[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nadzwyczajnej inteligencji, nigdy nie odczuwał potrzeby uczenia się.
Coraz bardziej gorączkowo grzebał w papierach. Były tam księgi grube jak cegły,
ręcznie pisana i zdobiona Biblia, lecz on szukał coraz głębiej...
Wreszcie znalazł kilka nędznych monet. Nic więcej! Były ładne, lecz czy wystarczą na
odkupienie pałacu i pozycji? Na triumfalny wjazd do miasta?
Nie, na pewno nie.
Giovanni siedział oniemiały. Po chwili nabrał powietrza i wydał przeciągły wrzask
wściekłości i zawodu.
Chwiejnie wstał, wetknął monety do kieszeni i poszedł dalej drogą łączącą, jak sądził,
Cetinje z Kotorem.
Skrzynię z drogocennymi dokumentami po prostu zostawił.
Kilka dni pózniej znalezli ją ludzie Stefana i przenieśli do klasztoru. Na szczęście nie
padało i wszystko było w dobrym stanie. Zakonnicy zrozumieli, jak cenne dostali dokumenty,
i przenieśli je do swej biblioteki, gdzie przeleżały kilkaset lat, ukryte przed światem.
Giovanni błąkał się po okolicy przez wiele dni. Raz tylko napotkał chłopa, którego
spytał o drogę, ale nie zdołali się porozumieć. Ta przeklęta Anna, pomyślał niekonsekwentnie.
Dlaczego jej tu nie ma do pomocy?
Ostatnio często o niej myślał. choć nie chciał się przed sobą do tego przyznać, czuł, że
popełnił ogromną pomyłkę. Zrozumiał teraz, ile była warta - nie tylko pomagała mu w
trudnych sytuacjach, ale także stanowiła zródło korzyści materialnych. Dom w Raguzie... ach,
jak za nim tęsknił, za jego solidnymi murami i wygodami, za służbą, wozami, końmi...
Ale wkrótce tam będzie, dom przecież należy do niego! Anny już nie ma i mógłby...
Nagle otrzezwiło go pewne wspomnienie.
Ojciec Anny, ten kupiec!
Wardelius niedługo przybędzie do Raguzy i jakkolwiek by na to patrzeć, pod żadnym
pozorem nie pozwoli, aby zięć zatrzymał dom.
Musi go sprzedać! Szybko, zanim przyjedzie teść. To był genialny pomysł. Mógłby
wtedy wrócić do Wenecji i kupić dom tam, w każdym razie na początek.
Swojej starej matce nie poświęcił wielu myśli. Mogła pozostać w Raguzie, była tak
męcząca i wymagająca, chciała być wiecznie obsługiwana. Nie lubił ludzi, którzy myśleli
tylko o sobie i nie chcieli nic zrobić dla innych. Wymagać opieki od niego, Giovanniego?
%7ładen z niego opiekun!
Jedzenie, które udało mu się ze sobą zabrać, kiedy uciekał od tych prostaków, prawie
się kończyło. A wokół nadal pustka. tylko ciągle te góry w oddali!
Już dawno nie widział nigdzie dróg ani nawet ścieżek. Ale przecież musieli gdzieś żyć
ludzie w tym przeklętym kraju!
Nagle wyszedł wprost na jakieś miasto. Duże! Leżało dość daleko, przyspieszył więc
kroku.
Nie zdołał jednak tam dotrzeć.
Jakiś mężczyzna wyskoczył z lasu i zatrzymał go, mówiąc jakieś niezrozumiałe słowa.
Giovanni warknął coś w odpowiedzi, spieszyło mu się!
- Aha, Włoch! - uśmiechnął się mężczyzna szeroko, lecz nieco złośliwie. Wyrzucił
następnie z siebie potok słów i jedyne, co Giovanniemu udało się zrozumieć, to: Stefan
Branković i Norweżka .
Tego już mu było za wiele.
- Z drogi, muszę do miasta! 0 rzucił ostro.
Uśmiech mężczyzny stał się jeszcze bardziej złośliwy i jakby pełen oczekiwania.
Powiedział coś, potrząsając głową.
- Skończ z tymi bzdurami, muszę iść dalej! - upierał się Wenecjanin.
Partyzant z przesadną kurtuazją ustąpił mu z drogi. Jeszcze długo markiza gonił jego
śmiech.
Po jakim czasie Giovanni odwrócił się i zobaczył, że człowiek Stefana nadal stoi na
skraju lasu i śledzi go wzrokiem. Nawet z takiej odległości wyglądał, jakby się śmiał.
Przy bramie miasta zatrzymały go straże w nieznanych mu strojach. Zresztą nigdy nie
umiał rozpoznawać tych różnych strojów regionalnych. Strażnicy mieli niezwykle szeroki,
jedwabne pasy i spodnie tak obszerne, że przypominały spódnice. Giovanni nigdy nie słyszał
legendy o oczekiwanym powrocie Mahometa, który miał urodzić się powtórnie. Ponieważ
kobieta była stworzeniem zbyt niskiej rangi, aby dostąpić zaszczytu urodzenia proroka,
wszyscy prawowici muzułmanie chodzili w spodniach szerokich jak worek na wypadek,
gdyby nagle zostali wybrani do spełnienia tej misji. rodzący się prorok nie spadłby wtedy na
ziemię i nie zrobił sobie krzywdy.
Giovanni przemówił do nich na swój zwykły, władczy sposób.
Czarne oczy strażników zapłonęły nienawiścią. Zawołali coś ostro i przybiegło więcej
mężczyzn. Giovanniego pochwyciło wiele rąk.
- Puśćcie mnie! - wrzasnął. - Chcę do Raguzy! Musi być blisko, szedłem przecież cały
czas na północny zachód!
Może i tak. Ale zapomniał, że pasek wolnego lądu był niezwykle wąski. Markiz dotarł
zbyt daleko na północ i znalazł się w granicznym mieście Bileća w byłej Hercegowinie,
obecnie pod panowaniem tureckim.
A Wenecjanin był dla Turka jak włos w zupie.
Nadszedł przełożony straży. Popatrzył na Giovanniego, brudnego i w łachmanach, i
uznał go za szpiega. Markiz di Ferro zdążył tylko zauważyć turecki półksiężyc ozdabiający
dach wartowni i zastanowić się, czy mógłby pójść do nich na służbę, gdy oficer wydał rozkaz
i szabla ze świstem rozcięła powietrze.
Bojownik Stefana wycofał się do lasu.
DZIECKO NADZIEI
Oblężenie Cetinje przez Turków tym razem trwało długo. Drago, żyjący w
odosobnieniu i ciszy, czuł się jak strącony na samo dno piekła. nie mógł jednak opuścić pola
bitwy. W walce przeciw osmańskiemu naporowi liczył się każdy człowiek. Na tym górskim
[ Pobierz całość w formacie PDF ]