynął tydzień od jej powrotu.
Odpoczywała. Nikt niczego od niej nie oczekiwał, spo-
138 NORA ROBERTS
kój leczył duszę. Lubiła przesiadywać na ganku, patrzeć
w niebo, wsÅ‚uchiwać siÄ™ w ciszÄ™. Najbardziej ceniÅ‚a chwi­
le przed zapadniÄ™ciem zmierzchu, niosÄ…ce zapowiedz no­
cy i snu.
Huśtawka skrzypiała cichutko, miarowo przerywając
ciszÄ™ nadchodzÄ…cego wieczoru. Wygodnie oparta, Hillary
wpatrywaÅ‚a siÄ™ w wÄ™drujÄ…cy po niebie księżyc. Zatrzesz­
czaÅ‚a podÅ‚oga, w powietrzu rozniósÅ‚ siÄ™ lekki zapach ty­
toniu. Fajka taty. Usiadł obok córki na huśtawce.
- Pora, byśmy trochę pogadali, córeczko - powiedział,
otaczajÄ…c Hillary ramieniem. - Co siÄ™ staÅ‚o, że tak niespo­
dziewanie wróciłaś?
Hillary westchnęła gÅ‚Ä™boko, oparÅ‚a gÅ‚owÄ™ na jego ra­
mieniu.
- Z wielu powodów. Przede wszystkim dlatego, że
czuję się zmęczona.
- Zmęczona?
- Tak. Mam dość, wszystkiego. PodporzÄ…dkowywa­
nia innym, naginania do ich wymagań, oglądania się na
zdjÄ™ciach. Co chwila muszÄ™ siÄ™ zmieniać, dopasowy­
wać, robić miny, udawać kogoś, kim nie jestem. Mam
dość tego ciągłego zgiełku, tłumu, który stale się wokół
kÅ‚Ä™bi. - Bezradnie wzruszyÅ‚a ramionami. - Po prostu je­
stem zmęczona.
- Myśleliśmy, że robisz to, o czym marzyłaś.
- Myliłam się. To wcale nie jest to, co bym chciała
robić. To nie jest wszystko. - Podniosła się z huśtawki,
stanęła przy barierce. ZapatrzyÅ‚a siÄ™ w noc. - Zastana­
wiam się, czy ja w ogóle do czegoś doszłam.
- Dokonałaś bardzo wiele. Ciężką pracą osiągnęłaś
DZIEWCZYNA Z OKAADKI 139
sukces. I zawdziÄ™czasz to tylko sobie. Masz siÄ™ czym po­
chwalić. Jesteśmy z ciebie bardzo dumni.
- Wiem, że sama sobie na wszystko zapracowałam. %7łe
jestem dobra w tym, co robię. - Odeszła od barierki. -
Wyjeżdżając, chciałam przekonać się, na co mnie stać.
WiedziaÅ‚am, co chcÄ™ osiÄ…gnąć, na czym mi zależy. Wszyst­
ko miałam dokładnie poustawiane. Tylko że teraz, kiedy
zdobyłam to, o czym marzy większość dziewczyn, inaczej
na to patrzę. Przestało mi na tym zależeć, to już mnie na
bawi. Mam dość wcielania się w cudzą skórę.
- Czyli pora dać sobie z tym spokój. Tylko wydaje mi
siÄ™, że za twojÄ… decyzjÄ… kryje siÄ™ coÅ› wiÄ™cej. Czy przypad­
kiem nie ma to związku z mężczyzną?
- To zamknięta sprawa. - Wzruszyła ramionami. -
Nie jesteśmy z tej samej klasy.
- Hillary, co ty opowiadasz!
- Tak jest. - Uśmiechnęła się z przymusem. - Człowiek
może nabrać ogłady, ale jego natura się nie zmienia. Jesteśmy
z innych Å›wiatów. On jest bogaty, wyksztaÅ‚cony, wyrafino­
wany. A ja ciągle się zapominam. Wiesz, że zdarza mi się
zagwizdać na taksówkę? Jesteś, jaki jesteś. I tego się nie
zmieni. Choćby siÄ™ nie wiem jak starać. - WzruszyÅ‚a ramio­
nami, wbiÅ‚a wzrok w ciemność. - MiÄ™dzy nami nic napra­
wdę nie było, a każdym razie nie z jego strony.
- W takim razie chyba brak mu rozumu - podsumował
tata.
- Uważaj, bo jeszcze ktoś powie, że się uprzedziłeś.
- UÅ›cisnęła go serdecznie. - ChciaÅ‚am przyjechać do do­
mu, to mi było potrzebne. Idę się położyć. Skoro jutro
wszyscy się zjeżdżają, będziemy mieli co robić.
140 NORA ROBERTS
Przyjemnie byÅ‚o odetchnąć rzeÅ›kim porannym powie­
trzem. Wskoczyła na konia, ruszyła przed siebie. Wiatr
rozwiewaÅ‚ wÅ‚osy, uderzaÅ‚ w twarz. CzuÅ‚a siÄ™ wolna i lek­
ka, problemy zostawały daleko, zapominała o smutku.
Przed sobÄ… miaÅ‚a bezbrzeżne poÅ‚acie zÅ‚ocistego, falujÄ…ce­
go na wietrze zboża, nad sobą wysokie, bezchmurne niebo.
Wiosna w Kansas. Czyż może być piękniej? Zapach
rozgrzanej słońcem ziemi, kwitnących traw, niebiańska
cisza...
- Teraz potrzeba mi czasu. - PoklepaÅ‚a konia po moc­
nej szyi. - Po prostu trochÄ™ czasu.
SkierowaÅ‚a konia w stronÄ™ domu. Wracali powoli, roz­
koszujÄ…c siÄ™ przejażdżkÄ…. Gdy w oddali zamajaczyÅ‚y za­
budowania, Conchise zarżał.
- No dobrze, łobuziaku, niech ci będzie! - zaśmiała
się. Kopyta dudniły o ziemię, wiatr bił w twarz. Płynnym
ruchem przeskoczyli drewniany pÅ‚ot, a przestraszone sta­
do ptaków poderwało się do lotu.
Byli już blisko, gdy nagle spostrzegła kogoś opartego
o ogrodzenie. Gwałtownie ściągnęła wodze.
ROZDZIAA DZIESITY
- Co za piękny widok! - Bret wyprostował się i ruszył
w jej stronę. - Jesteście tak zgrani, że trudno powiedzieć,
gdzie kończy się koń, a zaczyna dziewczyna.
- Skąd ty się tu wziąłeś? - zapytała bezceremonialnie.
- Przejeżdżałem w pobliżu i pomyślałem, że wpadnę.
Hillary zacisnęła zęby, zeskoczyła na ziemię.
- Skąd wiedziałeś, że tutaj jestem? - spytała, patrząc
mu prosto w oczy.
- Lisa usÅ‚yszaÅ‚a, jak siÄ™ do ciebie dobijaÅ‚em. Powie­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jagu93.xlx.pl
  •