[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się od strachu. Z niewygodnym uczuciem, że obiecał znacznie więcej,
niż zamierzał, Avery cofnął dłoń i ruszył ku wielkiemu bukowi. Pod
drzewem trzy kobiety rozścielały koce, a Hob wbijał kołki w ziemię,
zabezpieczając niewielki pasiasty namiot, który uparła się rozbić Fran-
cesca.
- A jeśli nie uda jej się odziedziczyć Mili House? Co wtedy pan
zrobi?
Avery odwrócił się zniecierpliwiony. Bernard przymrużył oczy. Nie
dawał za wygraną, nie poddawał się... Też byłem taki w jego wieku,
pomyślał Avery. Najwyrazniej jest to cecha rodzinna.
- Zaopiekuję się nią - powiedział i z powrotem się odwrócił.
- NaprawdÄ™?
PrzystanÄ…Å‚.
- NaprawdÄ™.
- Przysięga pan?
72
Cechy rodzinne to ważna rzecz, ale trzeba jeszcze wiedzieć, kiedy
skończyć.
- Bernardzie... - zaczÄ…Å‚ ostrzegawczo.
- A jeśli ona nie zechce, żeby się nią opiekować? - naciskał chłopak.
Avery okręcił się ze złością i ryknął.
- W nosie mam, co ona zechce, a czego nie! Jestem dżentelmenem,
do diabła! Dopóki będę za nią odpowiedzialny, zrobię wszystko, co trze
ba, żeby zapewnić jej byt. Jeśli oznacza to konieczność trzymania jej
w Mili House, zrobię to, nawet jeśli będę musiał przykuć ją, psiakrew,
łańcuchem do ściany!
- Naprawdę mógłby pan to zrobić? - spytał Bernard, otwierając sze
roko oczy.
Avery posłał mu ironiczny uśmiech i ruszył pełnym godności krokiem.
- Wątpisz w to? - rzucił przez ramię.
Lily uniosła wieko koszyka i sprawdziła jego zawartość. Ser, szyn
ka, duszone przepiórki, pół tuzina chrupiących bochenków chleba, słoje
z masłem, a także ciężki maślany tort nasączony rumem, owinięty za-
tłuszczonym papierem. Westchnęła.
Musi porozmawiać z panią Kettle na temat tych kosztownych po
traw. Nie mogli sobie teraz pozwolić na podobne wydatki.
Każdego ranka Lily obserwowała małą, pomarszczoną kucharkę, która
schylała się nad skrawkami papieru i poruszając bezgłośnie wargami, po
wtarzała sobie na głos zapisane tam tajemnicze składniki. I wszystko to ro
biła dla niego. W gruncie rzeczy cały dom był zniewolony przez tę bestię.
Aącznie ze mną, pomyślała. Głowę miała odwróconą, ale nic nie
mogła poradzić na to, że widzi go kątem oka. Z marynarką przerzuconą
przez ramię i rozpiętym kołnierzykiem, ze lśniącymi w słońcu włosami
- wyglądał bosko.
Przerwała rozpakowywanie koszyka. Siedziała w kucki, nasłuchu
jąc i mogłaby przysiąc, że przed chwilą słyszała, jak wykrzykuje jej imię.
Nonsens... Byli przecież zaciekłymi wrogami. Przypominali dwa
psy walczące o smakowitą kość. Powinna martwić się teraz o ten psi
przysmak, a nie o kolor oczu swego przeciwnika!
Była na siebie zła... Nie mogła uwolnić się od oczarowania i miała
wrażenie, jakby pogrążała się coraz bardziej.
Kiedy przed chwilą kłóciła się z Averym w salonie, patrząc na jego
szeroką, opaloną szyję, poczuła dziwny, przemożny impuls. Pragnęła
dotknąć jego ciała, poczuć jego ciepło.
73
To dlatego uciekła z domu, proponując ten piknik. Sądziła, że świe
że powietrze pomoże jej przestać o nim myśleć. Myliła się jednak.
A może dokonałby tej sztuki pocałunek - przemknęło jej przez gło
wę. Jeden pocałunek i wszystko pryśnie. Zostanie wyleczona. Przestaną
budzić ją w środku nocy dręczące tęsknoty za Averym Thorne'em, za
jego ustami. I jego ramionami. I jego dłońmi.
Niestety, prawdopodobieństwo, że Avery ją pocałuje i w ten sposób
zostanie położony kres tym bzdurom, było mniej więcej takie samo jak
to, że rządca Drummond będzie wobec niej grzeczny. Innymi słowy, żad
ne.
To nie było w porządku. Jak zwykle to mężczyzni decydowali, kogo
mają ochotę pocałować... Dlaczego kobietom nie wolno przejąć inicja
tywy?
Rzuciła okiem przez ramię. Avery i Bernard nadal byli pogrążeni
w rozmowie. Avery odwrócił się,, tak że stał teraz przodem do niej. Jego
opalona tropikalnym słońcem twarz wyraznie odcinała się od białej ko
szuli. Oczy koloru morza mrużył przed blaskiem południa, a wtedy jego
twarz zdobiły śliczne wachlarzyki delikatnych zmarszczek...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]