[ Pobierz całość w formacie PDF ]
panowie mieliby sobie niejedno do powiedzenia.
Stary mówił mi niejednokrotnie... ciągnął poufale Smith. Panie Smith, jakie
są obowiązki kapitana na statku: musi on wymyślać, bo inaczej wszystko by się
wściekło z nudów. Pan, panie Smith, musi wymyślać gębą, a ja muszę wymyślać
głową, i to jest cała między nami różnica. A teraz co ja mam wymyślać, panie Smith?
Przecież, do zarazy, nie możemy bawić się w piłeczkę, panie Smith. Przecież, do
choroby, nie jesteśmy dziećmi, panie Smith, w krótkich majteczkach.
Hem, hem zatem zabawa w piłkę jest dziecinna, a te hem, hem... nogi... nie
rzekłem, pokasłując.
Pewnie odparł chełpliwie nogi nie, bo któż z nas nie ma odcisków? a
przy tym podtrzymują karność w załodze. Oni muszą spełniać wszystko bez
gadania. Tak samo szpilka jak Boga!... to było zupełnie wściekłe szalone
bałwańskie. Jak panu się to podoba, panie Zantman? Ba, ba! Pan, z pańskim
doświadczeniem, nie może nie przyznać racji. Tak jest zawsze i wszędzie. Bez tego
pozdychalibyśmy z nudów.
Oblizał palec i wystawił na wiatr.
Tym bardziej że wiatr ustaje i zagraża, zdaje się, cisza morska. Do cięż...
parr... jasn... doł... To zawsze tak. Pan zna przysłowie woda i nuda to żywioł
żeglarza.
Pod wieczór widziałem tłuste flądry oraz rozróżniłem głowę rekina młota na
jakie 3, 4 cale pod powierzchnią.
Kapitan Clarke ukazał się na mostku kapitańskim i zaczął na mnie kiwać.
Widocznie Smith musiał naplotkować o poduszeczce i jakobym był starym
żeglarzem gdyż kapitan odnosi się do mnie obecnie zgoła inaczej niż poprzednio, a
nawet sprawia wrażenie, jakby chciał mnie wysondować. Widocznie myśli, że ja
wiem coś, czego on nie wie, lub że umiem się tak jakoś urządzić, że mi mniej dolega.
Gdy wdrapałem się na mostek, Clarke rzekł:
Nuda, panie. Morska nuda.
Hm odparłem.
Niemiła rzecz nuda.
Co? Niemiła. Nudno. Nie wiadomo co.
Można wytrzymać powiedziałem. Nie tak znów nudno. Jest woda ryby...
Ba, panie, Smith mi mówił rzekł kapitan łaskawie, trącając mnie łokciem.
Pan tam na pewno ma swoje sposoby na nudę, to panu nie nudno. Jakbym wiedział.
Ta poduszeczka, ho, ho. Tylko pan nie chce ich udzielić, skąpiec z pana... he, he... pan
wszystko chowa dla siebie.
Ależ nic podobnego. Bo pogniewam się na pana, panie kapitanie. Smith coś
nabajdurzył.
No, no, bez urazy! Chciałem tylko zaznaczyć, że z panem można pogadać,
panie Zantman, nie jak z byle szczurem lądowym i niepotrzebnie pan się kryje
przed nami nie rozumiem, co panu zależy... No, ale wolna wola.
Byłem w bardzo niemiłym i trudnym położeniu i kręciłem uważnie guzik od
marynarki, gdyż Clarke miał żyłę na skroni, wyraznie odznaczającą się na tle
wyłysiałych kątów czoła. Nagle zmarkotniał i zaczął drapać się za uchem.
Nuda powrócił znów do swego, kopiąc coś nogami nuda. Podpisałem
kontrakt z towarzystwem i muszę kursować Birmingham Valparaiso, tam i z
powrotem. Co jest, do cholery? Na lądzie nudno tramwaje, bary nuda lądowa
wypycha na morze. A na morzu co? Już pan ruszył już pan wypłynął pod pełnym
żaglem już ginie brzeg już pan się rozkołysał już pieni się szlak za rufą a tu
naraz nuda, co? Morska nuda.
Natura stoi na zawadzie mruknąłem chrząkając. Natura jest taka.
Jak to? rzekł Clarke.
Natura nie lubi mruknąłem
nie lubi.
Najlepsza na nudę jest fajka przyjaciółka rzekł sentymentalnie. Whisky
także jest dobra obgryzanie paznokci zażywanie tabaki... Jeśli kto ma dziurę w
zębie, wiercenie językiem. Jeśli zaswędzi, można się drapać wie pan, w Mukdenie
wchodzę do klubu, czterech kapitanów przy lunchu, wszyscy podrapani do krwi,
podrapani, jakby mieli wysypkę. A pan co, panie Zantman?
Ja? Ja czasem...
Właśnie uważam, że pan wygląda świeżo i rumiano rzekł z ciekawością
kapitan. Daję słowo jakby pan nigdy nie puszczał maminej spódnicy. Jak pan to
robi?
Ależ bo ja, panie kapitanie, rzeczywiście... Zapewniam pana.
Ha, ha, ha, ha, ha roześmiał się przeciągle. Ho, ho, ho, z pana filut, panie
Zantman. No, ale ja nie zmuszam, skoro pan nie chce, ostatecznie niech i tak będzie,
że pan pierwszy raz ha, ha, ha... Przydałby się nam jaki sztormik, co? dodał, znów
trącając mnie łokciem. Wtedy, do cholery, przejechalibyśmy się porządnie, co? A tu
wlecz się, człowieku i jeszcze w dodatku wiatr ustaje. Skręcam się nudno diabli
biorą nie mogę wytrzy...
To niezdrowo rzekłem. Bardzo niezdrowo. Złe myśli przychodzą.
Do zarazy mruknął kapitan.
Spójrz pan na te maszty. Jak one głupio stoją. To głupie. A ja też stoję
głupio. Stoję ja i kieliszek. Powiedz pan, co można zrobić z kieliszkiem potłuc go
tylko, co? Tak też zrobiłem wczoraj wieczorem. Na tym zasr... brygu nic się nie dzieje
od rana do wieczora. Gdy patrzę na tę poręcz uderzył ręką i widzę, że ona ciągle
połyskuje tak głupio to patrzę i chciałbym wyskoczyć ze skóry.
Zaczął się skarżyć boleśnie, przyciszonym głosem, że wszystko jest głupie
głupie. Wszystko musi być wyczyszczone każda rzecz na swoim miejscu,
marynarze nic innego nie robią tylko szorują i czyszczą po całych dniach. Na
statkach, jak pan wie, obowiązuje nadmierna, wprost przesadna czystość. Po
cholerę? Albo te ryby latające... Powiedz pan tylko, dlaczego one tak głupio
wyskakują z wody, o, niech pan spojrzy, ukazał mi jedną, która ostrym łukiem
przeleciała nad pokładem to też głupie, głupie jak nie wiem. Powiedz pan, dlaczego
one to robią, co? Przecież nie mają skrzydeł.
Odpowiedziałem po namyśle, że zjawisko to należy przypisać specyficznym
właściwościom tych oskrzelowatych, które umieją nadąć się do tego stopnia, że w
pewnym momencie woda, nie mogąc wytrzymać nerwowo, wyrzuca je, ze strachu,
aby nie pękły. Tak samo ropuchy ziemne nadymają się powietrzem często do
rozmiarów przerażających, lecz ziemia, gorsza pod tym względem od wody, nie
popuszcza i dlatego pękają.
Słowo daję! zawołał kapitan z niezrozumiałym podnieceniem. Ha, ha, ha!
Racja! To, to! Ale z pana!
Naturalnie! A to łajdaczki, no! Nadąć się, przestraszyć, a ta spietrana k...a
woda boi się i wyrzuca ha, ha! Boi się, do diabła boja ma, boja ma! W mordę! W
mordę i za mordę! krzyczał zachwycony. Zdaje się, że słowa moje połechtały w nim
jakąś żyłkę terrorystyczną. Brawo, doskonale! %7łe też mi nie przyszło do głowy. Ale
z pana znawca. Z pana przyrodnik dodał, nadymając się z lekka i patrząc na mnie z
podziwem. I pan mówi, że pan nie podróżował?
Trochę się znam na przyrodzie rzekłem ale teoretycznie. Zacząłem
kaszleć, powiedziałem, że robi się chłodno, i wróciłem do kajuty, skąd nie
wydalałem się przez cały dzień następny.
Tego (następnego) dnia znów zdarzył się ciekawy wypadek, którego jednak
nie widziałem (gdyż byłem w kajucie). Wiadomo, że żarłacze są niesłychanie
żarłoczne, stąd też ich nazwa żarłacze. Otóż kuchcik okrętowy upuścił
przypadkiem do wody wielki miedziany rondel i rondel chaps natychmiast
zniknął w łakomej czeluści. Fakt ten dostarczył mu tyle przyjemności i tyle
przedziwnej rozkoszy, że nie mógł się powstrzymać i wyrzucił jeszcze parę
widelców, które zostały schwytane w lot, a potem zaczął wyrzucać wszystko, co miał
pod ręką, a więc talerze, noże kuchenne i stołowe, filiżanki, własny zegarek
kieszonkowy, kompas, barometr, trzymiesięczną pensję oraz komplet encyklopedii
żeglarskiej. Smith przyłapał go w chwili, gdy odrywał półkę w całkowicie ogołoconej
kajucie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]