[ Pobierz całość w formacie PDF ]

prawda, w aptekach można dostać mnóstwo fałszywych lekarstw, niekiedy wręcz
niebezpiecznych, jestem jednak przekonany, że w gruncie rzeczy chemicy i far-
maceuci wykonują niezwykle pożyteczną pracę. Chciałbym... - Urwał i zrobił taki
gest, jakby zamierzał odejść. - Proszę o wybaczenie, panno Brabant, staję się
wyjątkowo męczący, kiedy zaczynam o tym mówić!
Lavender otworzyła usta, gotowa zaprzeczyć, ale w tym momencie podszedł do
nich dżentelmen, w którym Lavender rozpoznała mężczyznę bez powodzenia
pojedynkującego się z Barneyem na florety tamtego dnia w lesie. Był wysoki i
jasnowłosy, a z bliska widać
było charakterystyczne wygięcie ust, świadczące o pogodnym usposobieniu.
Barney bez wahania dokonał prezentacji.
- Panno Brabant, oto pan James Oliver, mój przyjaciel. Jamie, to panna Lavender
Brabant.
O1iver skłonit się.
- Miło mi panią poznać, panno Brabant. Zapewne mieszka pani w jednej z wiosek
w opactwie Steep-wood? Zdaje się, że rozpoznaję nazwisko.
Lavender właśnie wyjaśniała, gdzie leży Hewly, kiedy w drzwiach sklepu pojawiła
się reszta pań, gawędząc z ożywieniem o dokonanych zakupach. Damy, widząc, że
Lavender ma towarzystwo, natychmiast przerwały rozmowę.
- Pan Hammond! Cóż za miła niespodzianka! - Caroline uśmiechnęła się do
Barneya i wyciągnęła rękę na powitanie. - Co sprowadza pana do Northampton?
- Jestem tu w interesach - wyjaśnił Barney, pochylając się nad jej dłonią. - Jak się
pani miewa? Szanowne panie...
Dokonano prezentacji. James Oliver wspomniał, że właśnie idą do księgarni, by
odebrać bilety na wieczorny koncert, po czym wszyscy razem ruszyli w drogę, bo
lady Annę poprosiła panów, aby towarzyszyli im do gospody  Pod
Niedzwiedziem".
James gawędził z Frances, natomiast lady Annę i Caroline rozmawiały z
Barneyem. W głębi ducha Lavender była rozgoryczona. Wbrew zdrowemu
rozsądkowi miała nadzieję, że Barney będzie szedł przy niej.
- Jak znajduje pan tutejsze rozrywki, panie Hammond? - dopytywała się lady
Annę. - Wprawdzie to niewielkie miasto, ale sprawia wrażenie tętniącego życiem.
Barney posłał jej ten swój leniwy uśmiech i Lavender była prawie pewna, że
zauważyła, jak lady Annę zamrugała na ten widok. Zdaje się, że żadna kobieta nie
była na to odporna.
- Z pewnością jest tu wiele do zobaczenia i do zrobienia, milady - mówił właśnie
Barney, - Dzisiaj odbywa się koncert w sali ratusza, jak przed chwilą wspomniał
James. Mieliśmy wybór między recitalem a występem iluzjonisty, ale ja wolę
muzykę, bo za każdym razem próbuję podpatrzyć, w jaki sposób wykonuje się te
wszystkie magiczne sztuczki. A to psuje całą zabawę.
- W takim razie ma pan umysł ścisły, panie Hammond - powiedziała lady Annę z
uśmiechem. - Co do mnie, jestem zawsze tak zafascynowana zręcznością
prestidigitatorów, że nigdy nie zastanawiam się nad tym. w jaki sposób robią to
czy tamto.
Doszli do gospody, gdzie w prywatnym salonie czekali już na nich lord Freddie i
Lewis. Kiedy panowie uścisnęli sobie dłonie, lady Annę nagle wpadł do głowy
pewien pomysł.
- Panie Hammond, panie Oliver, czy piątkowy wieczór mają panowie zajęty? Jeśli
nie, zapraszamy na nasz bal. Muszą panowie przyjść! Byłoby wspaniałe!
Lavender raczej poczuła, niż zobaczyła szybkie spojrzenie Barneya skierowane
wprost na nią. Wydało jej się oczywiste, że był rozdarty między uprzejmym kłam-
stwem a niechętnym przyjęciem zaproszenia. Serce jej
zamarło, bo doszła do wniosku, że na pewno będzie chciał odmówić przez wzgląd
na nią.
- No cóż, milady, to bardzo miło z pani strony - zaczął - ale nie sądzę...
- Och, daj spokój, stary druhu - wtrącił się James, uśmiechając się uwodzicielsko
do Frances. - Chyba nie chcesz rozczarować dam?
- Och, proszę obiecać, że panowie przyjdą. - Frances aż poróżowiała, dołączając
swe płynące prosto z serca błagania, i za swoje trudy otrzymała mitygujące
spojrzenie matki. Lavender nie odważyła się spojrzeć na Barneya ponownie.
- Jeśli chodzi o mnie, stawię się z największą przyjemnością - powiedział OHver
szybko - i jestem pewny, że Barneyowi uda się oderwać od interesów, jeśli się
przyłoży!
- W takim razie postanowione - oznajmiła stanów-czo lady Annę Covingham, ale
jej słowom towarzyszył ciepły uśmiech. - Czekamy na panów w Riding Park w
piątek wieczorem. Naturalnie poślę panom zaproszenia.
Po pożegnaniach młodzi panowie udali się do księgarni Laceya. Frances siedząca
przy Lavender dosłownie podskakiwała.
- Och, masz szczęście, że znasz pana Hammonda'. To doprawdy niezwykle
czarujący dżentelmen! A na dodatek bardzo przystojny.
Lavender uniosła brwi. Do tej chwili sądziła, że to James O1iver pochłonął uwagę
Frances. Uświadomiła sobie, że zainteresowanie nowej przyjaciółki osobą Barneya
Hammonda wzbudza w niej uczucie zazdrości. Z pewnością Barney był bardzo
przystojny, jednak nie życzyła sobie, żeby wszyscy tak myśleli. Tymczasem
Frances trajkotała jak nakręcona.
- A pan O1iver! Daję słowo, miałyśmy nie lada szczęście, spotykając nie jednego,
ale dwóch przystojnych dżentelmenów!
- Za to tutaj przytrafia nam się mniej radosne spotkanie - powiedziała Caroline
oschle, kładąc dłoń na ramieniu Lavender. - Nie patrz teraz, kochanie. Mam
wrażenie, że nasza kuzynka Julia jest w mieście!
Lavender odwróciła się i wyjrzała przez okno. Na podwórzu gospody zatrzymał się
niewielki powozik podróżny, a jego pasażerowie właśnie wysiadali. Mężczyzna
był mocno starszy, siwiejący i dystyngowany. Na widok uwieszonej jego ramienia
młodej kobiety Lavender zamarło serce.
- Och, nie, Caro, obawiam się, że masz rację! To naprawdę kuzynka Julia!
Kobieta miała na sobie jaskrawoniebieską suknię, całą z koronek, z pewnością
odpowiedniejszą w buduarze niż w mieście. Dobrany do niej błękitny kapelusz
obramowy-wał twarz o regularnych rysach i wielkich błękitnych oczach. Złociste
loki potargał nieco wiatr.
Doskonałość miała skazę w postaci głębokiej zmarszczki na czole, a jej władczy
głos, kiedy łajała służącego, słychać było nawet w saloniku.
- Co to znaczy, że prywatny salon jest zajęty? Każ im, żeby poszli sobie gdzie
indziej! My jesteśmy o wiele ważniejsi.
- Kto to taki? - szepnęła Frances Covingham do ucha Lavender, nie spuszczając
oka z nieznajomej. Wygląda jak kokota!
Annę Covingham, do której dotarł ten szept, posłała córce grozne spojrzenie.
- Frances, odejdz od okna. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jagu93.xlx.pl
  •