[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rozpoznał faceta za kontuarem. R.J. Sutton. Młody. Jakieś dwadzieścia cztery
lata, może mniej. Przystojny na proletariacki sposób. Na przedramieniu nosił z
dumą wytatuowanego skorpiona, a w jego lewym uchu lśnił złoty kolczyk. Czy tak
bym wyglądał jako dwudziestoparolatek pomyślał Max gdyby Philip
Devereaux nie ożenił się z mamą, zanim się urodziłem?
Dobry wieczór, panie Devereaux. Chłopak kiwnął głową z uśmiechem.
Czym mogę służyć?
Pani Kilpatrick mnie oczekuje.
Było to kłamstwo, ale Max nie lubił się nikomu tłumaczyć, a już na pewno nie
jakiemuś zarabiającemu nędzne grosze przybłędzie. Będzie musiał pogadać z
Earthaną temat tego szczeniaka. Coś w wyglądzie smarkacza sprawiało, że
Maksowi ciarki przechodziły po grzbiecie. Instynkt podpowiadał mu, że jeśli
chłopak zostanie w mieście na dłużej, wynikną z tego kłopoty. A ostatnią rzeczą,
jakiej w tej chwili potrzebował, były dodatkowe kłopoty.
Idąc korytarzem prowadzącym do pokojów na parterze, Max odszukał klucz do
apartamentu Earthy. Gdy jej córki wyjechały z miasta, przeniosła się z mieszkania
do hotelu. Dała mu klucz ostatniej zimy. Dziś wieczorem w domu pogrzebowym
ścisnęła go za rękę, powiedziała, że bardzo jej przykro z powodu Louisa, i posłała
mu to spojrzenie, które oznaczało, że ma na niego ochotę. Nie wiedział, czy Eartha
ma innych kochanków. Mało go to obchodziło, ale przypuszczał, że choć była w
życiu z wieloma facetami, należała do kobiet, które biorą sobie po jednym po kolei.
Wsunął klucz do zamka. Eartha nie zamknęła zasuwki, więc drzwi ustąpiły,
ledwie je pchnął. Zostawiła też światło w saloniku, małą lampkę przy sofie.
Uśmiechnął się. Czyżby liczyła na jego przyjście? Drzwi do sypialni były otwarte
na oścież. Wezbrało w nim podniecenie. Wszedł cicho do pokoju. W półmroku
dostrzegł tylko zarys ciała pod kołdrą. Lewa ręka leżała na poduszce, a długie rude
włosy spływały aż na krawędz łóżka. Zdjął buty i skarpetki, usiadł na materacu i
zsunął z niej kołdrę. Eartha zwinęła się w kłębek, mrucząc przez sen. Max położył
się i wziął ją w ramiona. Drgnęła, uchyliła powieki i otworzyła usta jak do krzyku.
Delikatnie położył dłoń na jej wargach, pocałował w szyję, a potem szepnął do
ucha:
To ja.
Od razu się rozluzniła. Powiódł dłonią po jej szyi i w dół do krągłej piersi.
Max szepnęła, zbliżając usta do jego ust.
Całował ją namiętnie, a ona ocierała się o niego rytmicznie. Potem odsunęła się
lekko, wyszarpnęła mu koszulę ze spodni i rozpięła wszystkie guziki. Sięgnął pod
krótką koszulę nocną i położył dłoń na smukłym biodrze. Drugą ręką nadal pieścił
jej pierś.
Myślałam, że już nie przyjedziesz szepnęła. Obsypując wilgotnymi,
gorącymi pocałunkami jego umięśniony tors, rozpięła mu spodnie. Z gorączkową
namiętnością pozbyli się reszty ubrania. Eartha ześlizgnęła się w dół jego ciała,
ujęła w dłoń nabrzmiały członek i zaczęła masować go łagodnie. Max zamruczał z
rozkoszy. Ułożywszy się tak, aby wciąż sięgał do jej piersi, przywarła wargami do
jego męskości w najintymniejszej pieszczocie.
Była w tym po prostu niesamowita! I w odróżnieniu do wielu kobiet nie miała
żadnych oporów; przeciwnie, zdawała się to lubić.
Jęknął głośno, coraz mocniej pragnąc spełnienia. Eartha nie przerywała,
doprowadzając go aż na sam szczyt.
Oszołomiony przeżytą rozkoszą, przymknął powieki i kilka razy odetchnął
głęboko. Eartha usiadła na nim okrakiem, a potem wtuliła w niego smukłe ciało.
Prześpij się szepnęła, całując go czule. Obudzę cię za parę godzin.
Pokochamy się, zanim będziesz musiał wracać.
Kąciki jego ust uniosły się w słabym uśmiechu. Poklepał Earthę po nagim
pośladku, a ona zsunęła się z niego i nakryła ich kołdrą.
*
Jolie jechała ulicami Sumarville, rozglądając się dookoła. W ciągu dwudziestu
lat niewiele się tu zmieniło. Większość starych budynków odremontowano, tylko
kilka zburzono, by wznieść na ich miejscu nowe, bez wątpienia zgodnie z
wytycznymi lokalnego Towarzystwa Historycznego. Po latach spędzonych w
Nowym Jorku i Atlancie Sumarville wydawało jej się maleńką mieściną. Panowała
tu leniwa atmosfera charakterystyczna dla małych miasteczek o pierwszej
piętnaście nad ranem na ulicach nie było ani śladu życia.
Zaparkowała przed zajazdem Sumarville. Była zmęczona, ale nie żałowała, że
nie zdecydowała się na podróż samolotem. Potrzebowała tych długich godzin za
kierownicą, żeby zebrać w sobie odwagę i przygotować się do bitwy. Ciocia
Clarice i Yvonne powitają ją z otwartymi ramionami. Ale tylko one. Georgette i
Max najchętniej by ją zastrzelili, gdy tylko znajdzie się w zasięgu ognia. Nie
martwiła się wrogością z ich strony. Czego poza wrogością mogła oczekiwać?
Musiała jednak przyznać, że interesuje ją przyrodnia siostra. Czy Mallory
nienawidzi jej tak samo jak Georgette i Max? Prawdopodobnie. Ale to bez
znaczenia. W końcu Mallory była przede wszystkim siostrą Maksa, nie jej.
Jolie wzięła walizkę z tylnego siedzenia samochodu, zatrzasnęła drzwiczki,
włączyła alarm i ruszyła w stronę frontowego wejścia do hotelu. Młody, przystojny
niczym model mężczyzna siedział na krześle za kontuarem. Miał zamknięte oczy i
lekko rozchylone wargi. Odchrząknęła głośno. Chłopak otworzył powieki,
przeciągnął się leniwie, a potem uśmiechnął się szeroko. Ciekawe, ile serc już
złamał, pomyślała.
Wstał i zbliżył się do kontuaru.
W czym mogę pani pomóc?
Chciałabym wynająć pokój.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]