[ Pobierz całość w formacie PDF ]

lekarze musieli mu podać bardzo mocne środki uspokajające, żeby go uchronić przed kryzysem.
Z początku fachowcy nazywali owe widzenia snami, potem złudzeniami. Postawili diagnozę:
zakłócenia spowodowane stresem posttraumatycznym. Posłali Charliego do specjalisty od czubków.
Szpikowali go xanaxem na lęki, prozakiem na depresję oraz halcionem na sen.
Nikt mu nie uwierzył.
Tymczasem on widział swoje i nie były to ani złudzenia, ani halucynacje. Miał za sobą
śmierć i powrót do życia. Przeszedł granicę dzielącą dwa światy - i wrócił. Złożył Samowi
obietnicę i zyskał dość sił, by jej dotrzymać. Po jakimś czasie, gdy kolejny terapeuta nie uwierzył
jego słowom, Charlie zaczął udawać, że wszystko minęło. Kłamał, że wizje się skończyły. Wobec
czego lekarze orzekli, że wrócił do zdrowia, i pozwolili odstawić leki. A on poprzysiągł sobie, że
już nigdy w życiu nikomu nie powie o Samie. Nauczył się, czym to grozi. Uznają go za wariata
- i tyle. Nic nie zrozumieją. Więc spotkania z bratem muszą pozostać tajemnicą na zawsze. I sekret
ten będzie rządził jego życiem, ukryty pod nieprzebitym pancerzem uroku i wdzięku.
Od tego czasu więc Charlie i Sam każdego wieczoru grali w baseball. Charlie nabrał
- przekonania, że te rozgrywki o zmierzchu są kluczem do jego daru, i obawiał się, iż jeśli opuści
choć jedno spotkanie, przestanie widywać młodszego brata. Dlatego też z uwagą obserwował
wędrówkę słońca po niebie, wydrukował wykresy ściągnięte ze stron Instytutu Meteorologii, poznał
różnicę pomiędzy zmierzchem cywilnym, nawigacyjnym i astronomicznym.
Dopóki co wieczór spotykał się z bratem, widział Sama, a Sam widział jego. Wspólnie
spędzali czas, zawsze w obrębie Waterside, gdyż Charlie szybko sobie uświadomił, że jego dar
zanika poza terenem cmentarza. I tak o bladym świcie dokazywali na niewielkiej cmentarnej
przystani, zanim ktokolwiek się tam zjawił, a wieczorami oglądali w domku Charliego programy
telewizyjne nadawane przez ESPN albo filmy z Jamesem Bondem. Trwało to przez trzynaście lat:
ponad cztery tysiące siedemset nocy. Charlie żywił głębokie przekonanie, iż nie należy ryzykować.
Z czasem zaczął sobie uświadamiać, że jego dar potężnieje, ponieważ zaczął widywać także
inne duchy, oczekujące na cmentarzu na przejście na następny poziom.
Był między nimi wiecznie skrzywiony poławiacz homarów, który utopił się podczas
szkwału, był linebacker z licealnej drużyny futbolu zmarły na boisku na udar słoneczny, stale
zmęczona fryzjerka, która poślizgnęła się na klipsach do włosów i skręciła kark - a wszyscy oni
mieli jedną wspólną charakterystyczną cechę: otaczała ich aura ciepłego światła. Charlie powoli
dochodził do przekonania, że pomaganie tym zagubionym duszom w przejściu do następnego etapu
było jego karą i celem istnienia.
- Jak ci dzisiaj poszło w pracy? - spytał Sam.
- Przyzwoicie - odrzekł Charlie. - Pamiętasz panią Phipps? Bezlitosną Ruth?
- Twoją sorkę od anglika?
- Aha. - Charlie wykonał lekki, łatwy narzut. - Widziałem się z nią dzisiaj.
- Gdzie?
- Przy jej grobie.
- No coś ty! - zdziwił się Sam, rzucając z całej siły. Pierwszy błąd pałkarza. - A co jej się
stało?
- Zawał. Zdaje się, że umarła przy usuwaniu kamienia nazębnego.
- Nic dziwnego - uznał Sam. - Wiadomo było, że doktor Honig kiedyś w końcu kogoś
załatwi tym swoim cuchnącym oddechem.
Piłka poszybowała wysoko, Charlie wybił się w górę i chwycił ją pewnie. Pierwsza piłka.
Przy rzucie podskoczył i świsnęła w powietrzu. Drugi błąd pałkarza.
- Jak się czuje pani Phipps?
- Kiepsko. Jest oszołomiona i nie może się pozbierać.
- Oszołomiona? Aha! Więc jest oszołom i ona! - zaśmiał się Sam. Stale bawił się w gierki
słowne. - No, ciekawe, kim jest ten szczęśliwiec i czy szacowny pan Phipps o nim wie! - Jakiś czas
obaj chichotali. - A jak makijaż? - spytał w końcu Sam. - Dobrze się trzymał?
- Tak.
- Bleee! Ten nowy stanowczo przesadza. Po jego upiększaniu każdy wygląda, jakby się
z cyrku urwał. - Teraz rzucił nisko, wykrzywiając tor. Druga piłka. - A kiedy pani Phipps pójdzie
dalej?
- Trudno powiedzieć. Jej mąż, Walter, jest już po drugiej stronie... pamiętasz go? Ten bez
wielkiego palca u nogi.
- Aha! - Sam przypomniał sobie od razu. - Odgryzła mu ryba. Złowił ją i rzucił na dno
łodzi... Pamiętasz, jak mu kikut wystawał z sandała? Rany, niesamowicie!
Szybka piłka w polu. Trzecia. Dwie niebieskie sójki przemknęły po boisku, podskakując
żwawo. Nad wzgórzem zaszumiał wiatr znad oceanu, przemknął zygzakiem między pomnikami
i dmuchnął na boisko.
- Hej, Sam! - Charlie uderzył pięścią w rękawicę. - Mamy pełny stan. Pokaż, co potrafisz!
- No to uważaj! - wrzasnął chłopiec, podskoczył i rzucił. Piłka zatańczyła w powietrzu,
a w połowie drogi zastygła, niczym nagle zmrożona, jakby się zatrzymał czas. Sam pstryknął i piłka
znów ruszyła, zatoczyła kształtną pętlę i wróciła mu do ręki.
- Wyautowanyyy!!! - ryknął Charlie.
Grali, aż zrobiło się całkiem ciemno, potem rozmawiali o minionym dniu. Sam, jako duch,
mógł przebywać, gdziekolwiek chciał, choćby na Alfie Centauri na Mlecznej Drodze, albo lśnić
razem z tęczą nad jeziorami Killarney, chwytać słoneczne blaski nad Wielką Rafą Koralową albo
siedzieć na księżycu nad Machu Picchu. Miał nieograniczone możliwości. Stał przed nim otworem
cały wszechświat, czterysta miliardów galaktyk. I czekało na niego niebo.
Ale zrezygnował z tego wszystkiego. Szukał przygód w Marblehead, siadywał za metą
domową w Seaside Park podczas rozgrywek małej ligi, oglądał ukradkiem erotyczne fotki
w magazynie  Maxim", sprzedawanym w kiosku u Howarda, i zjeżdżał na desce najtrudniejszą,
najbardziej stromą trasą ze wzgórza Gingerbread Hill.
- Chodz, popływamy - rzucił radośnie. - Berek!
Wystrzelił między drzewa, Charlie i Oscar rzucili się w pogoń. Już prawie zapadła noc,
cienie się wydłużyły, las szumiał tajemniczymi szeptami. A oni, tylko we trzech, przemykali
beztrosko wśród drzew, tak samo jak wiele lat temu na Cloutman's Lane. I tak właśnie, cudownie,
będzie zawsze.
* * *
Wszystko stało się tak szybko, że nie zdążyła zareagować. Raptem wylądowała przyszpilona
do pokładu, a nad głową chlupotała jej woda w zęzie. Rozsypało się wyposażenie radiostacji, we
wszystkich kątach grzechotały garnki i puszki. W kabinie zapanował chaos, na zewnątrz ryczał
wicher. Potem zgasły światła.
Słyszała, jak woda atakuje łódz, ale nie czuła strachu.  Querencia" została skonstruowana
w taki sposób, żeby samodzielnie wrócić do właściwej pozycji. Na pokładzie były pompy, dzięki
którym Tess pozbędzie się wody. W środku szkwału, w oku cyklonu przeszkadzała jej rzecz
rozkosznie irytująca: zapach sosu do sałatek. Najwyrazniej butelka się stłukła i w efekcie cała
kabina pachniała niczym pyszna sałatka.
Tess wsparła się na łokciach oraz kolanach i tak, tkwiąc w kałuży wody, wyszeptała do
łodzi:
- Odwróć się, mała. No, śmiało, wstawaj. Słyszysz, jak ładnie cię proszę? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jagu93.xlx.pl
  •