[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zwala?
 Wyzwala...  potwierdził młodzian.
A ona mówiła dalej:
 Więc jeśli śmierć wszystko rozwiązuje i od wszystkiego wyzwala, to... to
co? Abdolonimie?...
 Co chcesz powiedzieć, luba moja?
Thalestris przysłoniła oczy dłonią tak białą jak kwiat jaśminu.
 Ach! nie myśl tylko nic złego!...
Wówczas on spojrzał na nią i choć niebawem mieli umrzeć; widocznie jed-
nak zatroskał się o jej zdrowie, gdyż rzekł:
 Rosa pada...
 Rosa pada  powtórzyła jak echo Thalestris.
 I chłód nocy dojmować już poczyna. Czy widzisz ten szałas, ukochana,
który osłaniają jak płaszczem bluszcze i wiciokrzewy? Pójdz, piękna moja!
Pójdz, przyjaciółko moja! Tam dreszcz nie przejmie twego lubego ciała i
umierać nam będzie zaciszniej.
Więc ona, posłuszna słowom kochanka, wstała i wsparta na jego ramieniu
poczęła iść ku szałasowi, powtarzając jakimś dziwnym, sennym, na wpół do
śpiewu podobnym głosem:
 Ro sa pa da, ro sa pa da...
I znikłi pod płaszczem bluszczów. Słowiki umilkły. Natomiast wierny
osiołek, którym Abdolonim rozwoził warzywo po Sydonic jął nie wiadomo
dlaczego odzywać się wśród nocy swym przerazliwym, do śmiechu podobnym
rykiem:
 Hi hau, hi hau, hi hau!
Księżyc, który jakoś nie zauważył, gdzie się podzieli, szukał ich długo w
ogródku. Pełzał po ścieżkach, schodził ze ścieżek, rozświecał grzędy kwiatów,
zaglądał w bruzdy między zagonami rzodkwi i cebuli, osrebrzał ściany szała-
su i chciał nawet zajrzeć do wnętrza, ale nie mogąc przebić się przez gęstwę
bluszczów i wiciokrzewu, znudził się wreszcie próżnym poszukiwaniem i po-
płynął w stronę Tyru, ku morzu.
A oni, wśród wiązek wonnego szafranu, przygotowywali się na wspólną
śmierć  i przygotowywali się dopóty, dopóki nie rozbudziły ich gromkie
okrzyki, które rozległy się nagłe przed bramą ogródka.
Wówczas wypadli z szałasu i trwoga, a zarazem i zdziwienie ogarnęły ich
na widok, jaki przedstawił się ich oczom.
Oto czerwony blask pochodni rozjaskrawił, ulicę, kraty ogródka, palmy,
cyprysy, a przed bramą roił się i kołysał tłum ludzi.
 To ojciec przysyła mnie szukać!  krzyknęła w przerażeniu Thalestris.
 Schroń się do szałasu!  zawołał Abdolonim.
35
I porwawszy łopatę, jaka znalazła mu się pod ręką, stanął gotów do obro-
ny dziewicy.
Tymczasem część tłumu napełniła ogródek, ale zatrzymała się w pewnej
odległości jakby przejęta strachem na widok groznej postawy młodzieńca  i
tylko dziesięciu ludzi, przybranych w mitry i uroczyste fenickie szlafroki; wy-
sunęło się naprzód. Zdumiony Abdolonim poznał w nich dziesięciu naj-
przedniejszych sydońskich młodzieńców.
A oni, zbliżywszy się ku niemu, padli na twarz i przez chwilę leżeli bez ru-
chu, po czym podnieśli się i jeden z nich, trzymając na ręku płaszcz purpu-
rowy, tak zaczął mówić:
 Witaj, Abdolonimie Pierwszy, potomku krwi królewskiej, władco Sydonu
i Libanu, a nas wszystkich panie i królu!
Tu znów przyklękli, a za ich przykładem tłum stojący opodal rzucił się
także na kolana powtarzając:
 Witaj, witaj, Abdolonimie Pierwszy!
Abdolonim patrzył czas jakiś osłupiałymi oczyma to na ich twarze, to na
ich mitry, to na płonące pochodnie, aż wreszcie opamiętawszy się nieco, po-
myślał, że to zapewne panicze sydońscy, podpiwszy na jakiejś uczcie, posta-
nowili sobie wyprawić igraszkę z biedaka, więc zapytał z goryczą i gniewem:
 Czego szukacie i czego chcecie, o dostojni, w moim ogrodzie?
 Panie  odpowiedział ten, który przemawiał poprzednio  Aleksander,
monarcha świata, kazał Hefestionowi po wypędzeniu Stratona mianować
nowego króla w Sydonie. A ponieważ na mocy odwiecznych praw sydońskich
ten tylko może nad nami panować, w czyich żyłach płynie krew dawnych
władców, przeto będąc w obozie u Hefestiona wskazaliśmy na ciebie, albo-
wiem zarówno ród twój, jak twoja skromność i twe wielkie cnoty czynią cię
godnym sydońskiego berła i tronu.
Lecz Abdolonim, nie wierząc jeszcze słowom mówcy, odpowiedział:
 Ród mój istotnie jest królewski, przeto zle i niebacznie czynicie, jeśliście
przyszli urągać biedakowi, który, wiedzcie o tym, ma śmierć w sercu a łopatę
w ręku.
Na to posłannik wyciągnął ku niemu płaszcz purpurowy i rzekł z wielką
powagą:
 Abdolonimie, zbudz w swej duszy godne króla uczucia; porzuć zwątpie-
nie i porzuć swą brudną opończę! Obmyj, panie, ręce i oblicze z prochu ziemi
 i wdziej ten płaszcz, który ci w imieniu Aleksandra i całego narodu sydoń-
skiego przynoszę. A gdy zasiądziesz na stolcu sydońskim jako pan życia i
śmierci wszystkich obywateli, wspomnij  wówczas niekiedy na stan swój
poprzedni, nie daj opętać się dumie i zachowaj te wszystkie cnoty, które cię
dzisiaj na tron wyniosły. %7łyj nam i panuj, o zródło Baala  i niech jutrzejsze
słońce już nie w tym ubogim ogrójcu, ale w twoim królewskim zamku ci za-
świeci!
 %7łyj nam, zrenico Baala!  poczęły wołać głosy z tłumu.
 Wyniosły cedrze libański!
 Koziorożcu wspaniałomyślny!
 Baranie, przewodniku stada!
 %7łyj i władaj!
 Rządz, karz i wynagradzaj!
36
Abdolonim musiał uwierzyć.
Nie udał się jednak zaraz na zamek, oświadczył bowiem, że przedtem pra-
gnie pomodlić się do bogów domowych, których opieka okazała się tak prze-
możną, i rozmówić się w ciszy i samotności z własnym sumieniem. Ale gdy
ulica i ścieżki ogródka opustoszały, odłożył na czas dalszy rozmowę z bogami
i sumieniem, a natomiast, objąwszy usta dłońmi, zawołał po dwakroć przyci-
szonym głosem:
 Thalestris! Thalestris!
Dziewica wybiegła z szałasu.
 Jestem, panie!
 Słyszałaś?
 Słyszałam i... padam na twarz przed królem moim.
Ale on zatrzymał ją i rzekł:
 O Thalestris! Niepotrzebne nam już placki z cykutą.
 Tobie, panie  odpowiedziała  nie wolno umierać, albowiem losy Sydonu
złożone są w twoich rękach, jeśli jednak i mnie umrzeć nie pozwolisz, cóż się
teraz stanie ze mną, nieszczęsną?
A Abdolonim przygarnął ją i począł mówić z wielką słodyczą lecz już i z
powagą królewską:
 Słuchaj, Thalestris. Rozum kupiecki twego ojca okazał się ślepy i głupi,
ale twoja miłość była mądra i widziała przez zasłonę przeznaczenia. Wszela-
ko zanim powtórzysz ojcu swemu te moje słowa i zanim mu powiesz, że mu
król Sydonu przebacza, wiedz o tym, że jesteś królową króla.
Usłyszawszy to dziewica przechyliła się, jak kwiat podcięty, na rękach ko-
chanka, albowiem czułe jej serce nie mogąc znieść nadmiaru szczęścia, na
chwilę całkiem bić przestało.
Więc Abdolonim wniósł ją znowu do szałasu, ażeby dołożyć tam wszelkich
tkliwych starań, które mogły jej wrócić przytomność.
Marhabal, który jako człowiek roztropny i dbały o zdrowie chodził spać
wcześnie, nic nie wiedział, co się stało podczas nocy w Sydonie. Ale gdy wie-
ścionośna Ossa, obiegając od świtu całe miasto, zapukała z nowiną i do jego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jagu93.xlx.pl
  •