[ Pobierz całość w formacie PDF ]

145
Hak uśmiechnął się i kiwnął na niego ręką.
Ale nagle stanął między nimi Piotr z uniesionym mieczem.
 Nie, Chulio  powiedział.  Hak jest mój.
I byłoby tak zapewne, ale Piotr niespodziewanie usłyszał znajomy głos, do-
biegający gdzieś z portu.
 Jack! Jack! Na pomoc!
 Maggie!  krzyknął Piotr i pofrunął w tamtą stronę.
Strażnik więzienny, któremu Hak powierzył pilnowanie Maggie i dzieci, do-
szedł do wniosku, że sprawy nie układają się po myśli kapitana. Kiedy jego nie-
ustraszony wódz zajęty był czym innym i droga z miasta wydawała się wolna,
uznał, że pora zatroszczyć się o siebie, zabezpieczając się też na przyszłość, oczy-
wiście. Zdjął klucz z szyi, otworzył zamek i pchnął drzwi. Przywitał groznym
rykiem gromadkę wystraszonych dzieci i zaczął kląć na nich.
 Jack! Jack!  zawołała z okna dziewczynka.
 Wyrywaj stamtąd, ty mały gnoju  ryknął na nią.  Będę tu jeszcze tyle,
żeby wziąć, co mi się należy, a potem. . .
Urwał nagle. Jeden z małych więzniów spuszczał właśnie przez okno linę
skręconą z zasłon.
 Zaraz, zaraz! Dokąd się wybierasz? Złaz z tego okna!
Ale chłopczyk już był po drugiej stronie, a reszta dzieci wymknęła się przez
otwarte drzwi. Została tylko Maggie wciąż wzywając pomocy. Strażnik schwycił
ją i zaczął wlec za sobą. Piotr wylądował obok niego, stając oko w oko z innym
piratem, który wypadł z sąsiednich drzwi. Ale ten spojrzał na Piotra, zakręcił się
na pięcie i czmychnął.
Kiedy Piotr wpadł do pokoju, strażnik rzucił Maggie jak worek gorących kar-
tofli.
Maggie otworzyła szeroko oczy.
 Tatuś?
Piotr popędził za strażnikiem obracając po drodze ogromny globus.
 Mały ten świat, co?  rzucił, przykładając piratowi do piersi czubek swego
miecza.
Strażnik rozpłaszczył się na greckim posągu, który zachwiał się i runął przy-
gniatając pirata do ziemi.
Maggie rzuciła się Piotrowi w ramiona.
 Tatusiu!  zawołała radośnie.
Podniósł ją i zakręcił w koło, a potem przycisnął do siebie.
 Tak bardzo cię kocham  wyszeptał.
 Ja też cię kocham  odparła Maggie.
 Nigdy cię już nie utracę.
 Pieczątka, panie poczmistrzu.
146
Pocałował ją w czoło. W tej samej chwili wbiegł Klamka z gromadką Zagu-
bionych Chłopców. Piotr pomachał im.
 To jest moja córka, Maggie  powiedział, stawiając ją na podłodze.
 Cześć!  przywitała się Maggie.
 Cześć!  zawołali Zagubieni Chłopcy i popatrzyli na nią zdumieni.
Piotr ruszył do wyjścia.
 Oni zaopiekują się tobą, dopóki nie wrócę. Teraz muszę znalezć Jacka.
Chłopcy, pilnujcie jej jak oka w głowie.
Zasalutował im i wzbił się w powietrze.
Klamka i inni nawet nie zwrócili na niego uwagi, bo ich oczy utkwione były
w Maggie. W końcu Klamka szepnął:
 Czy naprawdę jesteś dziewczynką?
Armia Zagubionych Chłopców rozprawiała się tymczasem z niedobitkami pi-
ratów, zapędzając pod pokład tych, którzy zostali schwytani, i rozganiając pozo-
stałych przez pomost na wszystkie strony. Nawet Aaskotka, którego ścigał Niepy-
taj, uciekł ze statku, porzucając swoją harmonię. Baryłka zmęczony już toczeniem
się po poręczach, wystąpił teraz ze swoją ukochaną Czwór-rurką. Rzucił się w wir
walki strzelając z czterech rur cuchnącym płynem na twarze zdumionych piratów,
którzy dławili się i przewracali.
W kajucie kapitana Zmierdziuch pracowicie upychał do spodni skarby Haka.
 A co ze Zmierdziuchem?  powtarzał.  Jemu też się coś należy. Tak,
przyszła jego pora.
Nagle przez drzwi wpadła gromada walczących piratów i Zagubionych Chłop-
ców, przewracając wokół meble. Zmierdziuch skulił się i schował pod flagę Czer-
wonego Krzyża. Kiedy dwóch piratów zbliżyło się do niego, zarzucił im flagę na
głowy i ściągnął jednemu z nich złoty kolczyk.
 Pięknie, pięknie  mruczał sprawdzając złoto zębem i zmierzając ku wyj-
ściu obładowany łupami.
Kiedy dotarł do ściany, zatrzymał się przy posągu kapitana Haka, przekręcił
mu nos i odsłonił otwór.
 Ostrożności nigdy za wiele  pomyślał.
Wyjrzał ukradkiem.
Hak stał na rufie, wpatrując się groznie w Chulia. Za nim stał Jack, którego
pilnowali Makaron i Jukes.
 Chulio, Chulio  wyszeptał kapitan.
Chłopiec zbliżył się do niego, wywijając mieczem.
 Koniec spotyka pana Haczyka!
 Przykro mi, ale nie masz przyszłości jako poeta  zadrwił kapitan.
Piotr leciał do nich ile sił, aby zdążyć na czas, ale tym razem nie udało mu
się. Szczęknęły ostrza, Hak i Chulio zwarli się w walce przetaczając się po całym
pokładzie. Chulio na chwilę stracił swój miecz, ale zaraz chwycił go z powrotem.
147 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jagu93.xlx.pl
  •