[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wanym, o czymś jęczącym pod jarzmem, lecz bardzo niewiele uwagi poświęcano,
jak sobie teraz uświadamiam, sprawom prania. Pozwól, że podam ci przykład. . .
W tej jednak chwili jego reminiscencje zostały na krótko zakłócone, ponie-
waż pojazd dotarł do potężnych wrót, strzeżonych przez wielkiego, spoconego,
rozlanego stwora, który, wziąwszy się pod boki, stał chwiejnie na ich drodze. Toe
Rag, zachowujący do tej pory pełne napięcia milczenie, wysunął się przed łóżko,
popędził naprzód i szybko zamienił słówko ze spoconym stworem, który, żeby go
dosłyszeć, musiał schylić się tak nisko, że twarz nabiegła mu krwią. Potem, słu-
żalczy i połyskujący, wycofał się natychmiast w swe żółte leże, a wózek wtoczył
się pomiędzy wielkie hale, komnaty i korytarze, po których błąkały się potężne
echa i gdzie buchały cuchnące odory.
— Pozwól, że podam ci przykład, Hillow — ciągnął Odyn. — Weźmy taką
Walhallę. . .
Rozdział dziewiętnasty
Skręcanie na północ to manewr, który w zwykłych okolicznościach przywra-
cał Dirkowi poczucie rozsądku i zdrowe zmysły, lecz tym razem i on nie mógł
zrównoważyć złych przeczuć.
Potem zaczęło padać, co zwykle też przynosiło pewnego rodzaju ulgę, lecz jak
na tak ciężko zachmurzone niebo deszcz był wyjątkowo żałosny i nędzny, więc
w rezultacie wzmocnił tylko poczucie klaustrofobii i frustracji, które trzymały
noc w mocnym uścisku. Dirk włączył wycieraczki — zapiszczały niechętnie, bo
nie miały dość wody do wycierania, więc je wyłączył. Krople deszczu szybko
upstrzyły szybę.
Jeszcze raz włączył wycieraczki, lecz one nadal upierały się, że nie warto się
trudzić, drapiąc i piszcząc w proteście. Ulice stały się zdradziecko śliskie.
Dirk potrząsnął głową. Zachowujesz się dość absurdalnie — mówił sobie —
i to w najgorszy z możliwych sposób. Pozwolił sobie na cudaczne fantazje, ja-
kimi w gruncie rzeczy pogardzał. Sam siebie zadziwiał najdzikszymi rojeniami,
które osnuł na najbardziej bezpodstawnym z. . . No cóż, trudno to nawet nazwać
dowodem, co najwyżej domniemaniem.
Jakiś wypadek na lotnisku. Prawdopodobnie całkiem zwyczajna rzecz. Czło-
wiek z młotem. I co z tego?
Jakaś szara furgonetka, którą Kate Schechter widziała w szpitalu. Nic nad-
zwyczajnego. Dirk prawie się z nią zderzył, ale i tym razem było to wydarzenie
najzwyklejsze w świecie.
Automat do coca-coli; tego nie wziął pod uwagę.
W jaki sposób automat do coca-coli mógłby pasować do dzikich rojeń na te-
mat starożytnych bóstw? Jedyne wytłumaczenie, jakie przychodzi mu do głowy,
jest zbyt śmieszne, żeby je werbalizować, więc nie chce go nawet przyjąć do wia-
domości.
W tym momencie Dirk odkrył, że przejeżdża właśnie obok domu, w którym
dzisiejszego poranka miał spotkać się ze swym klientem, którego głowę jakiś zie-
lonooki, wymachujący kosą i podpisanym krwią cyrografem czart umieścił na
obracającym się talerzu gramofonowym, a następnie rozpłynął się w powietrzu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]