[ Pobierz całość w formacie PDF ]

otworzył drzwi na korytarz.
Na progu jego mieszkania stała Cybil, z ręką uniesioną
do przycisku dzwonka.
- Dzięki Bogu, jesteś w domu.
Nastrój natychmiast mu się pogorszył, a do głowy znów
wróciły sceny ze snu, zwłaszcza te na podłodze w klubie.
- O co chodzi?
- Musisz wyświadczyć mi przysługę.
- Wcale nie muszÄ™.
- To nagły wypadek. - Chwyciła go za rękaw, zanim
zdążył jej uciec. - Sprawa życia lub śmierci. W grę wchodzi
moje życie i życie, a może śmierć Johnny'ego, siostrzeńca
pani Wolinsky. Nie wykluczone, że jedno z nas zejdzie z te­
go świata, jeśli będę musiała się z nim dzisiaj spotkać. Pani
Wolinsky chce nas ze sobą umówić, więc jej powiedziałam,
że właśnie wybieram się na randkę.
- A co ja mam z tym wszystkim wspólnego?
- Och, przestań, McQuinn. Nie bądz taki nadęty. Masz
przed sobą zdesperowaną kobietę. Wszystko dlatego, że pani
Wolinsky nie dała mi czasu do namysłu, a ja beznadziejnie
kłamię. To znaczy, kłamstwo zdarza mi się rzadko i zle mi
wychodzi. Wypytywała mnie, z kim się umówiłam i nikt
jakoś nie przychodził mi do głowy, więc wymieniłam ciebie.
Nie żartowała, mówiąc, że jest zdesperowana. Kiedy
chciał odejść, stanowczo zastąpiła mu drogę.
- Wiesz co, mała, powiem ci wprost. To nie mój kłopot,
więc nie zawracaj mi głowy.
- Wiem, wiem. Jasne, że to mój kłopot. Wymyśliłabym
coś lepszego, ale zaskoczyła mnie przy pracy. Dałam się
56 NORA ROBERTS
jej podejść. - Zatopiła palce we włosach i wzburzyła krótkie
kosmyki. - Nie rozumiesz, że będzie wyglądała przez okno,
żeby mnie sprawdzić? Jeśli nie wyjdziemy razem, domyśli się,
że coś kręcę. - Zaczęła krążyć niespokojnie tam i z powrotem,
rozcierając skronie dłońmi, jakby chciała pobudzić mózg do
sprawniejszej pracy. - Wystarczy, że wyjdziemy razem z do­
mu, wyglÄ…dajÄ…c tak, jakbyÅ›my siÄ™ wybierali na miÅ‚Ä…, niezo­
bowiązującą randkę. Pójdziemy sobie na kawę albo coś w tym
rodzaju i wrócimy po jakichś dwóch godzinach. Jeśli wrócimy
osobno, na pewno to zauważy i wszystko się wyda. Nic nie
ujdzie jej uwagi. No, zgódz się. Dam ci sto dolarów.
Stanął jak wryty u szczytu schodów. Co za absurdalna
propozycja.
- Zapłacisz mi za to, że pójdę z tobą na kawę?
- Można tak to ująć. Wiem, że pieniÄ…dze ci siÄ™ przy­
dadzą. No i przecież jakoś muszę ci wynagrodzić stracony
czas. Sto dolarów, McQuinn, za dwie godziny w moim to­
warzystwie. Kawę też ja stawiam.
Oparł się o ścianę i przyjrzał jej się uważnie. Wszystko
to wydało mu się tak absurdalne, że aż zabawne. Przecież
on także miał poczucie humoru, chociaż ostatnio chyba
o tym zapomniał.
- A ciastko?
Roześmiała się z wyrazną ulgą.
- Ciastko? Chcesz ciastko? Będzie ciastko.
- A gdzie zielony papierek?
- Zielony... Aha, pieniÄ…dze. Zaczekaj.
Pomknęła do mieszkania. SÅ‚yszaÅ‚ tupot jej nóg na scho­
dach do pracowni, a potem jakieś odgłosy otwieranych szaf,
przestawianych sprzętów.
Tajemniczy sÄ…siad 57
- Zaczekaj chwilÄ™. MuszÄ™ siÄ™ trochÄ™ przygotować - za­
wołała.
- Licznik już tyka.
- Dobrze, dobrze. Gdzie do diabła jest moja... A, jest!
Dwie minuty, tylko dwie minuty! Nie chcÄ™, żeby mnie po­
tem pouczała, że powinnam malować usta, bo inaczej nigdy
nie znajdÄ™ sobie narzeczonego.
Preston musiał przyznać, że przygotowania nie zajęły
Cybil dłużej niż obiecane dwie minuty. Kiedy wybiegła na
korytarz, miała na sobie buty na wysokim obcasie, różową
szminkę na ustach, a w uszach kołysały się długie kolczyki.
Znów nie do pary, jak nie omieszkaÅ‚ zauważyć, kiedy wrÄ™­
czała mu szeleszczący studolarowy banknot.
- Jestem ci bardzo wdzięczna. Wiem, że wszystko to
nie ma sensu, ale nie potrafiłabym zranić uczuć poczciwej
pani Wolinsky.
- Jeśli jej uczucia warte są dla ciebie sto dolarów, twoja
sprawa. - Rozbawiony wsunÄ…Å‚ banknot do kieszeni. - Idzie­
my. Jestem głodny.
- Masz ochotę coś zjeść? Mogę cię zaprosić na kolację.
Niedaleko jest taka fajna knajpka. Dają tam dobre włoskie
jedzenie. Dobrze, uwaga. Zachowuj siÄ™ tak, jakbyÅ› nie wie­
dział, że nas obserwuje - wyszeptała konspiracyjnie, kiedy
doszli do drzwi wyjÅ›ciowych. - Staraj siÄ™, żebyÅ›my wyglÄ…­
dali naturalnie. Wez mnie za rękę, dobrze?
- Dlaczego?
- Na litość boską! - syknęła zniecierpliwiona. Chwyciła
go mocno za rÄ™kÄ™ i posÅ‚aÅ‚a mu promienny uÅ›miech. - Idzie­
my na pierwszą randkę. Postaraj się wyglądać tak, jakbyś
się dobrze bawił.
NORA ROBERTS
58
- Nie wiem, czy to nie za trudne zadanie. DostaÅ‚em tyl­
ko sto dolarów - przypomniaÅ‚ jej, a ona ku jego zaskocze­
niu roześmiała się rozbawiona.
- Ale z ciebie trudny człowiek, 3B. Naprawdę trudny.
Zobaczymy, może gorący posiłek poprawi ci nastrój.
I tak siÄ™ rzeczywiÅ›cie staÅ‚o. Ale tylko czÅ‚owiek z ka­
mienia nie oparÅ‚by siÄ™ olbrzymiej porcji spaghetti z Mopsi­
kami i wesołemu towarzystwu Cybil Campbell.
- Doskonałe, prawda? - Z przyjemnością patrzyła, jak
jej towarzysz pochÅ‚ania swojÄ… porcjÄ™. Biedaczysko, pomy­
ślała. Pewnie od tygodni nie jadł takiego dużego posiłku.
- Zawsze, kiedy tu przychodzÄ™, zjadam za dużo. JednÄ… po­
rcjÄ… można by nakarmić szeÅ›cioro wygÅ‚odniaÅ‚ych nastolat­
ków. Jeśli nie dam rady zjeść wszystkiego, zabieram resztę
do domu, więc i następnego dnia jestem przejedzona. Może
mnie tym razem uchronisz przed takim obżarstwem i wez­
miesz sobie resztÄ™ mojego dania?
- Dobrze. - Dolał jej wina.
- ZaÅ‚ożę siÄ™, że niejeden klub w mieÅ›cie byÅ‚by zain­
teresowany twoimi występami.
- SÅ‚ucham?
- Twoją grą na saksofonie. - Uśmiechnęła się, a on nie
mógł oderwać wzroku od jej ust i pojawiającego się w ich
kąciku dołeczka. - Jesteś doskonałym muzykiem. Na pewno
wkrótce znajdziesz jakąś stałą pracę.
Rozbawiony wypiÅ‚ Å‚yk wina. A wiÄ™c sÄ…dziÅ‚a, że jest bez­
robotnym muzykiem. Niech i tak bÄ™dzie. Po co wyprowa­
dzać ją z błędu?
- Trafiają mi się różne chałtury.
- Występujesz czasami na prywatnych imprezach?
Tajemniczy sÄ…siad 59
- Pochyliła się ku niemu z przejęciem. - Znam mnóstwo
ludzi. Ciągle słyszę, że ktoś wydaje jakieś przyjęcie.
- Nie wątpię, że twoje towarzystwo bardzo często się
bawi.
- Mogłabym tu i tam szepnąć słówko o tobie. Lubisz
podróżować?
- A gdzie miałbym jechać?
- Moi krewni są właścicielami kilku hoteli. Atlantic City
leży niedaleko. Pewnie nie masz samochodu?
W wynajÄ™tym garażu w centrum miasta staÅ‚o jego no­
wiutkie porsche.
- Nie przy sobie.
Roześmiała się i włożyła do ust kawałek chleba.
- Nawet bez samochodu Å‚atwo dojechać z Nowego Jor­
ku do Atlantic City.
Chociaż bawiła go ta sytuacja, uznał, że lepiej będzie
zmienić temat.
- Cybil, nie musisz urządzać mi życia.
- Wiem, to jedno z moich okropnych przyzwyczajeń.
- Niezrażona przełamała kawałek chleba na pół i podała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jagu93.xlx.pl
  •